Czy bycie ofiarą to złośliwość losu? Przypadek? Pech? Nieszczęście? Szczerze mówiąc, zaryzykuję w tym miejscu stwierdzenie, że ludzie sami bardzo często wybierają bycie ofiarami. Niezależnie od tego, czy wybór ten jest świadomy, czy też nie, rezultat jest w zasadzie ten sam. Stawiają siebie zawsze niżej od innych, czując się poszkodowanymi przez los, świat i ludzi, a to sprawia, że do ich życia zakradają się pewne szkodliwe wzorce mające dalekosiężne skutki.
Kto jest winny?
Do codziennych widoków, które można bez trudu zaobserwować, należą ludzie, którzy czują się w jakiś sposób poszkodowani. Przez co? Powodem może być wszystko. Inni ludzie, różne sytuacje, kłótnie, a nawet pogoda itd. Traktując wszystko jako istną plagę nieszczęścia spadającą im z nieba, czynią siebie automatycznie ofiarami. Powstaje teraz pytanie: czy można uniknąć bycia ofiarą? Odpowiedź jest jednoznaczna i brzmi: tak. Myślę, że prosty przykład dobrze odda istotę poruszanego tematu. Niech obiektem do zilustrowania sytuacji będzie przysłowiowy Kowalski. Jego dzień zaczął się całkiem miło, bez większych zakłóceń i problemów. Jednak zaraz po wyjściu z domu jego sąsiad przechodzący koło niego zaczął mu ubliżać. Usłyszał od niego m.in. że jest głupi, jest nieudacznikiem i powinien raczej krowy paść niż zajmować się czymś poważnym. Kowalski, zamiast puścić to mimo uszu, przyjął to. Brzmi to może śmiesznie i niedorzecznie, jednak przyglądając się ludziom, z łatwością zauważyć można, jak zbytnio biorą do siebie o wiele bardziej błahe rzeczy i dodatkowo zupełnie niepotrzebnie cierpią przez to. Wracając do tematu. Czując się pogrążonym przez sąsiada, u Kowalskiego zrodziła się rozpacz. Jak on mógł? – mówi do siebie. Co to ma znaczyć? Czy to prawda? Co ja takiego zrobiłem? – dalej zastanawia się Kowalski. I tak pogrążony w rozmyślaniach tworzy jakieś dziwnie historie i przemyślenia, które z rzeczywistością przestały mieć cokolwiek wspólnego. Nastąpiło też coś gorszego. Kowalski zaczął być przeświadczony o racji sąsiada, przejął się jego opinią i słowami, i co za tym idzie poczuł się gorszy od niego, jak i od innych. Do czego doprowadził? Stał się ofiarą na własne życzenie. Pozwolił, aby ktoś dyktował mu, jaki jest i gdzie jest jego miejsce. Ta trucizna zaczęła toczyć się w nim przez dni, miesiące, a nawet i lata nie dając mu spokoju. Nie pomyślał jednak o tym, że punkt widzenia sąsiada niekoniecznie musi go obchodzić a tym bardziej nie musiał nawet stać i wysłuchiwać go. Nie zadał sobie też trudu, żeby pomyśleć o tym, dlaczego ten sąsiad bawi się w jakiś nadprzyrodzony autorytet. Sąsiad co prawda wygłosił jakąś własną dziwną opinię, lecz jest to jego opinia, a Kowalski nie miał wcale obowiązku jej przyjmować ani się nią przejmować. Uniknąłby niepotrzebnego cierpienia i nie byłby ofiarą.
Ludzie dają sobie spuścić na głowę masę błota, a później są zaskoczeni, że stali się ofiarami.
Powyższy przykład był może bardzo, bardzo prosty jednak miał na celu wyjaśnienie pewnego mechanizmu, jaki zachodzi, kiedy rodzi się relacja oprawca-ofiara. Ofiara jest nią dlatego, że przyjęła punkt widzenia oprawcy. Więc kto tak naprawdę jest winny? Odpowiedź może być zaskakująca. Winna jest tak naprawdę ofiara, która nie miała żadnego przymusu przyjmowania wszystkiego, co może jej zaszkodzić i traktowania tego jako części tego, kim jest! Ma wybór i może odmówić; może zrobić z tym, co jej się żywnie podoba bez obowiązku tłumaczenia się komukolwiek ani zawracania sobie głowy tym, co chce jej uczynić niedoszły oprawca. Ludzie jednak mają jakieś dziwne skłonności do lubowania się w negatywizmie, dramacie, byciu poszkodowanym i bardzo często z tego stanu nie wychodzą, ponieważ… jest im z tym dobrze. Wolą truć się tym, co negatywne i toksyczne przez lata niż się tego pozbyć. Z jakichś powodów wybierają nieszczęście, ponieważ jest to niezły temat do rozmów. Zawsze można ponarzekać i zrzucić winę za jakiś stan rzeczy np. na polityków, współpracowników, służbę zdrowia, rodzinę, ruch uliczny, spóźniony autobus itp. Wszyscy czynią im źle i jacy to oni są poszkodowani przez świat. Daje to jednak obraz ludzi, którzy oddali dobrowolnie kontrolę nad sobą innym, by Ci decydowali, w jakim miejscu życia mają być, kim mają być i co mają odczuwać. Czy to jest jednak sposób na dobre życie? Bycie wieczną ofiarą? Tak naprawdę narzekając na innych, przyjmując do siebie wszystkie śmieci, które się słyszy i przejmując się tym, tworzy się syndrom ofiary. Po prostu powtarzany raz za razem obraz siebie jako ofiary czyichś przekonań i dokonań tylko się utrwala i staje się następnie automatycznym nawykiem, czyniąc z człowieka wiecznie cierpiącą ofiarę.
Nie trzeba być ofiarą.
Są ludzie, których niezmiernie podnieca fakt, że mogą komuś naubliżać, pokłócić się, wymusić coś, wykazać wyższość itd. czyniąc z innego człowieka kogoś pogrążonego, czującego się źle i gorzej od nich. Problem nie tkwi zasadniczo w tym, co oni robią, tylko w tym, co człowiek robi z tym, co oni mu robią. Przyjmując do siebie to, czego nie chce, dostaje to, czego nie chce, i staje się ofiarą. To prosta zasada. Natomiast nie przydając temu kompletnie żadnej uwagi, to co próbują uczynić mu inni, znika. Oprawcy nie mają nic do roboty przy człowieku, którego zupełnie nie obchodzi to, co mu robią, więc pójdą sobie poszukać innego „placu zabaw”. Zamiast pozwalać na zabawę własnym kosztem, można odesłać niedoszłych gnębicieli w siną dal i zamiast gradu nieszczęść sprawić sobie słoneczne niebo. Zakończę więc ten artykuł słowami z książki „Cztery Umowy. Droga do wolności osobistej”:
Nie masz żadnego obowiązku przyjmowania czegoś, czego nie chcesz. Jeśli już pojawia się to w Twoim życiu to tylko dlatego, że dałeś na to przyzwolenie. Zawsze miałeś i masz wybór, tak więc wybieraj świadomie.- Don Miguel Ruiz