Nastroje w segmencie polskich małych i średnich spółek są dalece bardziej minorowe niż te panujące wokół blue chips. O ile rok temu prawie każdy palił się do zakupów akcji po absurdalnie wysokich cenach, o tyle dziś pomimo często promocyjnych wycen rodzimy MiŚ tkwi w odmętach niechęci i marazmu, naznaczonych traumą dotkliwych strat. Kierując się historycznymi analogiami nasuwa się wniosek, że pośród powszechnej rezygnacji kursy ubijają średnioterminowy dołek pod przyszłe wzrosty.
Jak wyglądało pierwsze półrocze 2007 r. na giełdzie i w branży funduszy inwestycyjnych - dobrze wiemy i możemy do tamtych wydarzeń nabrać dystansu z perspektywy czasu. W cyklu kilku artykułów od grudnia 2006 do lata 2007 opisałem puchnący monstrualny balon i wespół ze skromną garstką innych obserwatorów rynku, brnąc pod prąd anormalnej kampanii graniczącej z hucpą, naświetliłem potencjał przyszłych zagrożeń. Nie czas by teraz się powtarzać, jednak stało się nieuniknione: bąbel pękł z hukiem, a fatamorgana trzycyfrowych zysków krzyczących z wszędobylskich reklam, raportów i broszur rozpłynęła się, ustępując miejsca gwałtownie rosnącym stratom wśród tłumnie złowionych podczas kulminacji nagonki, w której klient okazał się być niestety na ostatnim miejscu i został beznamiętnie sprowadzony do roli dostarczyciela gotówki u kresu boomu.
Poniższy wykres indeksu mWIG40 za ostatnie 12 miesięcy mówi sam za siebie. Bessa w segmencie 40 drugoligowych spółek przeceniła wskaźnik o ok. 55 proc. Od kilku miesięcy rynek nie ma siły się podźwignąć, gdyż gotówkowe mięso armatnie w 2008 r. jest towarem deficytowym. Nie tylko wyparowały papierowe zyski i do funduszy przestał płynąć naiwny pieniądz, ale też niemała część rozczarowanych postanowiła uciąć straty wywołując kolejne fale przeceny. Jest to klasyczny przypadek sukcesu, którym się udławiono.
Poza tym rynek finansowy w ciągu roku mocno się oczyścił z euforycznej otoczki i przeszedł dość raptowną ewolucję ku produktom bezpieczniejszym, dając wyraz zachodzącej redefinicji ignorowanego wcześniej ryzyka. Kilka miliardów popłynęło w antypodatkowe produkty strukturyzowane, przynajmniej tyle samo uciekło w coraz atrakcyjniejsze lokaty bankowe, co nieco wyemigrowało do funduszy aktywów zagranicznych, natomiast pozostali mimowolnie rozpoczęli karierę długoterminowych, w większości przypadków stratnych inwestorów. Marna to pociecha, że wskaźnik mniejszych spółek sWIG80 stracił od szczytu nieco mniej, bo około 45 proc. Wykrwawiony segment MiŚ cierpi na brak świeżego kapitału, a o wielkich inwestycjach na Euro2012, pod które ślepo grzano kursy, jakby zapomniano. Wyceny jednostek TFI z segmentu MiŚ oddaliły się od swych rekordów na dystans 30-35 proc., co oznacza, że każdy kto je kupił później niż jesienią 2006 r. jest obecnie pod kreską.
Trzeba przyznać, że pojawiło się wiele czynników makroekonomicznych, które nie sprzyjają agresywnym inwestycjom: rosnąca inflacja ciągnąca w górę koszt kredytu; wzrost konkurencyjności lokat bezpiecznych; problemy z siłą roboczą, drogie nośniki energii i presja płacowa, a także przesadnie nadęty kurs złotego godzący w eksporterów niezabezpieczonych przed ryzykiem kursowym. To musi się odbić na wynikach finansowych w nadchodzących kwartałach, ale nie należy popadać tutaj w nadmierny pesymizm. Przecież wiele spółek ma zapewnione duże kontrakty, które powinny podtrzymać strumień pokaźnych zysków pomimo trudniejszego rynku. Tymczasem ich akcje pośród zbiorowej ewakuacji zostały przecenione (niesłusznie) w podobnej skali, co walory podmiotów grzęznących w stratach i nie realizujących swych obietnic ekspansji. To rodzi dobre okazje inwestycyjne, przy czym zwiększone szanse pomnożenia kapitału wydają się drzemać w tych zyskownych spółkach, których akcje nie zdołały przebić zimowych dołków. Może to być zwiastun ostrożnej akumulacji przez nieliczne grono inwestorów dostrzegających faktyczną wartość walorów pośród zbiorowego lamentu i odwrotu od rynku.
Wracając do przeceny dwóch indeksów segmentu MiŚ (mWIG40 i sWIG80), warto skalę ich zniżek od szczytów odnieść do zachowania kilku znanych indeksów zagranicznych. Podczas bessy z lat 2000-2002 francuski indeks CAC40 zniżkował o 65 proc., amerykańskie: Dow Jones Industrial Average oraz S&P500 odpowiednio o 39 i 50 proc., po czym rozpoczęły mozolny marsz w górę. Z najnowszych wydarzeń, indeks giełdy arabskiej TASI zniżkował od szczytu z początku 2006 r. przez półtora roku o 70 proc. (jak dotąd zniwelował jedną trzecią tej spadkowej fali), natomiast chiński Shanghai Composite oddał już 55 proc. (tu dołka wciąż nie widać, ale takie rachunki płaci się za monstrualne balony spekulacyjne). Być może zatem po okresach wielkiej euforii zasięg bessy tkwi gdzieś nieco powyżej 50 proc. przeceny, czyniąc sposobność do wejścia na rynek i z dużym prawdopodobieństwem uchwycenia przyszłej, niemałej fali wzrostowej.
Odwoływane co i rusz oferty publiczne paradoksalnie mogą się rynkowi przysłużyć z przynajmniej dwóch względów: pozostający w obrocie kapitał inwestycyjny nie będzie musiał się nadmiernie rozmieniać na kolejne debiuty, przez co być może dostrzeże, że "taniość" udzieliła się wielu spółkom na rynku wtórnym; rynek ochłonie ze złych emocji i z czasem nagrodzi graczy inwestujących w wartość wzrostami, pozwalając na udane oferty w przyszłości i to po lepszych cenach niż te, które niedoszli emitenci mogliby uzyskać obecnie. Pośród przygnębienia warto także rozejrzeć się po zastygłym segmencie NewConnect, który w asyście znikomych obrotów i w atmosferze zapomnienia popada w odrętwienie, grawitując ku wycenom proszącym się o selektywne zakupy.
Zatem potencjał wzrostów jest, tyle że nie ma szans na powtórkę dokonań z lat 2006/07. Możliwe jest nadejście zwyżek rzędu może nawet ponad 20 proc., choć niektóre akcje mogą z nawiązką podwoić swą skromną i fundamentalnie atrakcyjną kapitalizację. W nakłonieniu inwestorów do powrotu na rynek powinna uczestniczyć branża finansowa poprzez wyważoną kampanię i szereg zachęt. Tymczasem nasuwa się przykra konstatacja, że TFI nie poczuwają się do choćby symbolicznej winy za nadmuchanie bańki spekulacyjnej i jej brzemienne w skutki (również dla samej branży) pęknięcie. Opłaty manipulacyjne nadal utrzymują się na patologicznie wysokich poziomach. Podatek giełdowy nadal ma się dobrze i trwa pomimo solennych obietnic jego zniesienia przez - wydawałoby się - liberalną ekipę. Ostrożna kampania Giełdy Papierów Wartościowych to krok w dobrym kierunku, jednak to za mało. Należy podjąć trud dobrze uargumentowanej edukacji i perswazji. Wówczas ku powszechnej radości polski MiŚ będzie miał szansę trwale przebudzić się z nadmiernie długiego zimowego snu.