Pracując jako freelancer – rekruter, dostałam kiedyś zlecenia na znalezienie pozycjonera, chcącego pracować pełno-etatowo w jednej z agencji interaktywnych. Sprawa wydawałoby się dość prosta. Parę ogłoszeń na forach branżowych i mamy upragnionego pracownika.

Data dodania: 2007-11-11

Wyświetleń: 4132

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Jak się jednak miało okazać sprawa okazała się daleko bardziej skomplikowana. Pomijam już takie oczywistości jak ignorowanie informacji „praca stacjonarna” i aplikacje z drugiego końca polski, czy też telefony typu „Ja się nadam, ale co trzeba robić?”. Największa zabawa zaczęła się dopiero przy okazji rozmów kwalifikacyjnych. Pierwszy szok dla wchodzącej na rozmowę osoby dotyczył mojej płci, w wyniku czego następowały dwie reakcje: „eh, cóż baba może wiedzieć o SEO” i „ah, rozmowa z kadrową, ciekawe kiedy przyjdzie specjalista”. Rozpoczynamy więc pytania, po kilku ogólnych zapytaniach o motywację i dotychczasowe doświadczenia, następowały pytania techniczne. Okazuje się że osoby mieniące się „specjalistami”, lub aspirujące do tego tytułu, nie wiedzą czy: strona flaszowa pozycjonuje się podobnie jak html, czy katalog stron powinien być moderowany (w dwóch przypadkach nie było wiedzy na temat tego czym jest katalog stron), czy możliwe jest jednoczesne pozycjonowanie różnych domen o tej samej zawartości treściowej na dwie różne frazy, czy w katalog stron wpisujemy zawsze tą samą nazwę domeny, czy może ją zmieniamy, a jeśli tak, to po co? Ogólnie rzecz biorąc, kompletna klapa. Rozwiązaniem sytuacji było dopiero znalezienie interesującego, młodego człowieka, mającego blade pojęcie, co to jest słowo kluczowe i niezłą intuicję do ich doboru i wyszkolenie go w ramach pracy. Od tej pory ostrożniej podchodzę do „specjalistów” różnego autoramentu.
Licencja: Creative Commons
0 Ocena