Terror, hardcorowa kapela z Los Angeles, która podbiła już nie tylko Stany Zjednoczone i Europę, ale również takie kraje jak Japonię czy Koreę znów zawita w Polsce. Zespół zagra 11 marca 2010 w łódzkim klubie Dekompresja. Chłopaki bardzo lubią koncertować w Polsce, doceniając naszą szczerość i energię podczas zabawy. Tym razem najprawdopodobniej zaprezentują nam swoje nowe kawałki, rozpoczęli bowiem prace nad nowym, piątym już albumem - „Keepers Of The Faith". Podczas ich ostatnich odwiedzin w naszym kraju (w maju 2009) mieliśmy okazję podpytać gitarzystę Martina Stewarta o parę rzeczy, między innymi o powiązaniach amerykańskiego hardcora z hip-hopem i metalem, o przesłaniu, które Terror ma dla swoich słuchaczy i o byciu najmniej wytatuowanym członkiem bardzo wytatuowanej kapeli.
Czy wasza nazwa w czasach światowej walki z terroryzmem nie jest źle postrzegana?
Martin Stewart: Nie, nigdy nie mieliśmy z tym problemu. Choć rzeczywiście, często na granicy celnicy robią sobie żarty z naszej nazwy, ale nigdy to nie jest na poważnie!
Często odwiedzacie Europę. Wolicie grać tu niż w Stanach?
- I tu, i tu jest inaczej. Europa nadal jest dla nas czymś nowym, egzotycznym. Graliśmy już chyba w większości europejskich krajów. Podczas jednej trasy prawie każdego dnia jesteśmy w innym kraju czy mieście. Poznajemy nowych ludzi. Na przykład w 2009 roku podczas trasy z Born From Pain zagraliśmy około 40 fajnych koncertów.
Jeden z najbardziej szalonych koncertów, jaki w życiu widziałem, to był gig w Moskwie jakieś dwa lata temu. W klubie, w którym graliśmy były balkony. Ludzie skakali z tych balkonów - totalne szaleństwo. Rosyjska scena hc nadal jest dla nas nieco egzotyczna. Na pewno kiedyś tam wrócimy!Graliśmy też w Japonii, Australii, Nowej Zelandii czy Południowej Korei. Muszę przyznać, że Japonia ma bardzo mocna scenę hardcorową. Zagraliśmy tam około 12 koncertów.
Ale w Stanach czujemy się jak w domu. W każdym mieście, w którym gramy, mamy przyjaciół. To niesamowite uczucie.
Co sądzisz o polskiej scenie?
- Z Terrorem odwiedziłem Polskę dwa razy. Ale byłem u was również z moją drugą kapelą, w której ciągle gram - Donnybrook. Przyjechaliśmy też kiedyś tutaj z kapelą Shatter Ground. Także w Polsce byłem już z sześć razy. Lubię tutejszą publiczność. Ludzie są szczerzy, a koncerty bardzo dobre. Lubię też polskie piwo!
Często gracie koncerty z zespołami metalowymi. Jak oceniasz wzajemny stosunek sceny hc i sceny metal w Stanach?
- Kiedyś graliśmy na festiwalu hardcorowo-metalowym. Podczas naszego występu tuż pod sceną stało dwóch metali. Znali każde słowo każdej piosenki. Wtedy uznałem, że te sceny się ze sobą mieszają. Gość może mieć długie włosy, wyglądać na metala i kochać Agnostic Front.
Ale czasem rzeczywiście sceny się separują. Swojego czasu podczas koncertów Hatebreed, kiedy kapela grała głównie hardcorowe gigi, zawsze dochodziło do bójek hardcorowców z metalowcami. Nadal się to zdarza, ale osobiście nie przywiązuję do tego wielkiej uwagi. Tym bardziej, że sam słucham black metalu, na przykład Behemota czy Gorgoroth.
W Polsce Gorgoroth uważany jest za zespół nazistowski.
- Rzeczywiście mają nacjonalistyczne teksty. Ale mi podoba się ich muzyka. Nie interesuje mnie ich ideologiczne zaplecze.
A co sądzisz o polityce w muzyce?
- Interesuje mnie, co się dzieje dookoła, brałem nawet udział w wyborach. Ale na pewno nie jestem specjalistą w tej dziedzinie i staram się o polityce nie dyskutować. Według mnie, nie powinno się łączyć polityki z muzyką. To indywidualna sprawa każdego człowieka.
Niektóre wasze kawałki nagrywane są z ludźmi ze sceny hip-hop/rap. Skąd takie połączenie?
- Każdy z nas jest fanem hip-hopu tak samo jak fanem hardcora czy metalu. Te sceny są bardzo podobne. Często członkowie hip-hopowych składów są stuprocentowymi hardcorowcami, którzy najprawdopodobniej powiedzieliby wam o Agnostic Front więcej niż możecie sobie wyobrazić.
Sama muzyka brzmi całkiem inaczej, ale sceny oraz ludzie, którzy je tworzą, są w Stanach tacy sami! Kiedy idziesz na hip-hopowy koncert, widzisz ludzi skaczących ze sceny, pełnych energii muzyków i masz wrażenie, że jesteś na hardcorowym gigu. Ludzie ze sceny hip-hop słuchają hardcora i odwrotnie.
Terror w swoich tekstach zawarł konkretne przesłanie dla słuchaczy. Jak ono brzmi?
- Nie piszę piosenek, więc jest mi trudniej odpowiedzieć na to pytanie. Najważniejsze jest jednak chyba to, by nigdy nie podporządkować się ogółowi. W społeczeństwie są ustalone pewne reguły, które mówią nam, jak mamy żyć i postępować. Musisz dorosnąć, musisz iść do szkoły, do koledżu, do pracy. Potem jest dom, żona i dzieci. Większość społeczeństwa przestrzega tych zasad. I jest ok, jeśli tak właśnie chcesz żyć. Ale nie rób tego tylko dlatego, że [Tatuaż Nicka Jetta] czujesz, że musisz to zrobić. Rób to, co uważasz za słuszne i przeżyj życie po swojemu.
Co jest dla ciebie najważniejsze w muzyce hardcore?
- Dobrze się bawić! Bez sensu iść na koncert i nie mieć z tego frajdy czy źle się tam czuć. Dla mnie każdy hardcorowy koncert jest kolejną okazją do świetnej zabawy.
Jesteś chyba najsłabiej wytatuowanym członkiem Terroru.
- Póki co mam dwa małe, niezbyt ciekawe tatuaże, które mają już po kilka lat. Zrobił je mój przyjaciel ze studia Sharky's Tattoo. To bardzo dobre studio, w którym tatuuje się dużo moich znajomych.
TERROR PODCZAS PERSISTENCE TOUR 2008 - GALERIA
Ale nie ty! Jak to się stało, że od lat grasz w hardcorowych kapelach, jesteś otoczony mocno wytatuowanymi ludźmi, a sam nadal masz czystą skórę? Nie interesuje cię taka forma zdobienia ciała?
[Najbardziej wytatuowany członek Terroru - perkusista Nick Jett. Zaczął się tatuować 10 lat temu, w wieku 17 lat. Najbardziej lubi styl japoński. Wszystkie jego tatuaże robiła jedna osoba - Robert Atkinson z Los Angeles.] - Wręcz przeciwnie. Przywiązuję ogromną uwagę do tatuaży i bardzo mi się podobają. Jednak wielu moich przyjaciół zrobiło sobie tatuaże, kiedy byli bardzo młodzi. Czasem nawet nie mieli wymaganych 18 lat. Teraz żałują, że zaczęli się tatuować tak wcześnie. A ja ciągle czekałem, nie byłem pewien, wahałem się. Teraz mam 27 lat i myślę, że dojrzałem wreszcie do tej decyzji.
Szczerze mówiąc, mam już plan. Zamierzam odwiedzić w Australii koleżankę, która tatuuje i zrobić u niej całe plecy. Potem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, zacznę tatuować nogi.
Jakie masz plany na plecy?
- To będzie czarno-szary obraz przedstawiający anioła stojącego nad diabłem i wyrzucającego go z nieba.
Tak w ogóle, to uwielbiam czarno-szary styl charakterystyczny dla Amerykanów, szczególnie dla Venice Beach - napisy, symbole. Coś na zasadzie oldschool/gangsta. Według mnie świetnie to wygląda. Ale lubię też kolor w tatuażu.
Tak długo nie zdecydowałem się na wytatuowanie większej powierzchni, bo musiałem przemyśleć, co tak naprawdę chcę mieć do końca życia na swoim ciele. Tatuaże to na pewno coś więcej niż po prostu ozdoba. Niektórzy ludzie, którzy chcą być bardziej hardcorowi, idą po prostu do studia i tatuują sobie pierwszą lepszą rzecz, żeby tylko mieć tatuaż. Dla mnie tatuaż to coś więcej, to pewnego rodzaju sztuka, która ma określone znaczenie i jest robiona z konkretnego powodu.
Rozmawiali Kalisz i Kaśka
*Wywiad jest pierwszą częścią rubryki redagowanej przez ekipę naszego portalu dla najstarszego magazynu tatuatorskiego w Polsce - "Tatuaż - ciało i sztuka". Krótsza wersja wywiadu ukazała się w styczniowym numerze magazynu.