PROCES
KONSTANCJA, ROKU PAŃSKIEGO 1410
Pełna poczucia winy Maria przemknęła z powrotem do kuchni, próbując
niezauważona skrycie wrócić do swoich obowiązków. Mimo że gosposia Wina - niska,dobrze zbudowana kobieta o szczerej, ale surowej twarzy i dopiero co posiwiałych warkoczach - zdążyła już zauważyć nieobecność Marii i karcącym gestem przywołała ją do siebie. Położyła dziewczynie dłoń na ramieniu i westchnęła głęboko.
Odkąd żona Mistrza Mateusza zmarła przy porodzie, Wina próbowała zastąpić
dziewczęciu matkę. Nie zawsze było łatwo znaleźć równowagę między pobłażliwością a surowością, ale jak do tej pory cieszyła się z postępów wychowawczych Marii. Z ciekawego i często nazbyt swawolnego dziecka wyrosła na posłuszną i bogobojną pannę, stając się prawdziwą dumą swojego ojca. Od dnia jednak, w którym dowiedziała się o swoim zamążpójściu, zaszła w jej zachowaniu wyraźna zmiana. Zamiast śpiewać i tańczyć po całym domu z radości, z ponurą miną wykonywała swoje obowiązki i zachowywała się jak źrebak, któremu po raz pierwszy zakłada się uprząż.
Inne dziewczęta krzyczały ze szczęścia, gdy dowiadywały się, że mężczyzna z
poważanej rodziny stara się o ich rękę. Tymczasem Maria zareagowała wzburzeniem, zupełnie jakby obawiała się tego najważniejszego kroku w życiu każdej kobiety. Przy tym, chociaż nie mogła trafić lepiej, jej przyszłym mężem był Magister Ruppertus Splendidus, syn hrabiego, cóż, jeżeli nawet tylko spłodzony z pańszczyźnianą chłopką. Mimo młodego wieku miał już pozycję znanego adwokata, przed którym otwierała się świetlana przyszłość.
Wina wierzyła, że tak wspaniały mężczyzna wybrał Marię dlatego, że potrzebował
kobiety mającej wystarczająco dużo siły, by poprowadzić dom z liczną służbą. Ta myśl napawała ją dumą, gdyż to właśnie ona wpoiła przybranej córce samodzielność i pracowitość.
Z tych marzeń Wina szybko wróciła do rzeczywistości, ponieważ przygotowania do wesela nie zostały jeszcze zakończone, a noc pukała już do drzwi.
Pośpiesznie wcisnęła Marii w ręce miskę z wygniecionym ciastem.
- Masz! Dokończ to! Pamiętaj, żeby nie było grudek. Powiedz, gdzieś się w ogóle
podziewała?
- Na dworze. Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Spuściła głowę, aby Wina nie dostrzegła jej posępnej miny. Nie daj Boże - czyniłaby jej jeszcze dalsze zarzuty lub wygłosiła naszpikowane zawiłymi aluzjami kazanie na temat obowiązków małżeńskich. Nie mogła wytłumaczyć Winie, że przestraszyła się nagłej zmiany, jaka nastąpiła w jej życiu. Dopiero skończyła siedemnaście lat, a do tego była jedynaczką, myśl o małżeństwie odsuwała więc na później. Nagle zaś chciano ją zaś w ciągu kilku dni oddać mężczyźnie, do którego nic kompletnie nie czuła!
Jak pamiętała, Ruppertus Splendidus był chudym mężczyzną średniego wzrostu, jak
większość znanych jej młodych mężczyzn. Miał zbyt ostre rysy twarzy, by uchodzić za ładnego, ale też nie sprawiał nieprzyjemnego wrażenia - w przeciwieństwie do oczu, gdyż wydawało się, że wszystko i wszystkich przeszywają swoim spojrzeniem. Podczas ich pierwszego - i na razie jedynego - spotkania ciarki chodziły jej po plecach od spojrzenia tych oczu i od miękkiego dotyku jego zimnych, wręcz martwych dłoni. Mimo to nie potrafiła
wyjaśnić Winie i ojcu, dlaczego myśl o związku z synem hrabiego von Keilburga nie napawa jej szczęściem.
Ponieważ Wina ciągle jeszcze wyglądała, jakby za moment miała wygłosić kazanie na temat właściwego zachowania, Maria spróbowała zmienić temat.
- Bale z suknem flandryjskim, przywiezione dzisiaj z Rheinhafen przez furmanów,
leżą na środku dziedzińca, a zdaje się, że będzie padać.
- Co? Nie do wiary! Towar trzeba natychmiast zabezpieczyć. Furmani siedzą wszyscy w gospodzie, świętują twoje jutrzejsze zaślubiny i na pewno ani rozkaz, ani dobre słowo nie ściągną ich do roboty. Zobaczymy, może znajdę któregoś z parobków i namówię, żeby przykrył bale plandeką. Tymczasem róbcie dalej swoje.
Ostatnie zdanie skierowała nie tylko do Marii, ale też Elzy i Anny, również całkowicie pochłoniętych przygotowaniami do wesela.
Gdy tylko Wina zdążyła wyjść z kuchni, młodsza z sióstr, Elza, odwróciwszy się do Marii, spojrzała na nią błyszczącymi oczami.
- Chyba wiem, dlaczego wymknęłaś się z domu. Chciałaś w tajemnicy odwiedzić
swojego ukochanego.
- Pan Ruppertus też przecież dobrze wygląda - dodała Anna, podnosząc dobroduszny wzrok. - Takie pańskie wesele to coś zupełnie innego niż gdyby jedna z nas oczekiwała małżeńskiego łoża. Dokładając drewna do pieca, z lekką zazdrością przyglądała się córce swojego pana.
Maria Schärer była nie tylko spadkobierczynią ojcowskiego majątku, ale swoją anielską twarzą, dużymi modrymi oczami i długimi jasnymi włosami często ściągała na siebie męskie spojrzenia. Prosty kształtny nos - wystarczająco kształtny, by zachować swoją wyrazistość - oraz delikatnie skrojona pełnia czerwonych jak maki ust. Do tego figura w każdym calu idealna. Nad dyskretnie zaokrąglonymi biodrami prężyła się smukła kibić uwieńczona piersiami w kształcie dwóch soczystych jesiennych jabłek. Zwykła szara suknia ze
sznurowanym gorsetem prezentowała wdzięki Marii lepiej niż aksamit i jedwab powaby innych dziewcząt.
Anna wiedziała, że Magister Ruppertus mógł sobie znaleźć lepiej urodzoną żonę,
dlatego nawet nie brała pod uwagę możliwości, iż zdecydował się na Marię dla jej posagu, który dostanie od Mistrza Mateusza. Prawdopodobnie zobaczył ją na targu lub w kościele i uwiodła go jej uroda.
Maria spostrzegła zazdrosne spojrzenie Anny i zakłopotana wzruszyła ramionami. Nie musiała spoglądać w lustro, by wiedzieć, że była niezwykle piękna. W ciągu ostatnich dwóch lat słyszała to prawie od każdego mężczyzny z sąsiedztwa. Komplementy nie uderzyły jej jednak do głowy, gdyż ksiądz powiedział, że liczy się wyłącznie piękno wewnętrzne. Dlatego gdy pojawił się Magister, zastanawiała się, cóż byłaby warta bez blasku ojcowskich złotych monet. Ruppert ubiegał się o nią, zanim się jeszcze poznali, dlatego zakładała, że nie pragnął jej za żonę z powodu urody lub tym bardziej cnót. Czyżby zobaczył ją gdzieś wcześniej i zakochał się? Takie rzeczy też się czasem zdarzają. Jednak wtedy zapewne zupełnie inaczej by się zachowywał.
Tymczasem Anna przyglądała się swojemu odbiciu w połyskującej powierzchni
miedzianego kotła. Ze smutkiem musiała przyznać, że była tak samo bezbarwnym,
niepozornym stworzeniem jak jej okrąglutka siostra. Obie właściwie nie miały więcej niż ubrania, które nosiły na sobie, i chyba były zmuszone czekać na jakichś ochotników, którzy pracowitość kobiety przedkładaliby nad piękno jej ciała. Nieraz czeladnicy brali za żony dziewczęta, których panowie wydawali zgodę na ożenek. Większość młodych mężczyzn zważała jednak na to, by panna młoda oprócz siebie wniosła do małżeństwa także pokaźny posag.
Maria wychowała się z tymi dwiema służącymi, doskonale więc wiedziała, że także
Annę męczą podobne myśli, ale rozpatrywała problem z innego punktu widzenia. Porównując los swój i sióstr, była szczęśliwa i po trosze też dumna, że uchodziła za dobrą partię. Jednocześnie czuła się niepewnie. No bo jak mogła być radosna, skoro taki światowiec jak Ruppertus Splendidus, który bywał u różnych stałych radnych miejskich i dostojników kościelnych, żenił się z nią tylko dla posagu?
Próbowała wyobrazić sobie, jak to jest - żyć dzień w dzień z mężczyzną, który nie miał dla niej zbyt wiele afektu, a do którego i ona nic nie czuła. Wina i ksiądz zapewniali ją, że miłość przychodzi z małżeństwem. Musiała się więc postarać i być dla Magistra dobrą żoną. Właściwie nie powinna mieć z tym kłopotów, ponieważ w jej życiu nie było mężczyzny, którego miałaby żałować. Jedynym chłopcem, jaki zyskał sobie jej sympatię, był
Michał - towarzysz dziecięcych zabaw. Jako narzeczony Michał nie wchodził jednak w ogóle w rachubę - piąty z kolei syn szynkarza był biedny jak mysz kościelna. Poza tym w Konstancji można było znaleźć wystarczająco dużo młodych chłopców, których znała z coniedzielnych wizyt w kościele i na targu. Zadawała sobie więc pytanie, dlaczego ojciec nie wydał jej właśnie za jednego z nich, za syna któregoś z sąsiadów lub interesantów, jak to było w zwyczaju pośród zamożnych rodzin w Konstancji. Zamiast tego oddał ją zupełnie obcemu, ten zaś nie zdążył do tej pory zamienić z nią ani jednego przyjaznego słowa.
Maria złościła się na swoją trwożliwość. Większość dziewcząt wydawano za
mężczyzn, których wcześniej nie znały, mimo to stawały się szczęśliwymi narzeczonymi i żonami. Ojciec pragnął dla niej tego co najlepsze, z pewnością potrafił więc ocenić, czy Magister nadawał się na małżonka. Mimo to powinien był ją przynajmniej spytać...
Syknąwszy cichutko, wbiła łyżkę w ciasto i zaczęła je w taki sposób mieszać, jakby było jej największym wrogiem.
Elza przypatrywała się temu przez moment, a potem nagle wybuchnęła śmiechem.
- Chyba już tęsknisz za tym, by dzielić ze swoim panem łoże małżeńskie! Tylko się nie rozczaruj. Pierwszy raz rzadko kiedy bywa przyjemny. Boli i okropnie się krwawi.
- Skąd wiesz? - Maria spojrzała na nią zmieszana.
Jednak Elza tylko zachichotała i się odwróciła. Maria nawet nie mogła przypuszczać, że Elza wie to z własnego doświadczenia. Krótko po swoich piętnastych urodzinach poszła z chłopcem z sąsiedztwa w zarośla i do tej pory tego żałuje. Jej siostra okazała się bardziej rozsądna. Zrobiła to samo z ojcem chłopaka, za co dostała śliczną biżuterię, którą zawinęła w chustkę i schowała w koszyku, by dołączyć ją do posagu.
Anna obrzuciła Elzę zjadliwym spojrzeniem i odwróciła od niej wzrok.
- Wszystko tylko w połowie jest takie straszne, Mario. Nie daj się Elzie zastraszyć. Szybko zapomnisz o bólu i wkrótce będziesz się cieszyć, gdy mąż będzie się wślizgiwał do ciebie pod kołdrę.
- Tacy uczeni mężowie jak Magister Ruppertus mają większe wymagania. Nie
starczają im igraszki w ciemnym pokoju pod kołdrą. Słyszałam takie rzeczy, mówię ci... -
Elza wykrzywiła twarz.
Ktoś załomotał w drzwi i przerwał jej rozważania.
- Czego mogą jeszcze chcieć o tej porze? - ziewnęła Anna i nie zwracając uwagi na stukanie, powróciła do swojej pracy.
Pierwsza część trylogii, rozpoczynająca opowieść o pasjonujących losach Marii Schärer, córce bogatego mieszczanina, zaręczonej z Magistrem Ruppertusem Splendidusem, nieślubnym synem potężnego hrabiego Keilburga.
Na skutek intrygi podstępnego narzeczonego, Maria zostaje wtrącona do więzienia i oskarżona o cudzołóstwo. Zgwałcona, zlinczowana i odarta z wszelkiej godności, zostaje wypędzona z miasta bez prawa powrotu. Wyjęta spod prawa i napiętnowana, zmuszona jest zarabiać na życie jako wędrowna prostytutka.
Przy życiu utrzymuje ją jedynie pragnienie zemsty na tych, którzy odebrali jej wszystko.