Dlaczego blues?
Miałem 8 lat, gdy mój ojciec zabrał mnie na koncert Muddy’ego Watersa, w domu było dużo płyt z muzyką bluesową. Moim pierwszym instrumentem była perkusja, jednak ze względu na sąsiadów zamieniłem ją na harmonijkę ustną. I okazało się, że trafiłem w dziesiątkę. Pierwszym zespołem był Blues 66, który współtworzyłem, mając niespełna 17 lat. Wygraliśmy eliminacje do Rawy Blues, gdzie w nagrodę wystąpiliśmy na głównej scenie. Potem zacząłem współpracę z Tadeuszem.
Mistrzu, odp…l się
Na pierwszej próbie przed nagraniem płyty „Flamenco i Blues” w Józefowie bardzo wymagający i srogi Tadeusz kwestionował mój styl gry. Kazał mi powtarzać kawałek utworu 50 tysięcy razy, doprowadzając moją próżność do wrzenia. Ku własnemu zaskoczeniu powiedziałem: „Odp…l się, lepiej nie umiem” i trzasnąłem drzwiami. Tadeusz wysłał za mną Piotrka (Piotr Nalepa, syn Tadeusza, gitarzysta) z wieścią, że mam wracać i grać tak jak umiem. Poczułem się głupio…
Wróciłeś?
Tak, i okazało się, że ten oschły facet stał się nagle łagodny i przyjazny. Nagrałem z nim jeszcze jedną płytę — „Zerwany film”, pojechaliśmy w trasę z Inwazją Mocy. Tadeusz mnie strasznie stresował, z jednej strony mobilizował, a z drugiej sprawiał, że okropnie się spinałem. Była to dla mnie wielka przygoda i nauka pokory. Na koncercie w Stodole graliśmy „Co się stało kwiatom”, utwór, który Tadeusz szczególnie celebrował. Zaczyna się harmonijką. W stresie wziąłem instrument w zupełnie innej tonacji. Po introdukcji zespół wszedł na temat utworu, co zabrzmiało jak pilnik w zębach. Nalepa nie przerwał gry, tylko przez mikrofon powiedział mi: „wyp…laj”. Przy dwóch tysiącach ludzi, nie licząc tych przy odbiornikach. W sumie bardzo pozytywna sprawa z tego wynikła, nauczył mnie szacunku dla odbiorcy i kolegów muzyków. Informację o Jego śmierci przekazał mi Janusz „Kosa” Kosiński, popłakałem się.
Grałeś w teatrach…
W Ateneum w „Cyrano de Bergerac” grałem z Jankiem Jangą Tomaszewskim, ze spektaklem „Moja mama Janis” Teatru Roma jeździliśmy po całej Polsce. Dobrze to wspominam.
Filmach...
W „Sponie” i „Sposobie na Alcybiadesa” grała moja muzyka, jako aktor wystąpiłem w „Abudibi Abudabi”, zrobiłem też muzykę do tego filmu.
I na festiwalach
Tak, udało mi się w Poznaniu, Mysłowicach, Bydgoszczy, Toruniu, a także w Niemczech, Francji, Holandii, Estonii, Moskwie. Wystąpiłem też w byłej Jugosławii. Nie tylko blues, nie tylko flamenco… Grałem z wieloma muzykami. W reggae’owym zespole Maleo Reggae Rockers, z Robertem Brylewskim, T. Love, Houkiem, 2Tm2,3, Kostkiem Yoriadisem. W Staromiejskim Domu Kultury do 2002 roku odbywała się super impreza, której gospodarzem był Tadeusz Woźniak, taki Hyde Park dla artystów, lubiłem tam grać, szkoda, że już jej nie ma.
Jesteś też nauczycielem…
Tak, przez pięć lat pracowałem jako instruktor w Domu Kultury Śródmieście, teraz uczę prywatnie. Bardzo lubię patrzeć, jak ci kumaci idą dalej swoją drogą i jak wychodzi im to na dobre.
I saskersem*…
Grałem tu wszędzie, na murku, nad kanałkiem, na drzewie, o różnych porach dnia i nocy. W Salonie 101, kościele, na pogrzebach i na stypach. W barze Fregata obrywałem szmatą od pani Fredzi, która wrzeszczała: „Wynoś się stąd, to jest lokal dla porządnych ludzi”. Jednak właściciel był przychylny muzykom, robiliśmy tam jamy z Jankiem Pęczakiem (T. Love), Arkiem Krupą (Szwagierkolaska), Grzegorzem Rytką (Daab) i wieloma innymi. Zapraszałem też swoich uczniów. Niestety, po śmierci właściciela ta idea upadła. Teraz próbuję ją odrodzić w barze Alpejskim, pierwszy koncert z grupą Zderzenie za nami, zobaczymy, co z tego wyniknie. Jak nie tu, to gdzie indziej, muzyka powinna być wszędzie.
Rozmawiała Dorota Bucholc
* Saskersi — tak mówią o sobie mieszkańcy Saskiej Kępy