W mojej pamięci rozbrzmiewa czasami echo pewnej śmiesznej historyjki, w której emerytowany amerykański biznesmen rozmawia z meksykańskim rybakiem. Zdarzenie ma miejsce w Meksyku, gdzie ów przedsiębiorca spędza urlop, leniwie wylegując się na plaży i obserwując poczynania tubylczej ludności. Jego uwagę przykuwa człowiek, który po wykonaniu niewielkiej pracy udaje się na odpoczynek. Zaintrygowany biznesmen podchodzi do rybaka i pyta: „jak leci?”. Tamten z uśmiechem na twarzy odpowiada, że całkiem nieźle. „Właśnie złowiłem kilka ryb i idę na sjestę”. W umyśle biznesmena pojawia się odruch współczucia. „Biedny człowiek”, myśli sobie. Mało pracuje, nic nie posiada, trzeba by mu pomóc. W trosce o los rybaka a może z obawy przed wyrzutami sumienia, albo z zupełnie innego, nieznanego mi powodu zaczyna klarować rybakowi, że gdyby popracował trochę więcej to, zgromadziłby większą ilość pieniędzy. W efekcie mógłby kupić kolejną łódź, łowić jeszcze więcej ryb i jeszcze więcej zarabiać. Zaintrygowany rybak pyta: „i co dalej?” Biznesmen rozpościera przed wieśniakiem kolejne wizje, ukazując jak pracując coraz więcej mógłby zatrudnić kilku ludzi i jeszcze więcej sprzedawać. Rybak znowu pyta: „i co dalej?” Przedsiębiorca snując kolejne wizje mówi o coraz większym wzroście biznesu rybaka, aż do wprowadzenia go na giełdę i czerpania udziałów rentierskich. Zdumiony rybak znowu pyta: „i co dalej”. Biznesmen odpowiada: „Jak już zostaniesz rentierem będziesz mógł tak jak ja teraz wylegiwać się na plaży, będziesz miał dużo czasu na spotkania towarzyskie i rozmowy z napotkanymi nieznajomymi.” Na to zdumiony rybak odpowiada: „No tak, tylko po co harować przez dwadzieścia lat albo i dłużej tylko po to, żeby osiągnąć dokładnie to co mam właśnie w tym momencie.”
Gdy usłyszałem tę opowiastkę po raz pierwszy wybuchłem gromkim śmiechem. „Święta prawda”, pomyślałem sobie. Po chwili mój umysł wypełniły jednak pewne wątpliwości. Z punktu widzenia indywidualnego interesu rybaka może i wszystko jest ok, ale przecież, gdybyśmy wszyscy myśleli w ten sposób co stałoby się ze społecznym postępem, rozwojem technologii i wiedzy? Taka postawa z pewnością nie byłaby wspierająca.
Dokładnie w tym punkcie rozważań rodzi się pewne intrygujące spostrzeżenie. Na ile w naszych działaniach, planach życiowych i marzeniach stajemy się głęboko świadomi swojej prawdziwej motywacji? Czym owa motywacja wydaje się być? Ile jest w nas wolności a ile automatyzmu? Na ile, pozostając nieświadomi poddajemy się społecznej presji? Co tak naprawdę znaczy być bardziej świadomym?
Intrygująca odpowiedź na tak postawione pytanie zdaje się wyzierać z rozmaitych opowieści przedstawianych w koanach Zen, naukach Dzogczen, czy szamańskich historiach. Wbrew pozorom świadomość nie jawi się tam jako jakiś metafizyczny byt, choć czasami bywa tak postrzegana w różnych interpretacjach. Świadomość to po prostu zdawanie sobie sprawy z tego co jest, takie jakie jest.
Gdy choć na chwilę uda się nam przerwać wewnętrzny dialog i zastąpić go szczerą refleksją dotykamy tego kim jesteśmy. Nieskazitelna, pozbawiona mechanizmów obronnych autorefleksja staje się lustrem, w którym możemy postrzegać umysł – dziwaczny software snujący opowieści o szaleństwie, miłości, prawdzie, lęku, nienawiści, wolności, niewoli i wyzwoleniu.Treść tego artykułu może być rozpowszechniana na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 2.5 Polska.