Na pierwszy rzut oka zwykłego człowieka, stwierdzam, że taka pomoc prawna udzielana jest przez samego polityka z plakatu. Zatem warto pójść nawet z wymyślonym problemem, żeby przekonać się, jak wygląda ten czy inny parlamentarzysta, powąchać go i porozmawiać z nim. Może np. okazać się, że człowiek taki, nie dość, że miły i kompetentny, to przyjmuje każdego, chętnie wysłucha i jeszcze radą posłuży na różne ludzkie bolączki.
Okazuje się jednak, że porady udzielać nam będzie, nie sam polityk, a np. aplikant czy ściągnięty specjalnie na tą okazję prawnik. Żeby tego mało, sekretarka poinformuje nas, że pana z plakatu nie zastaliśmy, zresztą on tych porad prawnych nie udziela, bo nie jest absolwentem prawa. Jeśli bardzo się uprzemy, ta sama miła sekretarka zapiszę nas na wizytę w polityka, jednak najbliższy wolny termin to np. 30 sierpień.
Gra językiem polskim to zabieg często wykorzystywany przez polityków w swoich kampaniach. Nawijają oni makaron na uszy ludziom, obiecują gruszki na wierzbie, a lud wierzy. Wierzy i głosuje. Mało kto się zastanowi nad hasłami wyborczymi z plakatów czy przemówieniami, wygłaszanymi przez samych parlamentarzystów na wiejskich festynach. Politycy, zresztą, sami często nie wiedzą co mówią, znaczenia używanych słów nie znają, a potem wielkie zdziwienie, że lud ma pretensje. Bo lud pamięta co mu się obiecuje. Chociaż z roku na rok, coraz mniej. A to dlatego, że widzą, że najczęściej te obietnice to nic nie warte były, więc te nowe hasła wyborcze jednych uchem wpuszczają, a drugim wypuszczają.