Metodologia takich obliczeń jest z pewnością bardzo zaawansowana i znana tylko najbardziej doświadczonym pracownikom GUS. Ja jednak mam wrażenie że tę wartość można oszacować dzieląc roczny PKB przez liczbą dni roboczych w roku. I od razu do głowy przychodzi mi szatański pomysł nieco szybszego dogonienia Irlandii. Do skasowania jest lekko licząc 50 wolnych sobót - każda po 4 mld zł. W efekcie PKB w ciągu roku rośnie o dodatkowe 15 procent. Na kolejny rok mamy jeszcze rezerwę w postaci niedziel.
To oczywiście ponury żart. Taka decyzja to gwarantowany strajk generalny. Z drugiej strony, gdyby tak stopniowo, na zasadzie podgrzewania żaby w garnku... A poważnie to nie wierzę w szacowanie kosztów majowych weekendów. Współczesna gospodarka to nie fabryka, która albo pracuje i produkuje albo nie pracuje i nie produkuje. W długie weekendy też oczywiście kreujemy PKB - wreszcie mamy czas na wydawanie pieniędzy na towary i usługi, których nie kupujemy w dni robocze - każdy może stworzyć własną listę.
Nie do oszacowania, przez żaden urząd statystyczny, jest wzrost wydajności procowników dzięki "zainkasowaniu" kilku dni wolnych. I wreszcie, coraz większa część PKB to usługi - by je świadczyć nie trzeba uruchamiać taśmy produkcyjnej. Wystarczy komputer z dostępem do Internetu, którego część z nas - niestety - nie wyłącza nawet w długie weekendy.