Choć niektórzy ortodoksyjni numizmatycy nie uważają nawet polskich lustrzanek za monety, nie zmienia to faktu, że istnieje duża grupa kolekcjonerów skupiających się na tych właśnie numizmatach. Powodów tego stanu rzeczy jest kilka Po pierwsze są one łatwo dostępne. Po drugie posiadają niezaprzeczalne walor estetyczne i kolekcjonerskie. Po trzecie stabilnie rozwijający się do końca 2006 r. rynek kolekcjonerski tych monet powodował duży wzrost ich cen, co przyciągało do niego dodatkowo osoby nastawione nie tylko na numizmatykę, ale także na inwestowanie i oszczędzanie. Sytuacja uległa pogorszeniu już w 2007 r. i przyczynił się do tego głównie emitent, czyli Narodowy Bank Polski. Rozpoczęło się dość niewinnie od zmiany zasad zamawiania monet przez firmy numizmatyczne mające podpisane umowy dystrybucyjne. Do końca 2006 roku firma dystrybucyjna mogła i musiała zamówić tyle monet z danego rocznika ile miała w umowie. W 2007 r. zasady te uległy zmianie firmy mogły zamawiać nawet cały nakład, a ile otrzymały zależało to od urzędnika, który dokonywał sobie tylko znanymi metodami redukcji i przydzielał uznaniowo poszczególnym dystrybutorom różne ilości monet. Firmy posiadając podpisane umowy abonamentowe z kolekcjonerami i chcąc się z nich wywiązać zmuszone zostały w ten sposób do znacznego zawyżania swoich zamówić tak, aby otrzymać, choć niezbędne minimum monet. Efekt tego stanu rzeczy był łatwy do przewidzenia. Sztucznie „pompowany” rynek zwiększał nakłady poszczególnych monet, aż do zabójczej rekordowej ilości 145 tys. sztuk. Ceny monet jednak zamiast wzrastać zaczęły spadać. Klasyczne prawo rynku popyt -podaż-cena zadziałało w książkowej wprost wersji, obniżając ceny monet ze względu na dużą podaż.
Na to wszystko nałożył się kryzys światowy, który przeceniając ceny wszystkich surowców, przecenił także dość znacznie ceny metali szlachetnych.Na skutek nałożenia się tych czynników poszczególne monety kolekcjonerskie straciły na swej wartości nawet kilkadziesiąt procent od szczytów swoich notowań. Jakby nieszczęść na rynku było mało grupa osób skupiona wokół enigmatycznej fundacji, przekonała kierownictwo NBP o potrzebie stworzenia nowego „sprawiedliwego” systemu sprzedaży monet i tak powstał nieszczęsny system kolekcjoner. Można się spierać czy był to klasyczny „skok na kasę” czy była to tylko głupota urzędników, którym wydawało się, że metodami administracyjnymi można zarządzać całkiem sporym rynkiem monet kolekcjonerskich. Na efekty nowego systemu nie trzeba było długo czekać. Od polskich „lustrzanek” odwróciły się kolejne grupy kolekcjonerów. Mając pełne magazyny monet NBP zmuszony został do zmniejszenia nakładów. Na rynku pojawiło się światełko nadziei na powrót lepszych czasów dla „lustrzanek”. Tak na marginesie to jestem ciekaw czy ktoś z osób forsujących system kolekcjoner poniesie kiedyś jakąkolwiek odpowiedzialność za spadek wpływów do NBP z tytułu emisji monet kolekcjonerskich, czy też tradycyjnie wszystko zostanie zrzucone na kryzys i spadek koniunktury.
W tej beznadziejnej wydawałoby się sytuacji, jaskółka nadziei pojawiła się tam gdzie rozpoczął się ostatni kryzys gospodarczy, czyli w bankach amerykańskich. Dwa z nich oskarżone o manipulowanie ceną srebra poprzez granie na giełdzie na jego spadek, zagrożone kontrolą zewnętrzną zaczęły wycofywać się z „krótkich” pozycji na srebro, co dało impuls znacznym wzrostom notowań uncji srebra. Nie była to oczywiście jedyna przyczyna wzrostu cen srebra. Inną był na pewno odwrót inwestorów od słabnącego dolara i szukanie bezpiecznych alternatyw dla inwestycji własnych pieniędzy.
Wzrosty, jakie nastąpiły okazały się całkiem pokaźne. 1.01.2010 sztabka srebra kosztowała 17, 17 $ natomiast 31.12.2010 już 30, 63 $ osiągając wzrost o 78 %. W przeliczeniu na złotówki wzrost był jeszcze wyższy. 1 uncja srebra wzrosła w ciągu roku z 40, 8 zł do 90, 8 zł, czyli blisko 86 %. Wzrost cen srebra nie mógł pozostać obojętny dla cen srebrnych monet kolekcjonerskich skoro sama cena kruszcu w monecie 20 zł wzrosła od początku roku z 41, 1 zł do 76, 3 zł na koniec 2010 r. W przypadku monet o nominale 10 zł wartości te wzrosły odpowiednio z 20, 6zł do 38, 2 zł. Jeśli sprawdzą się prognozy na bieżący roku mówiące o cenie 1 uncji srebra na koniec 2011 r. w wysokości 45-50 $ to wzrost w tym roku może być równie wysoki. Oczywiście cała ta analiza nie dotyczy srebrnych monet sprzedawanych już w ramach sytemu kolekcjoner, bo te mają od samego początku chore zawyżone ceny i dużo jeszcze wody w Wiśle upłynie, żeby stały się ponownie rynkowymi.
Stare powiedzenie mówi, co prawda, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale miło obserwować, jak ”niewidzialna ręka” rynku naprawia to, co zepsuli urzędnicy NBP. Oby tylko nie wpadli oni na jakieś kolejne „genialne” pomysły w zakresie sprzedaży monet.