Zmartwienia od zawsze towarzyszą ludzkości. Chociaż są niewidoczne, to nie sposób nie zauważyć kogoś, kto się martwi – osoba taka wygląda jak męczennik. Nie ma też dnia, w którym większość populacji naszego globu nie doznawałaby przeróżnego rodzaju utrapień. Tylko skąd się one biorą? I czy warto poświęcać im uwagę?

Data dodania: 2015-11-27

Wyświetleń: 1214

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Czym się tak naprawdę martwisz?

Niekoniecznie – jeśli mowa o uwadze. Wiele tzw. zmartwień nie jest po prostu wartych uwagi ani poświęcania im czasu. Zostanie to dokładniej wyjaśnione w tym artykule. To najczęściej ludzka przesada sprawia, że to, co małe i błahe często urasta do rozmiarów giganta. Dodać też należy, iż człowiek w dużej mierze sam jest „wytwórnią zmartwień”. Jednak po kolei.

Czym są zmartwienia i skąd się one tak naprawdę biorą?

Człowiek martwi się najczęściej z powodu jakiegoś problemu, który wystąpił w jego życiu. Uważa także często ten problem za coś nie do przejścia, nie do rozwiązania. Właśnie wtedy nachodzą go negatywne myśli oraz pojawiają się emocje, które również nie zaliczają się do kategorii pozytywnych. To sprawia, że cała postawa człowieka, czyli jego nastawienie, myśli, emocje i czyny będą nacechowane negatywizmem. A to wszystko będzie miało bezpośredni wpływ na jego życie i otoczenie. Czy jednak musi tak być? Dobrze byłoby się teraz zastanowić nad tym, czym naprawdę jest prawdziwy problem. Zgodzić się można co do tego, iż w życiu ludzkim występują i mogą wystąpić poważne problemy. Nie zawsze przecież wszystko idzie tak, jak trzeba, a i zdarza się również, że może pojawić się też coś, co wręcz psychicznie przygniecie człowieka – np. jakieś niezbyt miłe zdarzenie. Warto jednak rozgraniczyć w życiu poważne problemy od czegoś, co nazwać można jedynie… no właśnie jak? Chwilową niedogodnością? Wyolbrzymianiem czegoś nieważnego? Brakiem rozsądku? Świadomą i nieświadomą głupotą? A może jeszcze inaczej to określić? Dlaczego właśnie takich epitetów tutaj używam? Za chwilę będzie o tym mowa. Na początek przyjrzyj się dobrze temu, co robi człowiek i czym się najczęściej martwi. Dzięki temu zrozumiesz, że w wielu przypadkach sam sobie tworzy wyimaginowane problemy. Przy okazji sam sobie zsyła cierpienie i zmartwienia. Tak więc poniżej kilka słów o tym, jak wygląda przykładowy scenariusz z życia człowieka.

Jedząc śniadanie, martwi się już tym, co przygotuje sobie na obiad. Oglądając wieczorem film, jest już przerażony myślą, że następnego dnia musi rano wstać. Będąc w pracy, zastanawia się, czy zdąży na obiad bądź kolację. Myśl nabiera jeszcze większego rozmachu, kiedy uświadamia sobie, że ma przecież wieczorem umówione spotkanie. Nie dość, że trzeba zjeść posiłek, to jeszcze należy wziąć prysznic, wyszukać jakieś rzeczy na przebranie, poprawić fryzurę itp. A jeśli ma dodatkowo np. psa, z którym trzeba wyjść na spacer? Zahacza to wtedy wręcz o prawdziwą „tragedię”. Można byłoby w tym miejscu wyliczyć jeszcze wiele innych absurdalnych czynności, które należą do „obowiązków”. Odpuszczenie sobie tych „obowiązków” – o zgrozo! – wpędzić może człowieka w niezłe „tarapaty”.

Powyższy przykład wygląda może na jakąś komedię, jednak nie będzie przesadą, iż tak wygląda życie przeciętnego obywatela. To znerwicowany osobnik, wiecznie gdzieś zabiegany i utwierdzający się w tym, że ma wiele „problemów” i „zmartwień” i mało czasu na wszystko. Oto właśnie w pełnej chwale pojawia się człowiek i jego „problemy”. Za nimi natomiast jak wóz przez bydło ciągnięty wleką się „zmartwienia”. Ile czasu człowiek marnuje na takie fanaberie? Ile nerwów i sił? Gdyby sobie tylko to uświadomił, od razu by „wytrzeźwiał” i przestał się „zamartwiać” z powodu „poważnych problemów”. Nie ma co ukrywać, że w życiu, jak w przykładzie podanym nieco wcześniej, głupota goni głupotę. W ten sposób człowiek naprawdę przysparza sobie jeszcze więcej niepotrzebnych nerwów i marnotrawi czas. Tak dla jasności, nie stanowię żadnego wyjątku na tej planecie i bynajmniej nie mam zamiaru twierdzić, że osiągnąłem jakieś mistrzostwo w dziedzinie uważności i braku wyimaginowanych zmartwień. Chyba najlepszy kalkulator nie zdołałby obliczyć, ile razy to robiłem – czyli zamartwiałem się, sam nie wiedząc, po co i czym – oraz ile czasu i energii marnotrawiłem na takie właśnie wybryki i głupotę. Na razie„wytrzeźwiałem”. Na szczęście jest to dobre, ponieważ przejrzałem na oczy całe to szaleństwo i w ten sposób jestem w stanie się od niego uwalniać krok po kroku. Jeśli i Ty jesteś osobą, tak jak i ja, która sama sobie uprzykrza życie jakimiś dziwnymi zmartwieniami, to… nie martw się. Na pewno mądrym nie będzie obwinianie się z tego powodu, albowiem to dostarczy jeszcze więcej niepotrzebnych zmartwień i problemów. Już samo ujrzenie tego szaleństwa sprawi, że wejdziesz na drogę, na której możliwe jest uwolnienie się od niego. Przyda się też pewna doza cierpliwości i zrozumienia, że ten proces może trochę potrwać. Nie można za bardzo oczekiwać, że w jeden dzień wszystko zniknie, skoro przez całe dotychczasowe życie nosiło się bagaż zbędnych zmartwień. Jednak dobrze będzie to zadanie traktować jak wyzwanie i zabawę, a nie jak ciężar, ponieważ traktując je jak ciężar, stanie się ono utrapieniem, kolejnym zmartwieniem. Nie o to przecież chodzi.

Zawsze rób to, co akurat masz do zrobienia w danej chwili i myśl o tym, co właśnie robisz.

Być może niektórzy ludzie zaczną się zastanawiać, jak mają nie myśleć o tym, co później upichcić na obiad albo jaki szykowny strój mają włożyć na umówione spotkanie, albo imprezę – no jak się tym nie zamartwiać? No bo przecież to jest takie ważne. Tylko jakie ma to praktyczne zastosowanie dla czynności, którą wykonuje się w danej chwili? Jaki ma to sens? Prawda jest taka, że nie ma to żadnego sensu – sens będzie miało to jedynie wtedy, kiedy przyjdzie pora na robienie obiadu albo ubieranie się w coś gustownego. Właśnie to „zabłądzenie” sprawia, że ludzie robią tysiące rzeczy jednocześnie – fizycznie i mentalnie – a to najczęściej pociąga za sobą konsekwencje w postaci „zmartwień” oraz pewnej nerwowości i zbędnego pośpiechu, które zamiast pomagać, bardziej wszystko utrudniają. Co jednak spotyka człowieka, który się zanadto spieszy i martwi? Najczęściej gubi się on – oczywiście metaforycznie – w czasie i przestrzeni. Życie potrafi być też nieco przewrotne, ironiczne i kiedy człowiek ze swoimi „poważnymi problemami i zmartwieniami” będzie zbytnio pędził, próbując wszystko zrobić jak najszybciej, los sprawi, że na jego drodze pojawi się coś, co go zahamuje i da mu prztyczek prosto w nos. Zdarzyło Ci się odnieść kiedyś wrażenie, że błądząc myślami, zamartwiając się i próbując przyspieszyć zrobienie wszystkiego, na koniec dnia okazało się, że nie zrobiłeś nawet połowy tego, co planowałeś, a przy okazji coś się popsuło, samochód nie zapalił, autobus się spóźnił, ktoś nie przyszedł na umówiony czas itd.? To właśnie mógł być sygnał od samego życia, żebyś trochę zwolnił, przestał zajmować się tym, czego w danej chwili fizycznie nie robisz oraz zaczął być bardziej świadomy tego, co się z Tobą i wokół Ciebie dzieje. Im więcej rzeczy będziesz próbował zrobić szybko, tym więcej ich może Ci nie wyjść. W rezultacie możesz stracić też więcej czasu i nerwów niż jest to wszystko warte. Spiesz się powoli – to znane przysłowie powinien przypominać sobie każdy, kto zaczyna się bezsensownie rozpędzać.

Wiesz, jaki jest jeden z największych problemów człowieka? Jego uwaga nigdy nie jest tam, gdzie być powinna i przez to nie robi on też tego, co powinien – przynajmniej nie w pełni. Za to myślami jest już w miejscu, w którym go jeszcze nie ma i robi tam to, czego jeszcze zrobić nie może. Jak taki człowiek może być spokojny i przy tym efektywny? Jeśli nie robi dobrze tego, co ma do zrobienia w danej chwili, to późniejszych czynności również dobrze nie zrobi, ponieważ jak przyjdzie na nie czas, to on będzie już myślami przy następnych. I oczywiście będzie martwił się tym, czy zdąży je zrobić i czy zrobi je dobrze, a także tym, czy coś złego się nie wydarzy gdzieś po drodze. Będzie wiecznie niespokojny i wewnętrznie „rozstrzelony”.

Zobacz także, wokół jakich spraw krążą bardzo często myśli ludzi. Wziąłem baterie do aparatu? Ładowarkę do telefonu? Mam wystarczającą ilość skarpetek na nadchodzącą podróż? Będzie jeszcze mleko, jak pójdę do sklepu wieczorem? Wziąłem klucze? Podlałem kwiaty? Będę miał czas się wyspać? Zdążę na spotkanie? Jest w domu herbata? Czy chomik wytrzyma te kilka godzin w domu sam beze mnie? Czy dzisiejszy mecz zacznie się punktualnie? I tak można stworzyć niekończącą się wyliczankę. Oto właśnie cały korowód „zmartwień” pogania ludzi batem z jednego miejsca na drugie, nie pozwalając im na chwilowe odsapnięcie. Zaraz, chwileczkę… przecież to ludzie sami sobie tworzą te „problemy”; sami są odpowiedzialni za „bicz zmartwień”, który wisi ciągle nad nimi. I dlatego nigdy nie potrafią w pełni cieszyć się ani nie są szczęśliwi. Za to mają całą masę „zmartwień”. Zamiast radować się po prostu życiem i tym, co robią i gdzie są, ich uwagę zajmują jakieś drobnostki, które rosną do rozmiarów co najmniej gigantycznych potworów nie do pokonania. Tylko czy jest warto tworzyć sobie takie monstra i trzymać się ich kurczowo? W ten sposób tworzy się relację władca i poddany. Kto jest poddanym? Nie jest ciężko zgadnąć.

Jeśli faktycznie masz jakiś duży problem do rozwiązania, zajmij się nim, ponieważ zajęcie się tym problemem jest najwidoczniej od Ciebie wymagane. Poświęć na znalezienie odpowiednich rozwiązań swój czas i uwagę. Odpuść sobie natomiast błahostki i nie zajmuj się nimi. Po co Ci one? Już dość wycierpiałeś z ich powodu. Czas się w końcu od nich uwolnić.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena