Unia Europejska ogłosiła konkurs na opisanie odrzucenia. Zapewne myślano o problemach narodowościowych, rasowych, etnicznych czy emigracyjnych. Ale odrzucenie ma też swój mały szary wymiar, o którym nie jest głośno w mediach.
Napiszę tutaj o tym małym, szarym, zwyczajnym odrzuceniu doświadczanym przez zwykłego obywatela.

Data dodania: 2010-10-01

Wyświetleń: 4776

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 4

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

4 Ocena

Licencja: Creative Commons

Nie jestem gejem ani lesbijką. Żydem, Ukraińcem, „ruskim”, skośnookim czy murzynem. Nie pochodzę z patologicznej rodziny. Nie jestem zostawionym na zmarnowanie pracownikiem PGR-y (zlikwidowane Państwowe Gospodarstwa Rolne). Nie jestem robotnikiem likwidowanych w kapitalizmie fabryk. Nawet nie jestem postkomuchem, chyba, że do nich zalicza się miliony zwykłych ludzi. Ale czuje się ODRZUCONY, niechciany, często niepotrzebny.

Dzisiaj rano przyszli kominiarze, żeby przed sezonem sprawdzić drożność wentylacji. Chwała im i administratorowi budynku, w którym mieszkam. To miłe, że ktoś – obojętnie czy z racji przepisów, czy też własnej zapobiegliwości dba o moje bezpieczeństwo. Nic bardziej mylnego! Kominiarz przystawił czujnik do kratki wentylacyjnej w łazience i stwierdził, że nie ma ciągu. „Otwórz Zenek drzwi wejściowe zobaczymy - dalej nie ma – to okno jeszcze – o! Teraz jest.” – stwierdził z zadowoleniem. Pytam się go czy on w domu, w zimie otwiera drzwi wejściowe i okno, żeby mieć świeże powietrze? On – nie, ale nie ma pieca na gaz w mieszkaniu! No i ten polski syndrom – zrzucenia na „kolegę”. „Panie ja nie budowałem tego domu i nie odbierałem – to jest za małe pomieszczenie (kawalerka) na jedną nieczynną klatkę wentylacyjną. Polski syndrom „kolegi” – to nie ja jestem winien, to kolega, inna firma, inny minister, rząd nawet prezydent. Ja to bym inaczej zrobił, bardziej logicznie i racjonalnie, ale ten kolega, inna firma itd. Całe struktury Państwa udają, że coś ustalają, ustanawiają ustawy, przepisy, potem jest cała armia urzędników i robotników. Przyjdą mi do rocznego serwisu piecyka gazowego, inny fachowiec czujnikiem sprawdzi, czy gaz nie ulatnia się z kuchenki. O kominiarzach już pisałem. A jaki skutek? Całkiem możliwe, że wylecę w powietrze albo zatruje siebie i rodzinę dwutlenkiem węgla. Ale wtedy będzie trup – a to zmienia postać rzeczy – zaraz prokurator, policja, media – głośno jest, tylko wszyscy winni mówią „kolega”.

Tak, więc czuje się odrzucony przez TO PAŃSTWO.

Mam inną opowiastkę o odrzuceniu. Późny wieczór, kobieta wraca z pracy po drugiej zmianie. W ustronnym miejscu zaczaił się na nią były mąż. Chce „porozmawiać” przy pomocy wyciągniętego noża. „Teraz suko pogadamy”. Na szczęście ja nadchodzę, nóż znika. Kobieta w momencie wykrzyczała mi, co się działo. W pobliżu jest komisariat. Idziemy. Pewny siebie nożownik 10 metrów dalej podąża za nami. Bo mu wolno – w wolnym kraju żyjemy! Na komisariacie nikt nie może nas przyjąć, bo jest jeden wypadek na mieście (w 120 tys. mieście) i wszyscy są zajęci. Może za 2 godziny (jest 22.30). „Jeżeli Pani czuje się zagrożona możemy odwieść do domu matki z dzieckiem”. A przecież kobieta ma swój dom a w nim swoje dziecko. Trzynastolatka śpi w domu, zostawiona tylko na czas eskorty matki. Jest dwoje świadków zdarzenia, sprawca bezczelnie kręci się jeszcze wokół komisariatu (sic), a my musimy wezwać taksówkę i prosić żeby podjechała prosto pod wejście, bo wyobrażam sobie jak by się taką bezkarnością rozbestwił nożownik. I co to jest MOJE PAŃSTWO? Jego funkcjonariusze są od tego, żeby mnie, a przede wszystkim kobiecie zapewnić bezpieczeństwo. Każdej kobiecie. Potem wielokrotne zeznania, fakty, nękanie psychiczne, nachodzenie, telefony o różnych porach. I co? I nic, bo oprawca na tyle jest mądry, że działa bez świadków i śladów. Nic dziwnego, że tyle kobiet jest bitych i poniżanych i nic z tym nie robi, – bo nie wierzy w sens. Czy ja mam prawo czuć się ODRZUCONY, niepotrzebny, poniżany, jeżeli pomagam wspomnianej kobiecie w kolejnych walkach a tu okazuje się, ze pracownik ośrodka kryzysowego, w którym chcieliśmy załatwić „po ludzku” sprawę rozwodu trzyma ewidentnie stronę tego „nożownika”, bo to jego wychowanek z domu dziecka. A komornik zobowiązany do egzekucji alimentów wzywa do siebie obie strony (nie powiadamiając, że tak będzie), podczas gdy poszkodowanej kobiecie (nie płacenie alimentów) wystarczy tylko widok oprawcy, żeby otworzyły jej się wszystkie rany. I pracownik ośrodka pomocy rodzinie i komornik działają w imieniu Państwa. To ja przepraszam – to nie jest moje Państwo. Jestem odrzucony i ODRZUCAM!

Jestem w szpitalu psychiatrycznym i leczę nerwicę i wypalenie zawodowe. Niby wszystko jest w porządku. Miałem czekać ponad pół roku na miejsce, ale dzięki uporowi i wydzwanianiu dostaje się wcześniej na miejsce kogoś, który zrezygnował. A wiec dostaje się do elitarnego szpitala na oddział, w którym szukam pomocy. ZA DARMO! Państwo dba o mnie. Ale potem okazuje się, że mijają miesiące a ja najlepiej pogadać mogę sobie z pielęgniarką i innymi pacjentami a nie z terapeutą. Bo lekarze działają w systemie psychiatry poznawczo-behawioralnej a to oznacza zrezygnowanie z lekarstw ( to rozumiem) i specyficznym prowadzeniu zajęć z pacjentem. Można przesiedzieć z terapeutą całą sesję i nie odezwać się ani słowa. Bo to pacjent ma mieć chęć otwarcia się, wygadania i wtedy sam powie, co go dręczy. Mijały miesiące ( tak, pobyt miał trwać pół roku i nic). Pacjent wg tej metody miał się leczyć sam! Można powiedzieć, że przecież sam się decydowałem – to nie było przymusowe leczenie. Ale czy pacjent może wiedzieć, co dla niego jest dobre w psychiatrii? I najlepsze, kiedy spóźniłem się z przepustki – miałem wyrzucone rzeczy z pokoju do magazynku i byłem wyrejestrowany. Bez pardonu – bez czekania ba słowo wyjaśnienia, zapytania, co wyrwany z życia zrobi sobą? Nie nic REGULAMIN jest ważniejszy. Moje Państwo, moja SŁUŻBA zdrowia? Nie. Zupełnie nie. Czuje się odrzucony.

Jako człowiek z wypaleniem zawodowym w końcu ląduje w urzędzie pracy. Mam szczęście, bo dostaje 120 % zasiłku. Brzmi to nieźle. Tylko to jest 600 zł, z których musze się jakoś utrzymać zanim znajdę pracę. Jak? Nikogo to nie interesuje. Mniejsza o to – Mojego Państwa – może być nie stać na większy socjał – to rozumiem. Ale budynek urzędu pęcznieje coraz bardziej, urzędników przybywa, – ale mną nikt się nie interesuje! Wysyłają mnie na rozmowę z doradcą zawodowym. Okazuje się, że to jest panienka, która wiedzę i doświadczenie, które ja miałem 20 lat temu. Dobra – niech się uczy. Ale przechodzę przez test. M I N I S T E R I A L N Y ! Z bazą danych i potem wynikami z resortu pracy i polityki społecznej. Nie powiem, że miałem tremę, bo z niejednego pieca jadłem chleb, ale sam byłem ciekawy jak wypadnę. No i wypadłem pięknie. Umiejętności „twarde” i „miękkie” duże doświadczenie a jednocześnie chęć zmiany, kreacja nowych pomysłów. Możliwych zawodów z chyba z 10. Same och i ach prawie. Gdyby Urząd Pracy był firmą head hanterską byłbym w rankingu wysoko a firmy powinny się zabijać o mnie. Czuje się już niepotrzebny, ODRZUCONY, bo jestem za stary (50 lat), za dobrze wykwalifikowany czytaj: za drogi, no i nie dam sobie w kaszę pluć, choć może bym przyjął płace stażysty a niekwalifikowanego menadżera. Tylko nikt jej nie proponuje, po roku zasiłku doradca zawodowy (inna panienka) zapytała mnie: „ Szuka Pan ofert? „Tak, w Internecie. „ A po firmach pan chodzi? „ No nie, przecież jakby potrzebowali takiego jak ja daliby ogłoszenie albo zgłosili do urzędu pracy. „Mój” urząd w „moim Państwie” mówi mi ( w lecie 2010 r). No cóż to proszę się zgłosić w grudniu 2011 roku. Czyli na rok armia pracowników urzędu pracy i im pochodnych otrzepała ręce i na rok ma mnie z głowy.

Skoro nie pracuje – nie zarabiam. „O” dochodu uprawnia mnie do jakieś pomocy chyba. Nawet komplet pieluch na miesiąc byłby dużą pomocą. Właśnie – pieluch a nie kila złotych, bo przecież jak nic nie zarabiam to jestem patologia. Zbawcze becikowe dostajemy, choć za nie można kupić tylko dobrej klasy wózek… ale dobrze. Natomiast już drugie becikowe - Nie. Bo mamy za wysokie dochody. Dziecko mam dzisiaj, zero wpływów moich, moja partnerka ma płacone tak, żeby przeżyła i mogła niewolniczo pracować dalej. Ale dochody liczą się sprzed dwóch lat a wtedy były za wysokie. Jest – podobno od lat – magiczna bariera 351 zł. Czyli powiedzmy 4 osobowa rodzina, jedna dorosła opiekuje się dziećmi, druga pracuje. Żona zarabia śmieszne 1.500 zł netto, ale 351 x 4 to jest 1 404 zł a więc o 150 zł więcej. NIC się nie należy nawet te głodowe zasiłki rodzinne. W kraju, który za 20 lat będzie krajem emerytów gdzie na jednego pracującego będzie 4 emerytów, wiec o nowe pokolenie, o dzieci powinno się chuchać i dmuchać, no chyba, że chodzi o to, że w 2050 roku będzie w Polsce 30 mln Polaków i drugie tyle …Chińczyków.

Idę do pomocy społecznej – to samo. Bariera 351 zł. Pytam pracownika socjalnego: ”Jak to możliwe”. Kto w takim razie bierze pomoc? Pani odpowiada, że wiele jest takich rodzi „wyspecjalizowanych”, – które korzystają UWAGA! Od trzech pokoleń z dodatków oszukując w podawanych danych, pracując na czarno. Czyli ktoś taki ma pomoc Państwa, a ja, który chwilowa mam kłopoty – Nie. To nie jest Moje Państwo. Jestem ODRZUCONY.
I tak mógłbym jeszcze długo ględzić jak to jest na linii Państwo –Obywatel i jak ten człowiek się czuje wobec całej machiny urzędów, funkcjonariuszy armii Orwellowskiego Państwa.

Ale ma to mały sens. Na koniec jeszcze tylko jedna opowiastka.

Jestem w nowym związku, rodzi nam się syn. Cudowna sprawa. Dumni idziemy do USC zarejestrować nowego obywatela. A tutaj jak obuchem siekiery. Świadectwo urodzenia zaraz dostaniemy, ale noworodek dostanie nazwisko byłego już męża. Od samego rozwodu mija już ponad pół roku, brak pożycia nastąpił o wiele wcześniej. Ale Polsce jest przepis, że dziecko w ciągu 9 miesięcy od rozwodu z automatu dostaje nazwisko byłego małżonka. Tak, rozumiem, to jest przepis dla biednych kobiet, które jakoś usiłowały ratować swoje małżeństwo i doszło do kontaktu seksualnego. A potem „małżonek” wystawia ją do wiatru. Poddajemy się chwilowo bez walki. W domu pisze całą epopeję prawniczą, że jednak urzędnik Stanu Cywilnego ma możliwości skorzystania z pewnej furtki. Szczęśliwy biegnę do niego. A on, że musi mieć wyrok sądu rodzinnego wtedy nazwisko zmieni od ręki. I dla „pocieszenia” mnie (sic!) Mówi mi, że takich przypadków jest kilkadziesiąt w ciągu roku w 100 tysięcznym mieście! I nikt się tym nie zajmie, że to, co miało pomagać – szkodzić. Bo ja może jestem naiwny, ale wyobrażam to sobie tak, że jak dwoje dorosłych obywateli tego Państwa idzie do USC i oświadczają, że mają wspólne dziecko to powinno wystarczyć. A ewentualnie, druga strona powinna mieć możliwość odwołania, założenia sprawy w sądzie. Nie u nas wszystko postawione jest na głowie a Państwo jest dla urzędników i polityków a dla obywateli jest suchy chleb i igrzyska Kaczyńsko-Tuskowe.

Dla kogoś, kto prawie nie miał matki problem odrzucenia jest traumatyczny. Tymczasem przez całe życie byłem dalej odrzucany przez tępych urzędników, idiotyczne przepisy, jeszcze gorszą mentalność. Moja trauma powiększa się, bo przecież to, że będąc zwykłym obywatelem nie mogę spokojnie żyć i oddychać. To Państwo nie jest moje. Moja jest tylko polskość. To Państwo nie jest moje – innych też, skoro kilka milionów znowu wyjechało za chlebem i normalnym życiem. Może w dzisiejszych czasach już bardziej za normalnym życiem niż chlebem. A przecież opisałem tu tylko kilka przypadków rozjuszony rano kominiarzami. Tu chwytanie się za guzik nie wystarczy. Tu mamy guzik a nie Państwo.

Artur Kubanik

Licencja: Creative Commons
4 Ocena