Przez większość życia staram się udzielić odpowiedzi na pewne nurtujące pytanie, dość popularne ... „czy Bóg istnieje ?”. Pierwszym pomysłem, kilkunastolatka było oczywiście polecieć w to całe niebo i po prostu to sprawdzić. Jednak poznając podstawy wiedzy o świecie, dowiedziałem się, że pomysł ten jest dość mało oryginalny i ludzie latają już o wiele dalej niż niebo . Samo niebo zaś rozłożono na części pierwsze, podzielono na sfery i nadano nazwy chyba każdemu atomowi, który się na nie składa. Jasnym było więc, że odpowiedzi szukać trzeba w umysłach, w dokładnie tych samych które tak bezrefleksyjnie poprzez połączenia neuronów, aksonów i dendrytów kazały tamtego dnia bić nieszczęsnym dłoniom w przepełnioną od winy klatkę piersiową. Paranoja, zadanie wydawało się nie realne.
Zgłębiając tego całego Boga, nie wiedziałem skąd ugryźć cały temat. Zacząłem od nazw. Nazbyt popularnym stwierdzeniem wydał mi się trójpodział boskości. Syn, Ojciec, Duch święty. Szczególnie, że odpowiedź miała gnieździć się gdzieś w umysłach ludzi. Stoicyzm, kierunek filozoficzny zapoczątkowany, w III wieku przed Chrystusem w Atenach wyznaje coś takiego jak „logos”. Uważano, że każdy człowiek jest częścią „rozumu świata” czyli właśnie Logos'u i, że człowiek jest odbiciem świata w miniaturze. Jeżeli miałbym przyjąć takie tłumaczenie, mieszając to z religia o Bogu w trzech osobach mogłem dojść do wniosku, że pojedynczy umysł powinien być miniaturą Boga. Ma to pewne potwierdzenia w fundamentalnych założeniach wiary, mówiących, że Bóg stworzył Nas na swoje podobieństwo. Potrzebowałem znaleźć odzwierciedlenia trzech postaci w człowieku i znalezienia logicznych potwierdzeń tego w zapisach religijnych ...
Zacząłem od Ducha świętego, synonimem do czego okazał się Jahwe. Zaś w tłumaczeniu tego imienia brzmiącego dosłownie „jestem, który jestem”, znalazłem dodatkowo słowa : „byłem”, „jestem” i „będę”. W moim pojmowaniu świadczyło to o nieśmiertelności, ludzie zaś, dorastają, starzeją się i umierają. W dalszych poszukiwaniach natknąłem się jednak na imię pisane w oryginale dla określenia znanego nam dziś Ducha Świętego, brzmi ono „pneuma” (duch). Powstał pewien problem natury lingwistycznej. Duch Święty to rodzaj męski co pasuje do określenia postaci Boga. „Pneuma” zaś to rodzaj nijaki. Postanowiłem skupić się na szukaniu nieśmiertelności w człowieku licząc, że tam znajdę rozwiązanie tego konfliktu określeń. Pewien badacz pojęcia ludzkiej duszy, Michael Newton w swojej książce pod tytułem „wędrówki dusz”, opisuje dusze człowieka jak stałom w kolejnych reinkarnacjach ludzi. Uznałem to za potwierdzenie, że istnieje jednak pewna forma nieśmiertelności. Co wydało mi się trafne w nie pojętych opisach autora, to, to że kolejne wcielenie, nie było w żaden sposób uzależnione, płciowo od poprzedniego. Nie dość więc, że dusza jako nieśmiertelna część człowieka pasowała jak ulał do mojej teorii to, była ona jeszcze nijaka. Dalszymi studiami chciałem potwierdzić w pełni związek między opisami Newton'a a moją koncepcją odwzorowania Boga w człowieku. Z „wędrówki dusz” dowiedziałem się, że dusza towarzyszy nam przez setki, może i tysiące lat, życie duszy nie ma określonego końca na co pismo w ewangelii wg. Mateusza (28:20) dało mi wers cytujący ducha świętego „A o to jestem z Wam po wszystkie dni aż do końca świata”.
Pasowało, nabrałem trochę pewności. Jednak wyniki dalszych poszukiwań nie dawały mi nic więcej. Zacząłem szukać w pojęciu Boga i Jezusa Chrystusa. Nurtujący cytat :
„Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam :
syn nie mógłby niczego uczynić sam od siebie, gdyby nie widział ojca czyniącego,
albowiem to samo co on czyni, podobnie syn czyni”
Wiedziałem, że skoro zależność między nimi jest tak silna, nie mogę ich rozdzielić w pełni, w swoich rozważaniach. Powstało pytanie, czy człowiek ma w sobie jakiś nakaz, czy jakakolwiek część jego osoby jest bezużyteczna bez innej. Nie zrozumiałych wersetów w piśmie nie było końca :
„ Podobnie jak ojciec ma życie w sobie tak również dał synowi, mieć życie w samym sobie”
„Ojciec większy jest niż ja”
„ Nigdy nie słyszeliście ani jego głosu ani nie widzieliście jego oblicza” (o ojcu)
Mętlik. Mój umysł pracował na pełnych obrotach by znaleźć coś co dziś wydaje mi się takie oczywiste. Musiałem szukać po za religią, wszystko jest odwzorowaniem Logos'u. Nie logicznym byłoby przecież gdyby w zależnie od nauki, interpretacje, nie były spójne pod jakimś względem. Odpowiedź znalazłem w psychologii choć też nie bez wkładu biografii hinduskich mistrzów duchowych. Pojęcia świadomości, podświadomości i nadświadomości. Podstawiłem trójpodział Boga pod trójpodział sfer umysłu człowieka. Porównanie okazało się niewiarygodnie trafne. Gdy zagłębiłem się w tym kontekście w trapiące mnie cytaty, dokładając jednocześnie to co już wiedziałem o duszy i duchu świętym dotarło do mnie. Nasza dusza to inaczej nadświadomość, ta nieśmiertelna i najbliższa świętości. Bóg Ojciec to nasza podświadomość, świadomość zaś, to analogia Logos'u Jezusa Chrystusa. Przekładając wersety pisma w analogie mikro-odwzorowania w umyśle jednostki, z pełnym przekonaniem mogę napisać : zaprawdę powiadam Wam, że świadomość nie mogłaby uczynić niczego sama z siebie, gdyby nie podświadomość. Podobnie jak podświadomość może funkcjonować bez, bezpośredniego wpływu świadomości, tak i świadomość ma życie w samej sobie, bez dostrzegania wpływu podświadomości na swoje działanie. Podświadomość jest większa niż świadomość i faktycznie nigdy bezpośrednio nie możemy usłyszeć ani jej głosu ani widzieć oblicza. Kolejne potwierdzenie znalazłem gdy wróciłem myślami o krok. Wśród przemyśleń nad badaniami Michael'a Newton'a przez pryzmat nowych odkryć, wróciłem do pewnego cytatu, z listu do rzymian 8:11
„ A jeśli duch tego (Jahwe) który Jezusa z martwych wzbudził,
ożywi i wasze śmiertelne ciała przez ducha świętego, który mieszka w Was”
Wersety te uderzyły mnie jako, bezwzględne poparcie opisów Newton'a. Duch święty Logos'u uczynił zmartwychwstanie Jezusa, w naszej skali Nadświadomość budzi Naszą świadomość w kolejnym wcieleniu, sama pozostając niezmienioną. Pomyślałem, że nad interpretuje, mówimy wszak o zmartwychwstaniu w innym ciele i umyśle, czyli zupełnie innej osoby, jednak i tu pismo dało mi potwierdzenie, tym razem w jednym z listów do Koryntian.
„Jeżeli co ożywimy stajemy się wtedy „nowym stworzeniem””
To było to. Miałem gotową teorię o odbiciu, imponującą dla własnego pojmowania, jednak niekompletną. Wciąż brakowało mi w tym sensowności, praktycznego zastosowania. To, że dostrzegłem logiczne odbicie Boga w sobie, nie miało przecież znaczenia. Poczułem pustkę. Ci bijący się w pierś ludzie potrzebowali jednego zdania, mówiącego że stworzeni są na podobieństwo Boga by dotrzeć do tej samej pewności co ja. Potrzebowałem czegoś więcej. Gdzieś głęboko w sobie czułem, że droga tych rozważań kończy się bliskością Bogu zamiast jałowego odwzorowania.
... koniec części I
04.07.2008 r.