Dzisiejszej nocy odbył się decydujący mecz o mistrzostwie pomiędzy Boston Celtics, a Los Angeles Lakers, w którym to Ci ostatni wygrali w stosunku 83 : 79. O samym meczu nie będę pisać, bo dostępne są powtórki relacji, czy relacje tekstowe. Chciałem się skupić na fenomenie Los Angeles Lakers, a przede wszystkim ich trenerze Philu Jacksonie. Lakers są na topie już od ponad 10 lat odkąd w klubie pojawili się Kobe Bryant i Shaq O'Neill. Tego ostatniego już w zespole nie ma od kliku lat, a Lakersi dalej są na topie. Nie towarzyszy ich występom już tak wielkie zainteresowanie na świecie, a co śmieszniejsze, może to wynikać z tego, że kibice po prostu się do sukcesów „Jeziorowców" przyzwyczaili. Kosz do koszykówki, czy piłka do kosza z emblematem LA Lakers jeszcze kilka lat temu posiadał co najmniej jeden, a najczęściej kilku z osiedlowych graczy na naszych podwórkach. Teraz to zainteresowanie nie co osłabło, ale biorąc pod uwagę obronę tytułu, to Jeziorowcy mogą sobie wyrobić markę jak Man Utd wśród kibiców piłkarskich.
Daleko jednak jest do zainteresowania, czy wręcz prawdziwego szału, który towarzyszył grze Chicago Bulls z legendarnym MJ (wtedy wszyscy niemalże mieli coś z czerwonym bykiem z Chicago, piłkę, kosz do koszykówki, koszulkę, nie ważne co, byle). Z porównywaniem tych dwóch drużyn jest tak jak z porównywaniem Michaela Jordana z Kobe Bryantem. Ten drugi jest naprawdę świetny, od wielu lata stabilna forma, prawdziwy lider zespołu, ciągnie grę, gdy nic nie idzie, ale... No właśnie ale. Jednak czegoś brakuje. Można być wielkim, ale geniuszem trzeba się urodzić. I tak jest w przypadku Lakers'ów są świetnym zespołem, ciągle uzupełnianym o nowe, ciekawe twarze (jak niesamowity Pau Gasol), ale prawdopodobnie nigdy nie osiągną takiego statusu jak dream team z Chicago.
Warto jeszcze wspomnieć o Philu Jacksonie. Cóż 11 tytuł. To on zbudował wielkie Chicago Bull, od wielu lat zapisuje siebie na kartach historii w Los Angeles. Już teraz jest uważany za najlepszego trenera w historii NBA. Chyba wcale nie bezpodstawnie, a jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Czy zastanawiałeś się kiedyś, co może się stać, gdyby orbitę Ziemi otoczyła niewidzialna bariera odłamków? Co jeśli drobne fragmenty kosmicznych śmieci mogłyby doprowadzić do globalnej katastrofy? Syndrom Kesslera to zjawisko, które brzmi jak scenariusz science fiction, ale w rzeczywistości może być jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla przyszłości eksploracji kosmosu.