Kilka słów na temat problemu współczesnych adaptacji audiowizualnych.

Data dodania: 2015-06-03

Wyświetleń: 1831

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

FELIETON

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Wiedźmin co sam siebie zwalcza

Rośnie serce oraz świadomość tożsamości narodowej, kiedy patrzy się jak trzecia część komputerowego i konsolowego Wiedźmina produkcji polskiego studia CD Project RED, od kilku tygodni bije rekordy popularności i zdobywa kolejne pochlebne recenzje zarówno na polskim, jak i na zagranicznym rynku gier wideo. Usatysfakcjonowani tym faktem wydają się być niemal wszyscy – od graczy i krytyków po wydawców i dystrybutorów. Jest jednak pewna niewielka grupa odbiorców kultury popularnej, u której komercyjny sukces Dzikiego gonu zdaje się nie budzić tak dużego entuzjazmu, a nawet wywoływać pewnego rodzaju dyskomfort. Do grupy tej zaliczają się najbardziej zatwardziali miłośnicy drukowanego pierwowzoru gry oraz sam jego autor – Andrzej Sapkowski.

 

Trudno w tym przypadku mówić o jakiejkolwiek materialnej szkodzie, ponieważ za prawa do swojego Wiedźmina, Pan Sapkowski prawdopodobnie otrzymał honorarium gwarantujące mu finansową niezależność do końca życia. Jego pisarskie ambicje wydają się jednak być odrobinę większe. Chciałby on aby również za granicą jego nazwisko identyfikowane było z wykreowanym przez niego bohaterem, czego wielokrotnie dawał świadectwo w kilku wywiadach, które znaleźć można na serwisie YouTube. Zachodni dystrybutor jego twórczości zdaje się jednak bardzo skutecznie to utrudniać, ponieważ książkowa Saga o wiedźminie w dalszym ciągu nie doczekała się tłumaczenia na język angielski. Fakt ten w połączeniu z przytłaczającą popularnością inspirowanych cyklem gier komputerowych sprawia, że na zagranicznych konwentach Andrzej Sapkowski wielokrotnie musi tłumaczyć fanom, że to CD Project RED czerpie inspiracje z jego twórczości, a nie odwrotnie. Paradoksalnie musi on więc zmagać się z popularnością produktu, którego sam był inicjatorem.

 

Choć osobiście nie zaliczam się miłośników twórczości Andrzeja Sapkowskiego, to jednak moją uwagę od jakiegoś czasu zwraca opisane powyżej zjawisko. Nie jest to bowiem pierwszy przypadek, kiedy audiowizualna adaptacja znacząco przerasta popularnością swój drukowany pierwowzór. Podobny los spotkał chociażby cykl Pieśń lodu i ognia autorstwa Geogra R. R. Martina. Serialowa Gra o tron już czwarty rok zajmuje czołowe miejsca w internetowych rankingach popularności, a tymczasem wielu fanów z braku znajomości książki nie jest nawet w stanie wskazać wprowadzonych przez scenarzystów różnic fabularnych. Co więcej w tym przypadku autor oryginału wydaje się być z zaistniałym stanem rzeczy zupełnie pogodzony i od kilku lat regularnie zaniedbuje pracę piórem na rzecz udzielania wskazówek twórcom serialu.

 

Podobny przykład stanowić mogą książkowe klony Igrzysk Śmierci, takie jak Niezgodna czy Więzień Labiryntu, które momentami wyglądają tak, jakby były pisane z myślą o zrobieniu z nich jedno sezonowych adaptacji filmowych. Tytuły tego rodzaju można by było wymieniać naprawdę długo.

 

Całe to zjawisko wydaje mi się być niezwykle szkodliwe dla szeroko pojętej kultury, i to nie tylko dla tego, że jako zatwardziały zwolennik teorii wyższości literatury nad produkcjami audiowizualnymi boleję nad malejącym poziomem czytelnictwa w społeczeństwie. Myślę, że ma to również wpływ na poziom samych adaptacji. Kiedy jeszcze paręnaście lat temu reżyser podejmował się przełożenia książki na język filmu, zazwyczaj starał się nawiązać dialog z jej autorem. Kinowe wersje Lotu nad kukułczym gniazdem czy Lśnienia są interesujące między innymi dlatego, że nadają swoim drukowanym pierwowzorom wielu nowych kontekstów i bez ich znajomości są niemożliwe do pełnego zrozumienia. Dzisiejsze adaptacje natomiast w wielu przypadkach służą tylko i wyłącznie celom komercyjnym, a do obcowania z nimi często nie ma nawet potrzeby znajomości oryginału. Wszystko to skutkuje tym, że cała kultura popularna staje się dużo mniej różnorodna.

 

Pozostaje tylko mieć nadzieje, że w przyszłości sytuacja ta ulegnie poprawie i książkowe historie przekładane na filmy, seriale czy gry przestaną pełnić jedynie funkcje reklamowe i zaczną przyczyniać się do nawiązywania intermedialnych dialogów kulturowych. Komputerowemu Wiedźminowi życzę jak najlepiej, ponieważ sam w sobie jest on rewelacyjną grą. Szkoda tylko, że jego komercyjny sukces nie przyczynia się przy okazji do zwiększenia popularności książkowego pierwowzoru.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena