To miał być dzień jak co dzień. Sekretarki uruchomiły komputer i podłączyły ekspresy do kawy do zasilania. W biurze rozchodził się powoli przyjemny zapach poranka, a pokoje coraz bardziej zaludniały się nieco jeszcze śpiącymi ludźmi.
Biuro rachunkowe "Warszawa" powoli się rozkręcało. Najpierw na każdy biurku pojawił się kubek. Następnie ktoś otworzył skrzynkę mailową. Po nim następny i kolejny. W sąsiednim pokoju zadzwonił telefon. Po kilku chwilach odezwał się też ten stojący na sąsiednim biurku. W końcu rozmów było coraz więcej. Jedni pisali, inni liczyli. Kolejni dyskutowali. Szum, hałas, zamieszanie. Dzień pracy.
W ustronnych gabinetach szefostwa było nieco inaczej. Tam panował pozorny spokój. Jednak w rzeczywistości biuro rachunkowe "Warszawa" miało ze swej natury to do siebie, że nigdy nie było wiadomo, czy pozór jest rzeczywistością, czy rzeczywistość tylko fasadą. Gdyby więc ktoś zajrzał w papiery leżące na biurkach w cichych pokojach zobaczyłby całą masę problemów, wyzwań, kwestii do rozwiązania. Pod płaszczykiem niezmąconego spokoju, niczym gejzery pod lodem, wrzały myśli.
Już wkrótce te puste gabinety miały zaludnić się najważniejszymi klientami. Kim? Tego nawet najbardziej wtajemniczeni obserwatorzy nie mogli wiedzieć. Biuro rachunkowe "Warszawa" obsługiwało ludzi z najwyższej klasy społecznej. Takich, których majątek trudno byłoby opisać przy pomocy mniejszej niż osiem liczby cyfr. Właścicieli majątków ziemskich, akcjonariuszy przedsiębiorstw, giełdowych graczy lub potentatów przemysłowych.
Do kontaktu z takimi ludźmi i ich sprawami przyzwyczajeni byli pracownicy biura. Dla nich świat wyglądał tak, jak widzieli go najbogatsi ze swoich apartamentów na trzydziestych i wyższych piętrach wieżowców w centrum miasta. Wierzyli, że to co robią jest dobre. Dlatego uważali, że są na końcowej stacji kapitalizmu, tam gdzie można już tylko brać. Świadomość tego, że ktoś mógłby zechcieć wyegzekwować coś od biura nie istniała.
Ten człowiek był inny. Kompletnie nie pasował do miejsca, w którym się znalazł. Biuro rachunkowe "Warszawa" miało swoje standardy estetyczne i wydawało się, że są to standardy powszechnie akceptowane. Gdyby ktoś postawił wyobrażonego, idealnego księgowego obok pracownika biura, ten drugi wyglądałby bardziej.
Człowiek, który pojawił się w biurze nie miał na sobie garnituru. Miał ubrudzony smarem, niebieski kombinezon i wytartą czapkę-bejsbolówkę na głowie. W ręku trzymał jakiś papier. To właśnie ten papier był narzędziem, za pomocą którego atak został przeprowadzony. - Przyniesłem rachunek za wymianę rury – powiedział i położył papier na blacie recepcji.
Sekretarka zbladła. Przechodzący obok księgowy musiał oprzeć się o ścianę. Wezwany na pomoc psycholog biznesu długo pracował z innymi, którzy byli świadkami tej sceny. Perfidny atak na biuro rachunkowe "Warszawa" sprawił, że poukładany dzień pracy uległ całkowitemu rozbiciu.
Autor: blog Money Keeper.