Współczesna metoda na zainteresowanie potencjalnego słuchacza, czytelnika? Kontrowersja. Jak sprawić, by ktoś patrząc na sam tytuł, powiedział sam do siebie „Wow! To jest cholernie intrygujące!”? To nic wielkiego, żadna trudność, wystarczy być typowym, współczesnym i niczym nie wyróżniającym się Polakiem.
Z doświadczenia wiem, że wystarczy połączyć obrazę osoby (nie bezpośrednio czytelnika, bo się obrazi cwaniak jeden- przyp. red.) z wykpieniem braku znajomości tematu, lub dokładnej znajomości konkretnie użytego słowa. Przykłady takich tytułów? „Konkretyzując - każdy z nich jest słaby!” w wersji tematyki ogólnej, „Postmodernistyczni zwolennicy kary śmierci! Na krzyż!” gdy potencjalny czytelnik to pasjonat współczesnego, politycznego półświatka. Łapiesz temat? Nie podałem kolejnego przykładu ze względu na odejście od tematu, jakie wywołałby kolejny hipotetyczny tytuł. Pytaniedo was, zauważyliście metodykę działania współczesności? Tu już nie ma racji ktoś, kto w rzeczywistości ją ma, (!) tylko ten, kto krzyczy najgłośniej! I tak właśnie działa się tu i teraz. Autosarkazmem jest to, że nawet ja, w tym oto pseudo-felietonie, stosuję się do tego! Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że obraziłem cię mój drogi czytelniku już w tytule (!), potem wykpiłem twój brak znajomości współczesności i zasad współczesnego świata, a artykuł nie jest nawet w połowie ukończony?Tak oto otaczające nas szerokie spektrum świata drwi z nas, puszczając typowe dla mas Polaków, treści telewizyjne. Przykładem wręcz idealnym są tu reklamy. „Serce i rozum są zajebiste!” i kolejna „Reklama Netii rozpierdala system”. Wspominam o nich nie ze względu na koloryt epitetów użytych przez przypadkowo spytanych (o reklamy przyp. red.) ludzi na ulicy, ale ze względu na chęć uporządkowania modelu reklamy, takiej jaka trafia do dużej większości. Spot ten musi być banalny dla odbiorcy, śmieszny, jeśli już użyta jest melodia skomponowana na potrzeby dzieła, to tekst musi być łatwy do zapamiętania, a podkład taki, by można było do niego przytupać nogą w czasie emisji, no i żeby całość była różowa i miodem upierd…. W rzeczywistości jest to jednak genialny pomysł na reklamę, ponieważ odbiorcy nucąc sobie pod nosem ścieżkę dźwiękową lub zapamiętując chwytliwy tekst z reklamy, wpadają w sprytnie zastawione sidła twórców. Za to podziwiam tych wszystkich „Holiłud Dajrektor” Polskiej kinematografi w wersji demo. No kurczę, potrafią oni tak skierować potok informacji, w taki super-śmieszno-zabawny sposób, że wszyscy (prawie) się na to łapią i wszyscy wpadają w ten stan jakby jarali (bądź co bądź, nielegalne w tym kraju) zioło. Może to dobry pomysł, skoro tak wiele rzeczy jest już opatrzone tabliczką „Achtung” z dopisanym markerem czymś, co wygląda jak „A co nie jest zabronione w tym kraju?!”
Teraz wykorzystam trik proponowany mi przez doradców z Uniwersytetu Krakowskiego. Polega on na połechtaniu ciekawości, a późniejszym zerwaniu tematu przedwcześnie, co powoduje pobudzenie neuronu odpowiedzialnego za poczucie sytości informacją, a to przedkłada się na subskrybcję i częstsze odwiedzanie mojego profilu, czytanie moich artykułów. Skoro to już koniec, a fragment o neuronach to wymyślona na poczekaniu tania śpiewka w stylu chwytliwych reklam, na którą ty się nabrałeś, to siema wielkoludzie! Piona!