Odebrał po drugim sygnale.
— Cześć, Robert, co tam?
— Jajco — rzuciłem pojednawczo. — Chyba nie do końca mnie przygotowałeś do tego zawodu. Wrzuciłeś mnie na minę.
— Co się stało? — wyczułem w jego głosie coś, co kazało mi myśleć, że wie doskonale, o czym chcę mu powiedzieć.
— Wiesz, że zawsze przygotowuję się do szkolenia, tak?
— No…
— Wiesz, że zawsze, jak już je prowadzę, przynajmniej te części, na które mi pozwalasz, to wszystko musi grać i wszystko gra, tak?
— No…
— Wiesz, że po naszych szkoleniach ludzie zawsze wychodzili zachwyceni, i że dostawałem świetne ankiety, podobnie jak ty, tak?
— No, zwykle były świetne, to prawda, zwłaszcza moje.
— Więc powiedz mi, do cholery, czemu dziś, po dwóch dniach, mam na sali regularną rzeź? Czemu jedna dziewczyna płacze, druga mdleje, czemu rozpocząłem prawie dwie godziny później i czemu traktują mnie jak najgorszego wroga?
— Hm… Opowiedz mi wszystko po kolei. Opowiesz?
Opowiedziałem. Z najdrobniejszymi szczegółami.
— Co chcesz wiedzieć? — zapytał, kiedy skończyłem.
— Co poszło nie tak? Czy często trafiałeś na takie grupy? Po jaka cholerę firmy wysyłają ludzi na takie długie szkolenia? Czemu pozwoliłeś mi wziąć ten kontrakt? Dlaczego nie dowiedziałeś się, jakie są realia w ich firmie? Przecież ty badałeś potrzeby, bo cię o to poprosiłem! Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
— Czekaj, nie nadążam notować — zaśmiał się prosto w słuchawkę.
— Bardzo śmieszne.
— Robert, po kolei. Zadałeś sześć pytań, które dotyczyły grupy szkoleniowej, firmy, mnie… Sformułowałeś je w formie zarzutów pod adresem tych trzech osób czy grup osób. Zapytaj mnie o coś, co mogłoby rzucić ci choć trochę światła na to, co się stało na sali, to będę z tobą rozmawiał. Zapytaj mnie o coś, co twoim zdaniem mogło mieć znaczący wpływ na sytuację. Zapytasz?
— Co mogło mieć znaczący wpływ na sytuację? — zapytałem, jak nakazał mój mentor.
— Masz jeszcze jedną szansę. Jeśli nie trafisz za trzecim razem, odkładam słuchawkę i wyłączam telefon. Nie dodzwonisz się do jutra.
Miałem z nim ustawione darmowe minuty w naszej sieci komórkowej, więc postanowiłem dłużej się zastanowić, zanim coś powiem. On siedział sobie pewnie przed telewizorem, a ja miałem perspektywę koszmaru dwóch najgorszych dni mojego życia i zmiany ścieżki zawodowej na nieco mniej pasjonującą, czyli pozostanie taksówkarzem.
— Coś spieprzyłem…? — zapytałem nieśmiało.
— To jest TO pytanie?
— Sam nie wiem… OK, co spieprzyłem?
— Zawarłeś z nimi kontrakt?
— Przecież mówiłem.
— Co mówiłeś?
— Że zaproponowałem zasady i nawet je zapisałem.
— A oni je zaakceptowali?
— Nie powiedzieli „nie”.
— Czy je zaakceptowali, jełopie? Czy to były też ICH zasady?
— No…
— No co?
— No chyba tak…
— Chyba tak?
— No chyba…
— To tak czy nie?
— No… nie powiedzieli „nie”.
— Pytam, czy je zaakceptowali, a nie czy nie powiedzieli „nie”. Dużo tych „nie”, nie?
— Nie. Znaczy tak, dużo. Nie zaakceptowali, ale też nie zaprzeczali.
— Słyszysz, co mówisz?
— No…
— I?
— Spieprzyłem kontrakt?
— Spieprzyłeś kontrakt, geniuszu.
— Co teraz?
— Może pora, żeby go naprawić?
— No, ale teraz to już się chyba nie da…
— Nie da się trzasnąć obrotowymi drzwiami. Wróć do kontraktu. Umów się z nimi. Macie już wspólne doświadczenia jako grupa, a to podstawa, żeby coś zbudować. Da się?
— Się… – odpowiedziałem bez przekonania.
— Co jeszcze?
— A jest coś jeszcze?
— Jeśli nie ma, to wracam do turnieju Masters. Ronnie O’Sullivan remisuje w finale osiem do ośmiu, a finał zakontraktowali na dziewiętnaście frame’ów. Oglądałeś kiedyś snooker?
— Nie. Tak. Nie wiem. W dupie mam snooker.
— Co jeszcze?
— Dwóch osób nie lubię.
— To musisz być szczęśliwy. Ja nie lubię fundamentalistów, a ich jest kilkaset tysięcy. Co z tego, że nie lubisz?
— To chyba wpływa na sposób, w jaki ich traktuję.
— A, to ważna informacja. Co zamierzasz z tym zrobić?
— No, nie jestem w stanie ich polubić…
— Nie pytałem o to, czego nie możesz zrobić, ale o to, co możesz. Więc?
— Powinienem ich lubić. Traktować równo, wiesz…
— Jeśli cię dobrze zrozumiałem, chcesz zostać Chrystusem, czy to właśnie powiedziałeś?
— Tak, chyba tak.
— Jak dla mnie luz, tylko czy jesteś gotowy się obrzezać? — zaśmiał się.
— Tomek, nie chce mi się śmiać. Jestem wykończony. Potrzebuję rady, a nie jazdy, jak z podartym misiem.
— Rady?
— Tak, rady.
— Radziłem ci kontraktować zasady wspólnie z uczestnikami jakieś pół roku temu, pamiętasz? Nadal twierdzisz, że potrzebujesz rady?
— Dobra, mogę uświadomić sobie i przyznać sam przed sobą, że ich nie lubię i mimo tego mogę efektywnie z nimi pracować — byłem już solidnie wkurzony.
— Możesz i wydaje się to być jedynym rozwiązaniem. Ale nie wierz mi, sprawdź to — tym razem mówił poważnie. — Coś jeszcze?
— Chyba powinienem popracować nad komunikacją. Miałem kilka wpadek z pytaniami.
— No…
— I nad doborem ćwiczeń. Zbyt szybko dałem im rzeźbę i scenki i nic z nich nie wyszło.
— No…
— I nad komunikatem „ja”. Mówię zbyt agresywnie i oceniająco.
— No…
— I nad komunikatami z pozycji Dorosłego, a właściwie nad tym, żeby traktować ich jak partnerów, a nie jak tłum, który ma spijać słowa z moich ust.
— No…
— I jeszcze…
— Poczekaj — przerwał mi. — Jesteś pewien, że jeszcze mnie potrzebujesz?
— Cholera, do niczego cię nie potrzebuję! — odkryłem z radością. Łzy stanęły mi w oczach. Znowu uwielbiałem tego faceta.
— To wiedz, że nie potraktowałbym w taki sposób kogoś, kto nie byłby w stanie sam wymyślić rozwiązań. I wiedz, że teraz idę oglądać osiemnasty frame i ani przez chwilę nie pomyślę o tobie ani o tym szkoleniu, bo wiem, że nie muszę się niczym przejmować. I wiedz, że to, co się dzieje na sali, to nic innego jak proces grupowy w fazie różnicowania, i że gdyby nie było tej fazy, to by znaczyło, że coś spieprzyłeś. I nie dzwoń do mnie więcej z takimi pierdołami. Zadzwoń, jak będziesz miał jakąś dobrą whisky do wypicia.
— Tomek…
— Co?
— Dziękuję.
— Wiem, jak się czujesz. I cieszę się, że mogłem ci pomóc. Ale snookera mu ustawił gnojek, no! Robert, muszę kończyć, bo beze mnie O’Sullivan chyba też sobie nie radzi, na razie!
— Cześć, mentorze — uśmiechnąłem się. — Przywiozę ci tę whisky szybciej, niż się spodziewasz — powiedziałem, ale on tego już nie usłyszał.