Ile to razy słyszałem, o tym jak komuś w trakcie przeróżnych sytuacji przeleciało przed oczami całe życie. Nie wierzyłem w to, że w tak krótkim czasie da się to całe życie zobaczyć, aż do dzisiaj. Tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że miałem dzisiaj przyjemność wykonać lot kosząco nurkujący z wysokości pięciu schodów na klatce schodowej.
Ów iście cyrkowy wyczyn umożliwiła mi osoba sprzątająca schody, która nie wzięła pod uwagę minusowej temperatury na dworze, i że jak zostawi się przy takowej temperaturze otwarte drzwi wejściowe do budynku, to nieuchronnie zgodnie z prawami przyrody, fizyki, chemii i innych takich musi doprowadzić to do zamarznięcia wody na schodach, oczywiście antypoślizgowych i w konsekwencji do lodowej pułapki. Przez moment poczułem się jak Dirk Pitt z opowieści Clive’a Cusslera. A ponieważ zjechanie z tak dużej ilości schodów trwa pewną chwilę pozwolę sobie skrócić opis tego całego zdarzenia i ujrzanych przeze mnie wspomnień z życia.
W momencie gdy doszło do zerwania przyczepności podeszwy mego obuwia z „niezwykle antypoślizgowym” gresem powróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa. Pierwszy widok mamy w szpitalu, jakieś obleśne ręce lekarza, które trzymały mnie za nogi głową w dół(nigdy wcześniej tego nie pamiętałem), pierwsze ssanie kciuka w realu, obcisłe ubranko a właściwie jego brak w inkubatorze, pieluszki tetrowe i wiele innych niezapomnianych chwil z życia bobasa.
Na wysokości drugiego schodka byłem już trochę starszy mniej więcej na poziomie zerówki i nauczania początkowego, w myślach ujrzałem jak żywą naszą nauczycielkę – pierwszą miłość męskiej części naszej klasy. Aż mi się na sercu zrobiło ciepło.
Przy trzecim schodku obchodziłem już 18-te urodziny, poznałem przyszłą żonę, zdałem maturę i nie dostałem się na Prawo i Administrację.
Przy czwartym schodku byłem już szczęśliwym ojcem dwójki wspaniałych synów, oczekującym na kolejne potomstwo, tym razem bliźniaki.
Niestety z tej wspaniałej podróży wyrwał mnie piąty – ostatni schodek solidnie naruszając mą kość ogonową oraz troszkę obite przez cztery poprzednie schodki plecy.
I tak naprawdę czar prysł, życie toczy się dalej, a z tego przelatywania przed oczami nic nie wyszło. Jedyne co przeleciało to ja w iście rakietowym tempie przez klatkę schodową i to na tyle szybko, że nie miałem czasu pomyśleć, że lecę a już wstawałem. Także, może coś, komuś, kiedyś, gdzieś przeleciało jednakże, czy to naprawdę się działo, czy się mu tylko zdawało?