Wszystko podsumowujemy zwykle porównaniem naszego kraju do innych państw, gdzie - zgodnie z zdaniem, że trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie rzeki - dostrzegamy jedynie wspaniałe rozwiązanie i doskonałe sytuacje. W efekcie twierdzenie o niemożliwości dokonanie czegokolwiek w Polsce uznajemy zwykle za pewnik, usprawiedliwiając tym nasze nieróbstwo i lenistwo. Tymczasem w rzeczywistości powinniśmy po prostu zabrać się do roboty.
Prostym przykładem może być tutaj walką z biurokracją i urzędnikami. O ile bowiem polskie urzędy rzeczywiście zasługują często na miano bezmyślnych i niereformowalnych struktur, o tyle nie jest prawdą, że nie możemy sobie z nimi poradzić, jeśli naprawdę będziemy chcieli. Niestety dowodów dla powyższego zdania dostarczają nam zwykle działający w Polsce obcokrajowcy, którzy nieskażeni polskim defetyzmem potrafią dokonać tego, co przeciętny Polak uznałby za niemożliwe i zamiast działać pogrążyłby się w defetyzmie. Przykład?
Znany zagraniczny developer nabył niedawno w centrum dużej polskiej aglomeracji działkę budowlaną, która wcześniej - przez ponad dziesięć lat przechodziła z jednych polskich rąk do drugich. Działka usytuowana w centrum miasta była bardzo wartościową ziemią pod zabudowę, jednak brakowało urzędniczej zgody na postawienie tam budynku. Przez dziesięć lat kolejni polscy inwestorzy kupowali tę działkę z optymistycznym założeniem, iż papiery się załatwi, postawi się biurowiec i sporo zarobi. Wszyscy oni ostatecznie - po dłuższej lub krótszej walce z urzędnikami - poddawali się i przy pierwszej okazji sprzedawali teren komuś innemu. Sytuacja zmieniła się, gdy ziemię nabył obcy inwestor. Pierwotnie podobnie jak poprzednicy trafił on na urzędniczy mur i wyglądało na to, że nic nie załatwi, jednak... nieskażony polskim defetyzmem inwestor nie dał za wygraną i ostatecznie pozwolenie na budowę uzyskał. Jak tego dokonał?
Bardzo prosto. Zastosował metody, o jakich przeciętnemu Polakowi nie zdarzyło by się nawet pomyśleć. Otóż umieszczoną w samym centrum działkę wynajął jako ogromną powierzchnię reklamową każdemu, kto dotąd z racji - specyfiki swojej branży - był niemile widziany przez ludzi i urzędników. Mówiąc inaczej najemcą terenu został sexshop. Nie trzeba było długo czekać, aby obok biurowców i parków, w ścisłym centrum wyrosły nagle olbrzymie reklamy tego, wciąż niemile widzianego przez wielu Polaków sklepu. Ogromne dmuchane wibratory, wielkie iskrzące nocami napisy z hasłami „sex" i inne temu podobne gadżety sprawiły, że przerażeni licznymi telefonami od zbulwersowanych mieszkańców i ogólnym chaosem estetycznym w centrum urzędnicy zdołali dokonać to, czego nie potrafili zrobić wcześniej i w przeciągu kilkunastu dni wydać pozwolenia na budowę. Co więcej sami potrafili odnaleźć inwestora i obiecać mu bardzo dogodne warunki zabudowy, jeśli tylko usunie on z działki niemile widzianego najemcę. Jak łatwo się domyślić od kilkunastu dni trwa już budowa biurowca na spornej działce...
I tu pojawia się pytanie. Czemu zatem, skoro Polska to kraj, gdzie nic nie może się udać, a urzędy to instytucje, z którymi nikt nie wygrywa, obcokrajowiec potrafił w ciągu kilku miesięcy dokonać tego, czego Polacy nie umieli zrobić przez ponad dziesięć lat? Być może jednak nasze odwieczne narzekania i przekonanie o Polsce jako kraju niemożliwości nie tylko nie jest prawdziwe, ale wręcz do gruntu fałszywe, a my nie jesteśmy ofiarami historii, polityki i geografii, lecz zwykłymi leniami, którzy chętnie spędzają czas i tracą swoją energię na usprawiedliwianie siebie poprzez niekończące się narzekania? Pomyślmy o tym, kiedy kolejny raz postanowimy powiedzieć komuś jak bardzo nie udało nam się czegoś dokonać, bo to już taki kraj...