Kiedy powoli przemija słoneczna aura, będąca czymś pożądanym dla każdego wczasowicza, a liście powoli zmieniają kolor z zielonego na pomarańczowy i opieszale spadają z drzewa na ziemię.

Data dodania: 2017-03-26

Wyświetleń: 1101

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Do młodzieży o młodzieży - opowiadanie szkolne

Oznacza to, że dla każdego dzieciaka, który nie przekroczył osiemnastego roku życia kończy się błogie lenistwo, a zaczyna się prawdziwa udręka. Piętnastolatkowie (a czasem już i szesnastolatkowie)

Tak właśnie określają powrót do szkoły, a jest on tym bardziej trudny do przełknięcia, że oznacza naukę w ostatniej klasie gimnazjalnej.

Trzeci rok nauki w gimnazjum to bowiem ostatni szczebel tego typu kariery szkolnej, który zadecyduje o tym, jaką ścieżką podąży każdy z tych beztroskich do tej pory małolatów. Większość z nich zdecydowanie spręża siły i przykłada się do przytłaczających momentami obowiązków, bowiem jak to mawiają niektórzy, dla których życie bez maksym byłoby mniej barwne - ciężka praca popłaca. I to nawet wtedy, kiedy kosztować ma kilka kropel potu więcej i kilka rozegranych meczów piłki nożnej na podwórku mniej.

Jest jednak odsetek uczniów, którzy nie są w stanie racjonalnie podejść do ostatniego roku nauki przed zmianą szkoły, bowiem w głowie mają coś zupełnie innego. Niekiedy są to sprawy związane z płcią przeciwną, samochodami, a dla niektórych nauka to po prostu zbędne marnowanie czasu, bo albo ich ojciec ma gruby portfel, albo całą szkolną otoczkę mają z reguły głęboko w czterech literach. Wciąż jednak pozostają jednostki, które dręczą inne problemy i ich znaczenie można określić jako nieco większe, od problemów przeciętnego nastolatka.

            - Podaj do mnie, nie schrzań tego znowu! - krzyknął w stronę Adama jeden z tych krewkich małolatów, którym w głowie było tylko okazywanie siły przed innymi rówieśniikami i prężenie bicepsów dla rozentuzjazmowanych, głupiutkich w istocie blond piękności, a siłowania była miejscem, w którym czuli się zdecydowanie lepiej niż we własnym domu. - Jestem tutaj cymbale, a nie z drugiej strony! Kiedy wreszcie nauczysz się prosto kopać tę piłkę!?

            W tym momencie, kiedy cherlak po raz kolejny wykopał piłkę poza boisko (choć nie zrobił tego specjalnie), małolat podciągnął rękawy i światło dzienne ujrzały jego nieprzeciętnie wymodelowane bicepsy. W porównaniu do Adama był wielki niczym skała, a jego łysa glaca lśniła w świetle wrześniowego słońca, niczym wypolerowana kula do kręgli. Różnica trzydziestu, albo i czterdzsiestu kilogramów, jaka dzieliła młodzieńców, dała znać o sobie w momencie, kiedy rozwścieczony do czerwoności kafar, chwycił Adama za jego chude, wręcz kościste ramiona i zaczął potrząsać jak niewielką kukłą, którą przed chwilą zabrał swojej młodszej siostrze. Wnętrzności Adama zawirowały, a każdy z uczniów, obserwujący tę scenę z bliska miał wrażenie, że chłopak za chwile rozpadnie się na kilka części, które przed całkowitym pogubieniem się na piaszczystej murawie boiska, powstrzyma jedynie ubogi strój do ćwiczeń, składający się z białej koszulki i granatowych, przydługich nieco spodenek.

            - Puść go natychmiast, do jasnej cholery! - z oddali rozległ się dojrzały głos nauczyciela, w którym dostrzec można było nutkę strachu, ale przede wszystkim sporo złości i rozżalenia, bowiem cała sytuacja oderwała go od cieplutkiej kawy, która miała za zadanie nadać mu sił na kolejny dzień użerania się z tym głupimi bachorami, jak nazywał uczniów. - Nie można nawet na chwilę zostawić was samych, bo albo któryś coś sobie złamie, albo wywołujecie awantury. Myślicie, że płacą mi wystarczająco dużo, żeby przeżywać wasze cholerne problemy i zastanawiać się nad tym, skąd wzięły się w tych waszych zakutych łbach, takie braki w myśleniu?

            Mimo, że pan Jackiewicz nie był lubiany wśród rzeszy uczniowskiej, bo znany był ze swoich wybuchów złości i braku jakiegokolwiek współczucia dla dzieciaków, to ten zryw okazał się mieć wśród nich bardzo duży posłuch. Zaczerwieniona z nerwów twarz nauczyciela i wytrzeszczone oczy sprawiły, że uczniowie natychmiast zesztywnieli i nawet chętny do kolejnej bitki kafar, odskoczył na kilka kroków od Adama.

            - Panie profesorze... - takie określenie zawsze schlebia każdemu nauczycielowi, mimo, że choćby Jackiewicz ledwie uzyskał licencjat, a jego poziom wiedzy i obycia w nauczycielskim fachu stały na marnym poziomie. - To ten szczur wszystko zaczął! Gdyby nauczył się grać w piłkę to nie byłoby problemu, a w dodatku to ja zawsze muszę być z nim w jednej drużynie. Rzygać mi się...

            - Wiśniewski! Nikt w tym momencie nie pytał cię o zdanie, więc lepiej zamknij jadaczkę, nim znowu powiesz coś idiotycznego. - głos nauczyciela stał się nieco bardziej łaskawy, a mimo to wciąż wywoływał ciarki na plecach kafarowi, który był od niego wyższy o jakieś dwadzieścia centymetrów i zdecydowanie potężniejszy. - Nie każdy musi być wielkim sportowcem, żeby cieszyć się grą, ale do ciebie chyba nigdy to nie dotrze. Zresztą z tego co mi wiadomo, ty też Ronaldinho nie jesteś i raczej, patrząc na twoje zaangażowanie i tryb życia, nigdy nie będziesz. Więc w tym momencie przeproś Adama i zadeklaruj, że odkupisz mu podartą koszulkę.

            Tego było za wiele, bo choć głowa kafara przypominała teraz mocno dojrzałego buraka, a temperatura ciała spadła o jakieś dwa stopnie celsjusza, to nie w głowie mu było przepraszać jakiegoś "frajera". Spoglądał na siwiejącą czuprynę nauczyciela, a za chwilę na dziennik ocen, który trzymał w ręku. W tym momencie przypomniał sobie słowa swojej tymczasowej dziewczyny Agaty, którą bardzo kochał, a bynajmniej tak musię zdawało, kiedy dotykał jej krągłych piersi i jędrnego, opalonego na brąz tyłka. Była od niego dwa lata starsza i postawiła mu ultimatum, które miało podtrzymać ich związek, opierający się już i tak tylko na seksie i wypadami na miasto. Postawiła przed nim trudne zadanie - skończyć gimnazjum. Wiedział, że za większy wyskok wywalą go ze szkoły na zbity pysk, a przecież i tak miał już spore kłopoty z niemal całym gronem nauczycielskim.

            - Prze... Przepraszam... - wyrwało się ciche i piskliwe, niczym wypowiedziane przez kilkuletnią dziewczynkę w ciele osiłka. - Poniosło mnie.

            - Brawo, wzruszające, czułe wyznanie. Gratuluję Wiśniewski. - w chłopaku zagotowało się, ale wciąż starał się trzymać nerwy na wodzy. - A teraz mistrzu trochę pobiegasz. Może 5 kółek, pasuje ci? - pięć kółek dla takiego osiłka to nie lada wyzwanie, bowiem oznaczało niemal kilometr biegu, ale nie miał innego wyjścia, jak pogodzić się ze swoim nedznym losem, na jaki niewątpliwie zasłużył. - Z kolei ty Adam, idź do szatni i przebież się, nie ma sensu abyś kontynuował zajęcia w tym poszarpanym stroju.

            To nie pierwsza tego typu sytuacja dla Adama, który w klasie uchodził za dziwadło i był tym, na którego spadały wszelkie najgorsze zachowania kolegów i koleżanek. Nigdy nie cieszył się wielkim szacunkiem, bo i niczym się nie wyróżniał. Niczym, poza rozwiniętym trądzikiem, bujną rudą czupryną i bladą cerą. Zresztą to chyba za mało powiedziane - jego skóra nie była blada, ale niemal zupełnie blada, a w świetle jarzeniówek wyglądała na siną, więc nie bez powodu ci mniej życzliwi wołali na niego "trup". Podąrzając do szatni, nie myślał już o boiskowym zajściu, bo do tego zdąrzył niemal całkowicie się przyzwyczaić. W końcu wiadro pomyj wylewali na niego wszyscy i już nie raz dostawał po twarzy za coś, czemu kompletnie nie zawinił. Myślał o domu i o tym, co czeka na niego po powrocie ze szkoły. Te myśli wywoływały w nim czarną rozpacz, a łzy cisnęły się do jego oczu i tylko potężny wysiłek chłopaka sprawiał, że nie ciekły mu strumieniem po piegowatym policzku. Myślał o pijanej matce, która znowu zacznie rzucać sie z pięściami na ojca, po jego powrocie z pracy i o jego młodszym o cztery lata bracie, który znowu nie poszedł do szkoły i siedzi w kącie przedpokoju, obgryzając resztki czerstwego chleba, jaki znalazł się w szafce. Zbliżając się w stronę drzwi od chłopięcej szatni, dopadł go potężny strach, nad którym powoli tracił kontrolę i nie mógł zrobić nic, aby zmusić się do powstania z klęczek.

            Gdy wszedł do środka, przed oczami ponownie miał swoją zarzyganą matkę, która znowu pod nieobecność ojca urządziła sobie samotną balangę, wyrzucając resztę wypłaty męża w morze wódki. Przypomniał sobie także twarz ojca, przekraczającego próg domu, który w nozdrzach czuł już to, czego najbardziej się obawiał. Alkoholowy odór niemal za każdym razem powalał go na podłogę, a w chwilę potem spoglądał na swojego syna, który zdezorientowany i przestraszony, siedzi w brudnych ciuchach w kącie przedpokoju. Adam zdawał sobie sprawę z tego, że ojciec nigdy nie miał ochoty stawiać dalszych kroków, ale wiedział, że musiał to robić. Był w końcu jedyną osobą, która starała się trzymać dom w ryzach i utrzymywać nadzieję dla obojga swoich dzieci. Chłopak z każdym dniem dostrzegał coraz bardziej mętny wzrok ojca, który po dziesięciu godzinach ciężkiej pracy na budowie miał dość wszystkiego i wszystkich, a dodatkowo w domu czekał na niego wspaniały komitet powitalny w postaci zapitej w trupa żony i potężnego rozgardiaszu panującego w całym mieszkaniu. Adam czasem zastanawiał się, dlaczego ojciec nie odejdzie od matki i nie zabierze jego oraz brata gdzieś daleko od tego syfu. Jednak za każdym razem znała bardzo dobrze odpowiedź i doskonale wiedział, co kieruje ojcem, by wciąż tkwić w tym gównie. Strach...

            Chłopięca szatnia nie była dla Adama przychylnym miejscem. Kojarzyła mu się z grupką jego klasowych kolegów, którzy dręczą go i robią sobie z niego niezbyt wyszukane żarty, bawiące ich do rozpuku, a w nim wywołujące poczucie zażenowania i potwornego wstydu. Wszystko co znajdowało się w tej szatni, czyli stare drewniane ławki (których i tak było za mało i tym, który zawsze musiał przebierać się na podłodze był Adam), zabrudzone lustra wiszące nad umywalkami, które lada chwila zdawały się oderwać od ściany i roztrzaskać o podłogę, czy biegnące nad sufitem rury, budziło w nim niepohamowaną odrazę i nienawiść. Był za słaby, żeby mścić się na kolegach i wyładować na nich swoją złość, która piętrzyła się w nim za każdym razem, gdy pomyślał o swoim nedznym życiu. Był za słaby, żeby zrobić cokolwiek ze swoim życiem, ale miał wystarczająco dużo siły, aby kopnąć tę drewnianą ławkę, od której czuł się silniejszy i mniej żałosny, czy aby wyrwać z kontaktu kabel od suszarki i cisnąć nim o obdrapaną ścianę, pomalowaną na wstrętny zgniły żółć, który tylko pogłębiał, i tak już całkiem spore rozczarowanie tym wszystkim co go otacza. Kiedy założył już błękitne dżinsy i sprany czerwony sweter, a także odłożył kabel i suszarkę tam gdzie ich miejsce, poczuł przeraźliwy ból głowy, który sprawił, że nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami. Pomyślał w tym momencie o tym, że za chwilę zemdleje, a jego leżące na brudnej podłodze otumanione ciało, znajdą koledzy i stanowić to będzie kolejny powód do kilku niewyszukanych dowcipów. Perspektywa ta, przywróciła go do równowagi i był już w stanie założyć na ramię tornister, z urwanym jednym ramiączkiem i podążyć w stronę drzwi. Czuł się teraz wyjątkowo dobrze, nie odczuwał żadnego bólu, a jego ochota pójścia do domu niespodziewanie zwiększyła się, gdyż poczuł pozytywne wibracje, mające świadczyć o tym, że dzisiejszy dzień wcale nie musi być kolejną katastrofą. Poczuł w sercu ulgę - wiedział, że tym razem nie zobaczy pijanej matki i wszystko będzie tak jak powinno. To nie była już tylko nadzieja, to była pewność i sam Adam był tym niesamowicie zdziwiony.

            Kiedy już miał chwycić za klamkę, usłyszał dziwne odgłosy, które dochodziły z pomieszczenia sąsiadującego z chłopięcą szatnią. Wydawało mu się, że to pisk, podobny do tego, jaki wydaje z siebie hamująca nagle ciężarówka, ale okraszony był dodatkowo jakimś płytkim odgłosem, który sprawiał wrażenie uderzania stalową rurą o jakiś mebel. Nie miał wątpliwości, że ten drażniący odgłos dobiega z palarni i choć miał już wybierać się do domu, nie omieszkał sprawdzić co się dzieje. W głębi duszy zdawał sobie sprawę z tego, że może to być kolejny żart jego dręczycieli, który jak zwykle doda czary goryczy do życia chłopaka. Jego aktualny entuuzjazm sprawił jednak, że wyszedł z szatni i skierował się w stronę palarni. Im bliżej był pomieszczenia, tym odgłos stawał się mniej drażniący, ale jeszcze bardziej intensywny.

            Gdy otworzył drzwi palarni, jego oczom ukazał się potężny mrok panujący w sali. mimo, że na zewnątrz pogoda była ładna i niemal w całej szkole promienie słoneczne rozświetlały korytarze i klasy, w tym pomieszczeniu było niezwykle ciemno. Spowodowane to było czarnymi roletami, które całkowicie zakrywały dwa duże okna. To był pierwszy raz, kiedy Adam przekroczył jego próg, bowiem było to miejsce przeznaczone przede wszystkim dla nauczycieli, którzy spędzali tu co poniektóre przerwy, oddając się swojemu największemu nałogowi. Nawet teraz czuć było w powietrzu woń nikotyny, która dość mocno drażniła nozdrza Adama. Zapach ten nie kojarzył mu się z niczym dobrym, bowiem jego matka w czasie alkoholowego amoku, zawsze wypala dziesiątki papierosów, a dym zawsze dostaje się do jego pokoju, którego nie odgradzają od reszty mieszkania drzwi. Tym razem jednak, poza znanym mu smrodem, w pomieszczeniu unosił się jeszcze inny zapach, który choć delikatny, docierał bez problemu do Adama. Chłopak nie był w stanie go rozpoznać, ale bardzo kojarzył mu się z wonią padliny, która w letni dzień leży w pobliżu jakiejś większej drogi i swoją aurą odpycha od siebie przechodniów.

            W pewnym momencie dźwięk, który do tej pory zdawał się wyciszać, nagle stał się bardzo głośny i dobiegał ze sporej szafy, która stała przy ścianie naprzeciwko chłopaka. Był to bardzo duży mebel, wykonany z solidnego dębowego drzewa i osamotniony ozdabiał zupełnie pusty pokój, który teraz wywołał w chłopaku lekkie zaniepokojenie. Dźwięk umilkł, a Adam, mimo strachu, postanowił powolnym krokiem skierować się w stronę szafy. Kiedy zbliżył się na odległość około dwóch metrów usłyszał przeraźliwy krzyk, którego początkowo nie potrafił zidentyfikować.

            - Aaaaaaaaa, nieeeeeeeee, nieeeeeeeeeeeee...!!! - przeraźliwy wrzask wydobył się z wnnętrza szafy, a Adam zesztywniał całkowicie. W tym momencie zdał sobie bowiem sprawę z tego, że doskonale zna ten głos, ale nigdy nie słyszał go w tak przerażającej wersji. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien uciec czym prędzej z pomieszczenia i powiedzieć o sytuacji nauczycielowi, ale zdał sobie sprawę, że może to prowadzić do kłopotów i do wyśmiania, czego bardzo się bal. Krzyk wciąż się nasilał, jazgot był nie do wytrzymania, więc Adam postanowił zdobyć się na odwagę i otworzyć szafkę, która teraz wydawała mu się być potężnym potworemm, w którego gębie znajduje się ofiara, którą właśnie przeżuwa.

            Jednym delikatnym ruchem pociągnął za klamkę i otworzył jedno skrzydło drzwi. To co zobaczył sprawiło, że jego krew nagle przestała krążyć, a sina twarz chłopaka stała się jeszcze bardziej fioletowa. Drugi płat drzwi sam z potężną siłą rozchylił się, a przed oczami chłopaka stanął jego ojciec zalany krwią i przywiązany za ręce do obu narożników szafy. Jego błędny wzrok przeszywał go na wskroś, a po policzku ciekły mu krwawe łzy. Poszarpane ubranie, zabrudzone sadzą okrywało kompletnie wyniszczone ciało, które całe pokryte było siniakami, krwiakami i potężnymi zranieniami, które odsłaniały wnętrzości. Do szafy przywiązany był za dłonie, na których na darmo szukać było palców. Nogi zwisały bezwładnie, a zza nogawek zaczęły wypełzać oślizgłe węże i paskudne owady, które pałaszowały resztę ciała. Adam stał jak wryty, a całe to zdarzenie spowodowało, że nie udało mu się powstrzymać moczu, który po chwili zalał jego nogi. Przerażenie jakie mu towarzyszyło było nie do opisania, a widok pożeranego przez obrzydliwe stworzenia ojca sprawił, że zwymiotował całe, niewielkie śniadanie, jakie spałaszował na dużej przerwie. Najgorsze było jednak to, że nie mógł nic zrobić. jego kończyny zesztywniały, a cierpienie i przeraźliwy ból ojca sprawił, że Adam miał nadzieję na jego rychłą śmierć. Nic takiego się jednak nie stało, a odgryzione elementy ciała, odradzały się na nowo i piekielny krzyk wydobywający się z rozerwanej krtani ojca, wciąż był tak samo potężny. Adam po chwili odzyskał kontrolę nad własnym ciałem, zatrzasnął drzwi szafy i wybiegł w palarni najszybciej jak się tylko dało.

            Biegł tak przed siebie nie zwarzając na ludzi, których potrącało jego wątłe ciało i na łzy, jakie ciekły z jego oczu. Płakał nie pierwszy raz w tym tygodniu i nie była to dla niego żadna nowość. Tym razem jednak nie wiedział z jakiego powodu płacze, bo w pewnym momencie jego umysł nastawił się na racjonalne myślenie, a Adam otrząsnął się z paniki jaka mu towarzyszyła. Zaczął analizować to co przed chwilą go spotkało i zdał sobie sprawę, że to co widział było zwykłym przywidzeniem. Umysł spłatał mu figla, bo przecież jego ojciec jest teraz w pracy, a jego znalezienie się w szkolnej palarni to kompletny absurd. Zmęczenie to jedyne wytłumaczenie tego, co widział i taką właśnie przyjął wersję. Zbliżając się do domu wciąż jednak był roztrzęsiony i jego wcześniejszy entuzjazm minął bezpowrotnie. Znów bał się powrotu. Perspektywa zobaczenia tego co ogląda zawsze po powrocie ze szkoły była nie do zniesienia. Im bliżej było drzwi wejściowych, tym Adam czuł coraz większy niepokój, a jego żołądek coraz bardziej bolał go z nerwów.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena