Nawet jeden niewprawny kursant może spalić sprzęgło albo doprowadzić do kolizji. Fakt, że instruktor ma po swojej stronie hamulec, niewiele zmienia, jeśli nie ma czasu na reakcję. Po kilku turnusach nauki, standardowa elka jest dość mocno doświadczonym pojazdem, jednak ma stosunkowo niewielki przebieg i niektóre elementy wciąż działają jak spod igły. To może trwać bardzo długo - dziesiąta wymiana sprzęgła i kilka napraw skrzyni biegów to norma. Dopiero po kilku latach wykonywanie kolejnych napraw serwisowych w samochodzie szkoły jazdy przestaje się tak naprawdę opłacać. Sprzedaż takiego samochodu w całości nie jest najłatwiejsza. Zazwyczaj nowy właściciel musiałby w niego włożyć trochę grosza. Mały przebieg nie rekompensuje w pełni szkód powstałych na skutek normalnej eksploatacji takiego samochodu.
Dlatego coraz częściej w pewnym momencie szkoły jazdy decydują się na zastosowanie innego rozwiązania: oddają wyeksploatowane pojazdy na skup samochodów. Tak samo robią niektóre ośrodki egzaminacyjne, choć tu od strony formalnej jest to bardziej skomplikowane. Efekt jest jednak ten sam: kilka skupów specjalizujących się w Yarisach albo Swiftach w każdym mieście. Dla skupu samochodu to żyła złota. Inaczej niż w przypadku samochodów flotowych, które często wymienia się partiami, tutaj nowe-stare samochody trafiają do skupu węższym, ale nieprzerwanym strumieniem. Większa partia zazwyczaj trafia do skupów dopiero wtedy, kiedy zmienią się wymagania co do modelu egzaminacyjnego i część szkół decyduje się na natychmiastową wymianę całej swojej floty.
Sprzedaż elki w skupie jest prostsza niż gdyby właściciele szkół jazdy mieli je sami rozkładać na części lub próbowali sprzedać w całości. Być może zarabia się na tym nieco mniej, ale też jest to zastrzyk natychmiastowy. Niektóre szkoły jazdy już na trwałe w swoich planowanych dochodach uwzględniają również kwoty, które otrzymają od skupów samochodów za oddane tam wysłużone pojazdy. To dowodzi opłacalności takiego postępowania.