Jeden z największych luminarzy polskiej psychiatrii – Antoni Kępiński twierdził, że młodość przy wszystkich swoich blaskach bywa okresem tragicznym w starciu z rzeczywistością. „Ave” to opowieść błyskotliwie rozwijająca tę myśl, wpisując  ją w konwencję kina drogi.

Data dodania: 2016-02-23

Wyświetleń: 1240

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

RECENZJA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Eksperyment ponad schematami

Mając na uwadze uniwersalność motywu podróży, cieszę się, że Konstantin Bojanov nie odkładał tego filmu do momentu, w którym jego nazwisko stanie się rozpoznawalną marką. Świeża reżyserska krew może bowiem okazać się niezbędna, by najlepiej nawet przedstawiony motyw podróży nie okazał się nasycony wtórnością.

Kamen (Ovanes Torosian) opuszcza pracownię artystyczną swojej szkoły, żeby wyruszyć autostopem za miasto. Na trasie spotyka nastoletnią Ave (Anjela Nedyalkova) i chociaż nawet nie podają sobie ręki, po chwili znajdują się już w jednym samochodzie. Chłopak milczy, dziewczynie zaś usta się nie zamykają, jednak w jej słowach próżno doszukiwać się prawdy. I nawet kiedy w końcu dowiemy się, że on próbuje zdążyć na pogrzeb przyjaciela, a ona odnaleźć zaginionego brata, historia bohaterów wciąż pozostaje tajemnicą.
Można by pomyśleć, że „Ave” to zagranie na nosie miłośnikom klasycznego wątku wędrówki. Podróż nie stanowi tu bowiem sposobu na otwarcie postaci i przedstawienie ich marzeń, emocji czy problemów. Istotę dramatu odkrywamy natomiast w psychologicznym starciu pozornych sprzeczności. Ta idea została już przedstawiona w legendarnym „Nożu w wodzie”, w którym Roman Polański zakamuflował konflikt pod kurtuazją elokwentnych dyskusji między bohaterami. Podejście bułgarskiego reżysera jest jednak zgoła odmienne. Oszczędna w dialogi forma, każe doszukiwać się parabolicznego sensu w postawach kompanów.
Demony prześladujące współtowarzyszy podróży są niemal takie same. Jednak podczas gdy Kamen próbuje uniknąć otaczającej go rzeczywistości przez zamknięcie się w sobie, Ave podejmuje walkę ze światem, kreując go kłamstwami na nowo. Ta różnica wielokrotnie staje się zapalnikiem wybuchających między nimi konfliktów. Aczkolwiek pod zewnętrzną skorupą niechęci można odnaleźć nić porozumienia. W końcu każdą drogę raźniej przemierza się wspólnie. Zwłaszcza gdy mijani na niej ludzie reprezentują właśnie to, od czego próbują uwolnić się bohaterowie: brak moralności i zrozumienia. Owa nić sprawia nieraz wrażenie być silnym węzłem miłości, żeby za moment zerwać się pod ciężarem odrazy. Na pytanie co tak naprawdę chłopak i dziewczyna do siebie czują nie ma jednej odpowiedzi. A każda wydaje się dobra zależnie od wrażliwości widza.

Wędrówkę ważniejszą od celu widzieliśmy już w „Jeździe” Jana Svěráka. Bojanov zaszedł natomiast krok dalej: myśli odbiorcy „Ave” podróżują razem z bohaterami, dążąc do interpretacji obrazu. A reżyser nawet przez chwilę nie próbuje podać pomocnej dłoni. Zostawia nas samych w malowanych wyblakłymi kolorami zimnych plenerach Bułgarii. Każde ubogie domostwo, każdy przeżarty rdzą samochód oraz wszystkie ostrożnie wyważone słowa mogą równie łatwo stanowić wskazówkę jak też fałszywy trop.  I właśnie za możliwość przejścia tej drogi, ciągnącej się długo po wyświetleniu napisów końcowych dziękuję autorowi najbardziej.
Owszem w filmie pojawiają się mankamenty warsztatowe. Reżyser nie opanował grania zbiegami okoliczności tak dobrze jak mistrzowie kina czeskiego, którymi  wydaje się inspirować. Ciężko też strawić boczne wątki fabularne niewiele wnoszące do akcji. Jednak mając do czynienia z eksperymentem zawsze należy się liczyć z kosztami. A eksperyment się udał. O ile bowiem łatwo stworzyć dobry film drogi w czasach, kiedy już sam motyw podróży rozgrzewa serca zakorzenionych w swoim statecznym życiu widzów, o tyle nakręcenie dzieła zupełnie niepodobnego do setek takich obrazów powstałych wcześniej to już szalenie trudne zadanie. Właśnie to zrobił Bojanov i właśnie dlatego „Ave” powinno stać się pozycją obowiązkową, zwłaszcza dla miłośników konwencji.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena