Duże reklamacje, poślizgi, wpadki jakościowe, zagubienia po raz pierwszy, drugi, nasty… Trudno po raz pięćdziesiąty z rzędu powiedzieć – „każdemu się może zdarzyć”.
Przychód rośnie już o wiele wolniej niż w latach trzepania kapuchy, za to koszty firmy skaczą błyskawicznie, tak samo jak kolejka pracowników do biura przemęczonego właściciela, a każdy z tysiącem małych spraw do załatwienia.
Z przypadku zaczyna się wyłaniać coraz to bardziej wyraźny, doskwierający i zjadający biznes od środka problem…
No i to najgorsze, straszne uczucie, że gdy właściciel choć troszkę odpuści, wyjedzie na wakacje, gdy sobie daruje nieco wysiłku – to wszystko się stoczy w dół i zniknie… Tkwi więc w samym centrum zamieszania, ciągnąc ze wszystkich sił biznes do przodu, pracując non stop i będąc w nim alfą i omegą.
Zamiast początkowych marzeń o wolności finansowej i radości z tworzenia – frustracja, brak czasu, notoryczne przepracowanie (gorsze niż na etacie) i co najgorsze zajmowanie się tym, czego nie lubisz – drobnostkami niewnoszącymi wartości.
- Szwankuje komunikacja w całej firmie.
- Coraz mniejszy zysk, przy wyższych lub tych samych obrotach, coraz to większe problemy z płynnością.
- Totalne zamieszanie, zamęt, pomieszane stanowiska, trudności wprowadzania czegokolwiek nowego.
- Coraz to więcej reklamacji oraz palących opóźnień.
- Dużo narzekających klientów – część z nich odchodzi, dokładając do ognistego, piekielnego pieca.
- Informacje są totalnie porozrzucane i trudno dostępne w codziennym funkcjonowaniu.
- Obszary odpowiedzialności pracowników całkowicie się rozmydliły, a nawet dramatyczne próby ich opisania na nic się nie zdają.
- Brak przejrzystego standaryzowania i kontroli – ludzie trudno się wdrażają, pojawiły się problemy z utrzymaniem jakości.
- Wypalające zamieszanie, ciągły w stres w każdym miejscu i poczucie wszechogarniającego kryzysu.
Może zabrzmi to sarkastycznie, jednak naturalne sposoby myślenia właściciela nie robią nic poza dokładaniem do piekielnego pieca J:
- Zwiększa się nakłady na przypadkowy marketing – więcej przypadkowych Klientów, więcej dziwnych zleceń = więcej zamieszania – linia wykresu bije do góry.
- By to ogarniać, zatrudnia się więcej ludzi, kupuje więcej programów, może wdraża jakieś ISO 9001 czy coś w tym stylu.
- Nowo utworzone dodatkowe stanowiska administracyjno-wspomagające nie mają mocy sprawczej i powiększają kolejkę do gabinetu prezesa.
Objawy te występują w zależności od wielu czynników, najczęściej gdzieś w przedziale 25–50 zatrudnionych, przy czym podany tu miernik (wielkość zatrudnienia) jest dodany na siłę – bo liczy się więcej czynników.
A teraz, by w ogóle przejść przez kładkę w kierunku szczytu biznesowych marzeń, po pierwsze – potrzebujesz procesu – który stworzy nowy punkt widzenia – ale o tym w kolejnej części.
Musisz zdać sobie sprawę z kilku faktów:
- To nie Twoja wina!
To oczywiste, lecz w Polsce zupełnie nieznane: jeśli rozwijasz biznes, w pewnym momencie staje się on na tyle rozbudowany, skomplikowany – powiedziałbym: kompleksowy – że potrzebuje odpowiednich systemów i procesów, by stawić czoło problemowi utrzymania codziennej jakości, szybkości i spokojnego rozwoju.
To jest naturalny proces i stan na drodze każdej firmy, a że jest to wiedza tajemna, na ogół jest to też ostatni etap tychże biznesów, bo ich właściciele do końca swoich dni w stresie i gonitwie rozwiązują codziennie tysiące problemów… Ale Ty już o tym wiesz i zasługujesz na to, by Twój biznes sprawnie działał i rósł w siłę, kiedy Ty cieszysz się większą ilością wolnego czasu.
- Wspomniałem już o dokładaniu ludzi, ISO 9001, programów – co podkłada tylko paliwo do piekielnego pieca. By to zrozumieć – dwa porównania.
Przykład górski – kiedyś popatrzyłem na ten wykres i ujrzałem na nim góry, stąd też pomysł z kolejką. Teraz przypatrzmy się wykresowi:
Wstajesz zza biurka i dojeżdżasz w niskie góry – wchodzisz na szlak (czyli przełamujesz pierwsze najgorsze momenty firmy). Spacerujesz po szlakach i szybko dochodzisz w coraz to wyższe partie polskich gór, zakładasz ciuchy z jakieś outdoorowej znanej firmy, z dziesiątkami membran i czujesz się super – wydaje Ci się, że możesz dotrzeć wszędzie (wielkie hurra). Jedziesz w Tatry i zaczynasz zdobywać szczyty, ale okazało się, że zmieniły się warunki – to już nie byle jakie trasy, a nagie skały, łańcuchy, ścianki, zmienny klimat… Z każdym metrem wyżej zaczyna być ciężej i ciężej. 2400, 2500 metrów… droga idzie Ci jak krew z nosa – a do zdobycia masz cztero-, pięcio- i ośmiotysięczniki. Czy dokupując nową goretexową kurtkę i kieszonkowy GPS dotrzesz na biznesowy Mount Everest? A może przypadkiem to nie ma już prawie nic wspólnego z dreptaniem po spacerowych szlakach?
Drugi przykład motoryzacyjny – bardziej go lubię, bo jestem maniakiem samochodów.
Kupujesz na początku swojej biznesowej drogi dobre (w dniu zakupu) auto kompaktowe… Sytuacja się zaostrza – bo trzeba non stop śmigać coraz szybciej, i już nie w lokalnych warunkach, a coraz dalej i mocniej… Wybierasz się na zawody regionalne i tu coś z tą frajdą nie tak… Po prostu tragedia. Kupujesz więc nowe koła, lepsze hamulce, lepsze gumy… Znów jest lepiej. Jednego wyprzedzisz. Znowu drugi Ci daje w kość… Ale potem jest rajd z konkurencją, coraz większe stawki, coraz wyższe prędkości… A tam nagle brakuje mocy. No to dokładamy turbo… iC… kute tłoki… spojlery. Poszło 500 000 tysięcy złotych na udoskonalenie, a na torze wyścigowym klapa – bo już dawno przekroczyłeś potencjał tego, co w danej budzie można osiągnąć. A przy okazji… stworzyłeś potwora, którym już nie da się na co dzień normalnie i sprawnie jeździć… zamiast już dawno zmienić sam rdzeń kupując po prostu masakrycznie szybkie i wygodne grand tuourismo.
Tak samo jest z Twoją firmą. Systemy motywacyjne, CRM-y, nowe oprogramowanie, szkolenia handlowców, nowe stanowiska. Brak widocznego potencjału – przepychasz tę linię o tyle, ale gigantycznym nakładem. A tymczasem…
Zamiast spędzać 10 lat jako himalaista, walcząc o zdobycie Everestu, zamiast wydawać dziesiątki tysięcy złotych na usportowienie auta możesz…
…zmienić filozofię myślenia. Zamiast na rozwiązywanie problemów, zwrócić uwagę na zbudowanie takiego systemu, w którym tych problemów nie ma.
Skorzystaj z kolejki, jaką Ci oferujemy, zbudowanej z odkryć tych wszystkich, którzy przeszli już po tych Himalajach – ja w każdym razie jestem leniwy…
…Ewentualnie za o wiele mniejsze pieniądze niż zrobienie pseudorajdówki możesz mieć samochód, który na torze wyprzedzi 99% drogowego planktonu, a przy tym mało pali, w komfortowych warunkach pozwoli Ci się cieszyć z jazdy i zabierze Cię, gdzie chcesz… wiem, że to możliwe – co tydzień robię takim kilkaset kilometrów, pomagając klientom na południu kraju. A parę samochodów z najwyższej półki cenowej już objechałem…
Tak naprawdę w tym momencie to porównanie ma jedną wadę – świadczyłoby o tym, że dochodzenie do stanu SRB ma podłoże ambicjonalne. Hmm… Gdyby nie było gotowej drogi, może i miałoby to sens. Ale co byś powiedział, gdyby na lodowiec w Alpach ktoś szedł z nartami na plecach – gdy nad nim jedzie ogrzewana gondola? Że jest ambitny? ;) Ja doradziłbym Ci, że liczy się cel, by sobie leżeć w słoneczku tam u góry (moje foto na nartach z Austrii) i popijać piwko, gdy Twoja firma na Ciebie pracuje.
Tak więc masz 3 opcje:
- walczyć, by za cenę potu i krwi przeciskać linię na wykresie do góry – może uda Ci się wbić w te parę procent?
- spróbować zawrócić… no, ale trudno tak sobie odpuścić i likwidować własne osiągnięcia;
- zaimplementować metodę SRB i zmienić podejście do prowadzenia biznesu.