Świadomy swoich ograniczeń, doskonale zdawał sobie sprawę, że oferta zarobkowa liczona w euro to w jego przypadku duży uśmiech losu.
Piątkowski adios?
Poważnie mówiło się o zainteresowaniu ze strony Erzgebirge Aue. Piątkowski napalił się mocno na wyjazd do Niemiec, co w zasadzie było na rękę włodarzom Jagi. Pół roku przed końcem kontraktu to ostatni moment, by zarobić parę groszy na odejściu napastnika, będącego w swojej życiowej formie. Przy tym trzeba zaznaczyć, że liczącego sobie już trzydzieści lat. A że z Piątkowskiego nie jest żaden Luca Toni, każdej stronie zatem zależało na transferze. Zarówno napastnik jak i jego klub zdawali sobie sprawę, że najwyższy czas skonsumować wspólny sukces. W czym więc leżał problem?
Odpowiedź nie jest specjalnie zaskakująca. Ot zwykłe przeciąganie liny. Z grubsza chodziło o około sto pięćdziesiąt tysięcy euro różnicy pomiędzy tym, ile chciała uzyskać Jagiellonia za Piątkowskiego, a kwotą, którą Niemcy byli gotowi wyłożyć za byłego zawodnika Dolcanu Ząbki. Z perspektywy władz białostockiego klubu, to było wystarczająco dużo, by postawić weto. Czy zrobiono słusznie? Nie nam to oceniać. Z jednej strony lepiej mieć pięćdziesiąt tysięcy euro niż nic. Z drugiej strony, sprzedaż najlepszego piłkarza drużyny za taką kwotę, trąci wizerunkowym strzałem w kolano. Bo co to za klub, która swojego asa oddaje za równowartość rachunku, jaki pewien nieszczęśnik otrzymał w Luksemburgu za korzystanie z podziemnego parkingu? W każdym razie transfer upadł i pozostał niesmak.
Piątkowski dalej w Jagiellonii.
Już w przedwiosennych sparingach gołym okiem było widać, że Probierz podejmuje pierwszą próbą odstawienia Piątkowskiego na bocznicę. Albo nie grał wcale w najsilniejszym składzie, albo zaliczył epizod, a to z kolei grał w drużynie złożonej z piłkarzy drugoplanowych. Potem było jeszcze ciekawiej.
Wyjazd na Legię. Koledzy pakują swoje rzeczy do autokaru, rozmawiają o zbliżającym się meczu, sprawdzają, czy mają odpowiednią ilość bateryjek do swoich odtwarzaczy. Piątkowski w tym samym czasie bierze swoje klapki pod pachę i wraca do domu. Ma wolny weekend. Oficjalnie z przyczyn sportowych, tak rzecz jasna twierdzi Probierz. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach tego nie łyka. Wiadomo, o co chodzi. Jagiellonia uczy się chodzić na nowo, już bez swojego najlepszego napastnika.
Okazałe zwycięstwo gości obroniło decyzję trenera białostoczan. Potem jednak nie było już tak różowo. Jagiellonii w kolejnych meczach brakowało ognia z przodu, dlatego Piątkowski wrócił do łask. Zdążył jeszcze po drodze załatwić Górnika Łęczna, zanim decyzją klubu przesunięty został do drugiej drużyny. Bo, uwaga, nie podpisał nowego kontraktu. Praktyka w polskiej piłce stosowana od czasów króla Ćwieczka. Godna pożałowania naszym zdaniem.
Odstawiony na boczny tor.
Dlaczego? Jak uargumentować taką decyzję? Troską o budowę drużyny na przyszły sezon? Zakładamy przecież, że nikt świadomie nie działa na szkodę zawodnika. W związku z czym zastanawiamy się, czemu by właściwie nie pójść dalej? Niech wszystkie pozostałe mecze obecnych rozgrywek Ekstraklasy sztab szkoleniowy potraktuje jako sparingi przed sezonem 2015/16. Taki Rafał Augustyniak ciągle czeka na weryfikację. Podobnie jak Dominik Prusaczyk i Patryk Malinowski. Skoro wynik sportowy przestał odgrywać rolę, czas na przegląd wojsk. Lepszej okazji nie będzie, lato jest krótkie. Co roku na początku sezonu słyszymy zewsząd o potrzebie zgrania się piłkarzy ze sobą. Kilka dodatkowych tygodni pracy postrzegamy więc jako prezent nie do pogardzenia.
Oczywiście nic takiego nie będzie mieć miejsca. Chodzi wyłącznie o pokazanie piłkarzowi miejsca w szeregu. Zrobiono z rywalizacji sportowej teatrzyk ku przestrodze. W zespole Jagiellonii nie ma lepszego napastnika niż Mateusz Piątkowski. Nawet pomimo słabszej niż jesienią formy, braku tylu bramek. Co tu zmienia kończący się, nieprzedłużony kontrakt? Klasa piłkarska pozostaje niezmienna.
Istnieje hipotetycznie inne wyjaśnienie zesłania Piątkowskiego do „dwójki”. Po meczu z Pogonią jak donosi Przegląd Sportowy doszło do ostrej wymiany zdań na linii Probierz – piłkarze. Czy mogło dojść do jakiejś utarczki słownej pomiędzy wybuchowym trenerem a charakternym piłkarzem? Oczywiście, że tak. Mecz z Legią był wystarczającym dowodem na to, że pomiędzy oboma panami nie ma cienia przyjaźni. Dawniej Probierz nie miał problemu, by wdawać się publicznie w polemikę z Tomaszem Frankowskim lub Kamilem Grosickim. Niemniej w takim przypadku należałoby jasno napisać w komunikacie, że przesunięcie do zespołu rezerwowego podyktowane jest względami dyscyplinarnymi. Każdy i tak by wiedział, o co chodzi. I klub by wyszedł z twarzą z tej sytuacji. Skoro jednak taka informacja nie została podana, dla nas nie ma tematu.
Wyszło więc trochę śmiesznie, ale przede wszystkim nierozsądnie. Klub wypuszcza niepoważny komunikat o niepodpisaniu ustalonego wcześniej przez obie strony kontraktu. Rodzą się domysły, pojawiają niejasności. Klub wchodzi w decydującą fazę sezonu bez najlepszego atakującego. Probierz dużo ryzykuje. Jeśli Tuszyński zmarnuje parę setek, wróci dyskusja na temat powrotu Piątkowskiego do pierwszej drużyny. Ten kartofel długo będzie stygnąć i może jeszcze Probierza oparzyć, biorąc pod uwagę, że Tuszyński wybitnym snajperem nigdy nie był i już raczej nie będzie. I zaraz może się okazać, że Jaga zostanie z niczym. Nie będzie ani pięćdziesięciu tysięcy euro z tytułu transferu, ani wysokiej premii za miejsce na ligowym podium
Pamiętacie casus HSV Hamburg i Ivicy Olicia? Gorąco polecamy. A dla decydentów Jagiellonii mamy radę prosto od serca. Klub nie staje się nowoczesny po zbudowaniu pięknego obiektu na europejskim poziomie. A odpowiednie traktowanie piłkarzy i rozsądna polityka informacyjna wiele nie kosztują.
Autor: Adrian Kasprzak