Artykuł o inwestycjach alternatywnych. Opisuje opcje, produkty strukturyzowane, certyfikaty inwestycyjne, monety kolekcjonerskie i surowce jako alternatywę dla inwestycji w akcje.

Data dodania: 2008-01-23

Wyświetleń: 3076

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Rok 2008 powitał inwestorów giełdowych mocnymi spadkami – indeksy od pierwszej sesji straciły już po kilkanaście procent. Nie lepsza była druga połowa ubiegłego roku. Mniej doświadczeni gracze, którzy weszli na rynek na samym szczycie, teraz w panice realizują stratę.
Inni wciąż trzymają otwarte pozycje i liczą na odbicie, a starzy wyjadacze znajdują okazje na parkiecie zgodnie z zasadą „kupuj, gdy leje się krew”. Cały ten obraz sytuacji na giełdzie każe postawić pytanie: czy GPW przestała być już miejscem, na którym można zarobić najwięcej? Czy są inne możliwości inwestowania dające zbliżoną stopę zwrotu i, co bardzo ważne, niezależnie od koniunktury na rynkach finansowych? Jeśli tak, to jak można na tym skorzystać?

Na dwa pierwsze pytania należy odpowiedzieć twierdząco. Akcje są inwestycją (przynajmniej w polskich realiach) jednokierunkową – zarabia się (w zasadzie) tylko na wzrostach ich notowań, niektóre spółki pozwalają jeszcze zarobić na wypłacie dywidendy. Krótka sprzedaż, ze względu na ograniczenia prawne, stanowi śladowy procent całego obrotu akcjami. W związku z tym inwestor, który nie inwestuje długoterminowo lub nie akceptuje strat na papierach, powinien wziąć pod uwagę inne możliwości inwestowania – nie tylko teraz, gdy giełda spada, ale też w każdym innym okresie cyklu koniunkturalnego. Inwestycje takie – nazwijmy je alternatywnymi – znacznie zmniejszają wahania portfela inwestora i pozwalają mu osiągać stopę zwrotu, może nie zawsze tak wysoką jak w przypadku inwestycji tylko w jedną kategorię aktywów, ale za to znacznie stabilniejszą – gdy wartość jednego instrumentu spada, innego rośnie równoważąc chociaż część lub całość strat.

Na rynku mamy dostępnych wiele takich instrumentów – można wymienić, jako pierwsze z brzegu instrumenty pochodne, czyli kontrakty terminowe, opcje oraz swapy. Są to instrumenty dla zaawansowanego inwestora, przede wszystkim ze względu na wysoką dźwignię finansową z nimi związaną, która umożliwia zarządzanie pozycją o wysokiej wartości przy wpłacie stosunkowo niskiego depozytu zabezpieczającego (1-7% wartości otwieranej pozycji). Grając na instrumentach pochodnych można zarabiać tak na wzrostach, jak i na spadkach. Najprostszą strategią podczas spadków na giełdzie jest więc otwarcie krótkiej pozycji (sprzedaż) na kontrakcie na indeks lub spółkę, której papiery posiadamy (w przypadku opcji to wystawienie call lub zakup put) o wielkości równej bądź zbliżonej do posiadanej przez inwestora pozycji na akcjach. Spadki wartości akcji generujące straty będą równoważone wzrostem wartości krótkiej pozycji na instrumencie pochodnym (im bardziej będzie on taniał, tym za mniejszą cenę będzie można go odkupić i zrealizować zysk jako różnicę między ceną sprzedaży i odkupu - taka sytuacja zachodzi w pełnym zakresie w przypadku kontraktów terminowych, których funkcja wypłaty jest liniowa. Opcje jako instrument nieliniowy nie dają „pełnego” pokrycia (jest zakres gdzie instrument ten jest jakby w zamrożeniu)) Strategia ta nazywa się hedgingiem i polega na minimalizacji ryzyka wahań wartości portfela – inwestor w rezultacie powinien „wyjść na zero”.

Kolejnym instrumentem o ujemnej korelacji (becie) z indeksem giełdowym akcji są surowce. W szczególności złoto, którego wzrost wartości w ostatnich latach i prognozowany na ten rok pułap 1600 $ za uncję jest spowodowany obawami inwestorów odnośnie osłabienia koniunktury na giełdzie. Złoto jest uważane za najlepszy instrument lokacyjny w czasach niepewności i wzrost jego ceny świadczy najczęściej o tym, że inwestorzy spodziewają się ciężkich czasów i wolą je przeczekać zamrażając swoje pieniądze właśnie w złocie. Inwestor ma kilka możliwości skorzystania na koniunkturze na rynku złota – może kupić złote monety kolekcjonerskie, emitowane przez banki centralne, w tym NBP (mają one dodatkowo wartość kolekcjonerską, ale o tym trochę później), monety bulionowe lub sztabki, które mają wartość kruszcu, z którego zostały wybite, lub ponownie zwrócić się w stronę rynku derywatów, w tym wypadku otwierając długą pozycję na kontraktach na złoto lub srebro, którego cena jest w znacznym stopniu skorelowana z ceną złota.

Główną wadą powyższych rozwiązań jest fakt, że wymagają one pewnego doświadczenia w inwestowaniu, znajomości rynku i istniejących na nim zależności. Dla inwestora, który stawia swoje pierwsze kroki na rynku i do tego nie lubi ryzyka, dobrym rozwiązaniem może być inwestycja w jeden z produktów strukturyzowanych, których wysyp na polskim rynku rozpoczął się w ubiegłym roku. Produkt strukturyzowany gwarantuje zwrot kapitału na koniec inwestycji w określonej wysokości (przeważnie 90-100%) i daje szansę na znacznie większe zyski porównywalne z tymi osiąganymi przez fundusze akcyjne. Jak to możliwe? Sekret tkwi w konstrukcji produktu. Składa się on z obligacji zerokuponowej o okresie wykupu zbieżnym z okresem trwania inwestycji (ta część gwarantuje zwrot kapitału) i opcji, która daje szansę na zwielokrotnienie zysków. W przypadku opcji działa zasada dźwigni finansowej – kupując ją płaci się premię, która jest jedynie niewielkim procentem wartości otwieranej pozycji. W przeciwieństwie do kontraktów maksymalna strata na opcji jest znana już w momencie jej zakupu i jest równa rzeczonej premii, zysk natomiast jest nieograniczony (teoretycznie w przypadku zakupu opcji sprzedaży zysk jest ograniczony do wysokości różnicy między ceną wykonania a zerem – cena instrumentu nie może być ujemna). Tak więc jeśli cena instrumentu kształtuje się powyżej (opcja kupna) lub poniżej (opcja sprzedaży) ceny wykonania wtedy opcja jest w cenie (in the money) i przynosi zysk, który przekłada się na zysk z inwestycji w produkt strukturyzowany (opcja powinna być „głębiej” In-the Money, by pokryć zapłaconą premię-dopiero wtedy mamy czysty zysk) . Jeśli opcja jest poza ceną (out of the money) inwestor dostaje gwarantowany zwrot kapitału, jednak tylko wtedy, jeśli zdecyduje się zaczekać do końca okresu inwestycji (oczywiście nawet jeśli inwestor dostanie 100% kapitału na koniec inwestycji, to i tak realnie poniesie stratę równą inflacji w okresie inwestycji).

Wspomniałem już coś o wartości kolekcjonerskiej monet, zatem teraz omówię ten temat szerzej. Numizmaty są moim zdaniem, kolejnym ciekawym instrumentem, którym warto uzupełnić swój portfel inwestycyjny. Ostatnio obserwujemy wręcz eksplozję cen numizmatów, a na internetowej aukcji Allegro, która jest największym rynkiem wtórnym monet kolekcjonerskich sprzedawane są monety, które nawet jeszcze nie zostały wyemitowane i cena ich kilkukrotnie przekracza wartość emisyjną (np. Sybiracy, która zostanie wyemitowana 5. marca). Hossa na rynku numizmatów jest po części spowodowana wycofywaniem kapitału z funduszy inwestycyjnych, jednak na rynku są monety, które zawsze cieszyły się dużym wzięciem i ich stopy zwrotu są liczone w tysiącach procent (np. srebrna moneta o nominale 20 zł „Bursztynowy szlak” z 2001 r. obecnie jest sprzedawana za ok. 3000 zł, także monety z serii „Zwierzęta świata” cieszą się niesłabnącym powodzeniem). W kasach oddziałów NBP najpopularniejsze monety rozchodzą się w ciągu kilku godzin i dobrym rozwiązaniem w tym wypadku jest kupno abonamentów w internetowych sklepach numizmatycznych. Moim zdaniem ceny na rynku wtórnym, zwłaszcza w przypadku monet Golden Nordic (dwuzłotówki wymieniane w kasach NBP po nominale), już dawno stały się abstrakcyjne i pęknięcie bańki spekulacyjnej jest tylko kwestią czasu, jednak kupowanie monet po cenach emisyjnych wciąż ma sens. Ceny mogą spaść, ale nie poniżej wartości kruszcu, z którego są wykonane monety lub poniżej jej wartości nominalnej (zależy, która jest wyższa).

Oprócz wyżej wymienionych klas aktywów na rynku polskim są dostępne także inne instrumenty pozwalające zabezpieczyć się przed wahaniami koniunktury, np. fundusze hedgingowe, które w Polsce oferują m.in. TFI Superfund, TFI Investors i TFI Opera. Ponieważ są one oferowane w formie funduszy inwestycyjnych zamkniętych (FIZ) charakteryzują się one większą elastycznością w budowie portfela, mogą np. stosować krótką sprzedaż, zabezpieczać się na instrumentach pochodnych, inwestować w surowce, a zatem robić wszystko to, co jest niemożliwe w przypadku funduszy otwartych. Jednak wyniki FIZ-ów różnią się na tyle, że należy być uważnym w doborze ich do portfela i przed dokonaniem inwestycji należy koniecznie zapoznać się ze strategią inwestycyjną danego funduszu zawartą w jego statucie.

Jak widać, inwestorzy chcący osiągać nieprzeciętne zyski mają do wyboru wiele różnych instrumentów inwestycyjnych poza akcjami, które dostępne są tak dla inwestorów doświadczonych, jak i dla początkujących o dużej awersji do ryzyka. W dzisiejszej sytuacji makroekonomicznej, przy rosnących stopach procentowych i oderwaniu wyceny większości akcji na światowych parkietach od fundamentów, moim zdaniem inwestycje alternatywne stają się coraz bardziej atrakcyjną formą inwestowania w porównaniu z inwestycjami tradycyjnymi, które w przypadku bessy nie zdają egzaminu. Jednak kwestia odpowiedniej kompozycji obu rodzajów aktywów w ramach jednego portfela może być materiałem na inny artykuł.

Marcin Bielicki
Redaktor serwisu
capitalis.pl
Licencja: Creative Commons
0 Ocena