- Wszystko się starzeje – samochody, domy, a pieniądze tracą wartość. Nie dewaluuje się sztuka, ona zawsze będzie w cenie – uważa Eliza Ptaszyńska, kustosz z Muzeum Okręgowego w Suwałkach. 

Data dodania: 2013-03-15

Wyświetleń: 1575

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Hobby warte fortunę

Podobnie myślą współcześni kolekcjonerzy, którzy inwestują w dzieła sztuki dziesiątki, a nawet setki tysięcy złotych, dolarów, euro. Dlaczego to robią? Czym się kierują?
Na pytanie o aktualną sytuację na rynku sztuki odpowiada raport z czerwca 2012 roku, dotyczący tego zagadnienia, a opublikowany w „Art&Business” (tu: fragment): Zawirowania na światowych rynkach w ostatnich latach postawiły przed instytucjami finansowymi poważne wyzwania w poszukiwaniu nowych sposobów zapewnienia swoim klientom wysokich rocznych stóp zwrotu. Zaowocowało to wzrostem zainteresowania instytucji finansowych inwestowaniem w inne instrumenty, zwane alternatywnymi. (…) Podobnie jak tradycyjne aktywa finansowe, ceny na rynkach instrumentów alternatywnych podlegają cyklom cenowym. Najważniejszym i najdłuższym zidentyfikowanym cyklem na rynkach finansowych jest cykl Kondratiewa (trwający około 55 lat). Ostatnia fala cyklu rozpoczęła się w roku 1973 i będzie trwała do około 2030 r. Eksperci z ArtTrust szacują, że podczas gdy w okresie 1973–2000 większość wytwarzanego bogactwa pochodziła z tradycyjnych instrumentów finansowych, takich jak akcje czy obligacje, to w drugiej fazie cyklu (okres 2000–2030) bogactwo będzie pochodziło w głównej mierze z inwestycji w instrumenty alternatywne, a przede wszystkim z inwestycji w sztukę.
Inwestowania w sztukę trzeba się jednak nauczyć. Nie wystarczy mieć pieniądze, by stworzyć wartościową i wysmakowaną kolekcję. Kierowanie się ceną i zachciankami może czasem sprowadzić na manowce. 11 lipca w Domu Aukcyjnym „Rempex” odbyła się aukcja 183 dzieł sztuki. Wśród nich znajdował się m.in. obraz Jacka Malczewskiego „Portret Marii Malczewskiej z córką Julią” z ceną wywoławczą – 95 000 złotych. Podczas licytacji obraz nie osiągnął ceny minimalnej. Potencjalny nabywca zaproponował dotychczasowemu właścicielowi 60 000 złotych. W marcu 2008 roku w Domu Aukcyjnym „Agra Art” wystawiona na sprzedaż została „Awangarda myśliwska” Alfreda Wierusza-Kowalskiego. Cena wywoławcza wynosiła 550 000 złotych. Cena uzyskana podczas licytacji przewyższyła kwotę wyjściową ponad dwukrotnie – było to 1 360 000 zł.
Jak więc wycenić dzieło sztuki? Czy kolekcjonerzy ogarnięci idee fix są w stanie zapłacić każdą cenę za obraz swojego ulubionego malarza? To zależy. – Wartość dzieła ocenia się w trywialny sposób – wielkość odkrywa rolę, nazwisko i to, z jakiego okresu twórczości pochodzi obraz. Istotna jest także uroda dzieła, znaczenie ma temat – popularny w twórczości danego artysty czy może wyjątkowy – tłumaczy Eliza Ptaszyńska. Jest jednak jeszcze jeden aspekt, najważniejszy. – Największe znaczenie ma błysk w obrazie, który trudno jest zdefiniować, ale się go czuje i widzi – dodaje kustosz Muzeum Okręgowego w Suwałkach i autorka wielu publikacji na temat twórczości i życia Alfreda Wierusza-Kowalskiego.
Przy temacie cen nie można pominąć aspektu gospodarczego, który wpływa na nastroje społeczne. Ta kwestia jednak traci trochę na znaczeniu, gdy pojawia się koronny argument ludzi związanych z rynkiem sztuki. Starzejącego się dzieła sztuki w żaden sposób nie można porównać do starzejącej się nieruchomości czy auta. Posiadanie dzieła sztuki odpowiada również potrzebie otaczanie się rzeczami pięknymi, cennymi, które cieszą oko.
Ludzie, którzy złapali bakcyla, mają różne motywacje, by kupować dalej, by mozolnie tworzyć kolekcje. Pośpiech w tej dziedzinie jest najgorszym doradcą. – Kolekcjonerzy są zazwyczaj bardzo praktyczni. W przeważającej większości zwracają uwagę na pragmatyczne uwarunkowania – starają się nie przepłacać, orientują się w cenach, w popycie. Najczęściej są zakochani w sztuce. Jeśli kolekcjoner będzie kierował się wyłącznie impulsem, szybko może stracić pieniądze – dodaje Eliza Ptaszyńska.
Polskie warunki nie sprzyjają tworzeniu wielkich kolekcji. Zbyt mało zarabiamy, by myśleć o inwestowaniu w sztukę. Myśl o wydatku rzędu 1 mln złotych na obraz wywołuje zawrót głowy. Na Zachodzie, w Stanach Zjednoczonych osób, które mogłyby sobie na to pozwolić, jest o wiele więcej. W 2011 roku rynkiem sztuki wstrząsnęła informacja, że jeden z chińskich kolekcjonerów za obraz Qi Baishi zapłacił 65 mln dolarów. Ale azjatycki rynek sztuki to zupełnie inne historia.
Przyglądając się polskim kolekcjonerom i polskim twórcom, warto zwrócić uwagę na drugą stronę medalu. – Polskie obrazy nie osiągają takich cen jak dzieła artystów zachodnioeuropejskich. Jesteśmy „peryferyjni”. Mamy dzieła sztuki równe najlepszym twórcom, ale mimo to trochę inaczej przekłada się to na uznanie w Europie – podkreśla Ptaszyńska.
Kto otwiera sobie drogę do pasji kolekcjonowania, najczęściej robi to już przez całe życie. Zaangażowanie emocjonalne, chęć posiadania coraz więcej – czy to nie przypomina trochę nałogu? Wieloma polskimi kolekcjonerami kierują także inne pobudki – patriotyzm, świadomość potrzeby zachowania czegoś dla przyszłych pokoleń, zachwyt sztuką polską, wręcz obowiązek wobec kraju etc. W czasach, gdy muzea nie mają pieniędzy, by kupować dzieła sztuki, takie podejście ma ogromne znaczenie.
Zdarza się, że posiadaną spuściznę kolekcjonerzy traktują jak zbiory muzealne. Pokazują je, chętnie wypożyczają, nie chowają ich w zabezpieczonych pomieszczeniach i skrytkach. Są i tacy, którzy dopiero po latach przyznają się do posiadania kolekcji. Wielkim zaskoczeniem w świecie sztuki był fakt, że Ryszard Krauze był przez pewien czas właścicielem obrazów Jana Matejki, Jerzego Nowosielskiego, pastel Witkacego. Dzięki tej pierwszej grupie korzystamy wszyscy. Wystawy w muzeach nie byłyby tak interesujące, gdyby nie depozyty i dzieła wypożyczone na konkretną ekspozycję. – Prywatne zbiory kryją czasem tak galeryjne obrazy, że niemal każde muzeum mogłoby ich pozazdrościć – zdradza Eliza Ptaszyńska. W innych krajach za taką „przysługę” kolekcjonerzy mogą liczyć na zwolnienia podatkowe i odpisy. W Polsce nie.
Suwalskie muzeum współpracuje z co najmniej 10 kolekcjonerami, którzy w razie potrzeby służą wsparciem. Wiele obrazów znajdujących się na wystawach muzealnych to właśnie depozyty. – Dzięki prywatnym osobom pokazujemy najpiękniejsze rzeczy, ale to nie nasze obrazy. Większość z tych obrazów kupiłabym w jednej chwili do naszych zbiorów – ocenia kustosz. W zbiorach jednego z zaprzyjaźnionych kolekcjonerów znajduje się m.in. portret żony Alfreda Wierusza-Kowalskiego, który Muzeum Okręgowe będzie starało się odkupić. O pomyśle na zdobycie środków na ten cel napiszemy już niebawem.
Wśród największych polskich kolekcjonerów prywatnych najczęściej wymienia się Wojciecha Fibaka, Krzysztofa Musiała, Grażynę Kulczyk czy Dariusza i Krzysztofa Bieńkowskich. Mimo wielkiego zaangażowania energii i środków, żadna z tych osób nie znalazła się w ostatnim zestawieniu magazynu ARTnews, w którym pojawiło się 200 nazwisk najbardziej operatywnych kolekcjonerów sztuki na świecie. Prawie połowa z tej długiej listy to Amerykanie. Wielu kolekcjonerów mieszka w Niemczech, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii i Francji. Coraz więcej nowych nazwisk wskazuje na Chiny, Indie, Indonezję, Rosję lub Amerykę Południową.
Kolekcjonerstwo to zbyt droga i znacząca pasja, by traktować ją jako kaprys. Osoby, które tworzą kolekcje, w pewnym momencie muszą zdecydować, co ze zbiorami zrobić dalej. Dzieje wielu kolekcji pokazują, że brak planu lub konsekwencji powoduje rozsprzedanie lub rozproszenie dzieł sztuki. – Każda kolekcja ma określoną wartość rynkową, ogromną wartość emocjonalną i wartość historyczną. W historii kolekcjonerstwa polskiego zbiory najczęściej ulegały rozproszeniu lub sprzedaży przez spadkobierców. Z najbardziej spektakularnym upadkiem kojarzy się kolekcja Ignacego Korwina Milewskiego – wspomina Eliza Ptaszyńska.
Związany z artystami monachijskimi Milewski zarzucił w pewnym momencie życia malowanie i zajął się kolekcjonerstwem. Przez wiele lat wspierał Aleksandra Gierymskiego. Jak podkreśla kustosz Muzeum Okręgowego – to właśnie on stworzył wspaniałą kolekcję autoportretów polskich malarzy. – Zamawiał obrazy u konkretnych twórców. Prezentowany w Suwałkach autoportret Wierusza też jest z tej kolekcji – dodaje Eliza Ptaszyńska. Milewski zawczasu pomyślał o zbiorach. Chciał, by stanowiły całość i trafiły do muzeum, gdzie w odpowiednim gmachu świadczyłyby o jego zaangażowaniu. Tak się jednak nie stało. Marzenie hrabiego, właściciela wyspy eksterytorialnej Santa Catarina, nigdy nie doczekało się realizacji.
Na szczęście nie zawsze tak się dzieje. Muzeum Okręgowe w Suwałkach ma w swoich zbiorach część kolekcji Barbary Lewkowicz. W tym przypadku energia gromadzenia zbiorów nie przepadła. Niezwykle wartościowe dla historyków sztuki są pamiątki, fotografie, projekty, listy, a także obrazy Romana Kochanowskiego.
Na zdjęciu: portret żony A. Wierusza-Kowalskiego z Nocy Muzeów w Suwałkach w 2012 r.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena