Dobra zabawa oznacza dobre wspomnienia. Co innego jest w życiu ważne? Chwile spędzone
w doborowym towarzystwie mogą jednak – nieraz – nabrać niepokojącego koloru… Zwłaszcza jeśli mowa o wieczorach kawalerskich. Poniżej przytoczono różne historie, towarzyszące takim właśnie imprezom. Miłej lektury zatem – niech posłuży ona jako inspiracja albo będzie czytana… ku przestrodze.
Anegdotka pierwsza. Kumple z Bydgoszczy chcieli zorganizować swemu przyjacielowi wyskokowy wieczór kawalerski, termin wypadł jednak w niezbyt korzystnym czasie i właściwie na większe szaleństwo brakowało funduszy. Jeden z chłopców wymyślił więc, by w roli kuszącej tancerki wystąpiła jego dziewczyna, trenująca taniec od kilkunastu lat. Zaproszona „gwiazda programu” miała zaprezentować się w zwykłej, wieczorowej sukience, a chłopcy wymyślili całe show – czyli konkursy i quizy, którymi „uraczą” przyszłego pana młodego.
Jednak, jak się okazało, dla wspomnianej dziewczyny występ okazał się ważnym wydarzeniem – tak wczuła się w rolę, że tańcząc z naznaczonym kawalerem, rozebrała się aż do bielizny! Nie wiadomo, co byłoby dalej, gdyby jej – wzburzony już alkoholem – partner nie rozdzielił tańczących i nie poturbował ostro przyszłego pana młodego. Walczących uspokojono, dziewczynie podziękowano za współpracę, relacje kumpelskie trochę się pogorszyły… Anegdotka druga. Kiepskim pomysłem okazało się też nagłe… połączenie imprez. Panieński pewnej prawniczki chylił się ku końcowi, gdy dziewczyny - wypiwszy skrzynkę wina- zdecydowały, że nad ranem złożą wizytę swoim kawalerom. Główna zainteresowana, która za parę tygodni miała złożyć małżeńską przysięgę, ujrzała wówczas swego oblubieńca w ramionach innej damy – zresztą towarzyszek imprezy nie brakowało, bo rozochoceni mężczyźni, na wieczór kawalerski kolegi, zamówili kilka pań z agencji. Od tego momentu rozpadło się wiele (dosłownie: obnażonych) związków panieńsko – kawalerskich, a planowany ślub – z przyczyn oczywistych – został odwołany.
Kiepsko też, gdy po suto zakrapianej imprezie pozostają ślady i niczego już nie można zataić przed drugą stroną. Anegdota kolejna to przykład męskiej lojalności. Pewien kawaler tak szalał w nocnym klubie, że wdał się w bójkę z połową tańczących tam gości. Plan wieczoru był inny – najpierw chłopcy mieli wypić w mieszkaniu nieco wódki (wyszło więcej niż „nieco), a potem wpaść na chwilę do ulubionego studenckiego klubu, potańczyć i po „przyswojeniu” kilku piw, zakończyć miło całe wydarzenie. Jednak fantazja kawalerska nie zna granic i – zupełnie spontanicznie – panowie chcieli odwiedzić jeszcze klub go-go. Nie licząc się z wydatkami („raz żegna się stan kawalerski przyjaciela!”), wkroczyli do przyciemnionej sali, gdzie zaoferowano im miejsca przy barze (chłopcy nie mieli przecież rezerwacji) i poproszono o nieco mniej wyzywające zachowanie (emocje wszak kipiały). Na takie reprymendy przyszły pan młody nie mógł przystać.
Tak od sprzeczki do przepychanki, powstała całkiem niezła bijatyka, aktywująca wszystkich obecnych w klubie mężczyzn. Ochrona w miarę szybko wyciszyła sprawę i tylko główny kawaler zakończył wieczór z gigantycznym krwiakiem pod okiem. Bardziej bojąc się reakcji swej przyszłej żony, niż groźby wezwania policji, potulnie dał się odprowadzić do domu, a wierni koledzy całą noc robili mu opatrunki z lodu. Niestety, datę ślubu trzeba było nieznacznie przesunąć, bowiem panna młoda nie chciała, by jej wybranek szedł do ołtarza w ciemnych okularach.