Kłapouchy. Postać, którą znają miliony dzieci (i nie tylko dzieci). Nie oznacza to jednak, że ją kochają. I to z powodu roli nie czarnego, a smutnego charakteru.
Zastanawia mnie, czy takie oddziaływanie na psychikę dziecka jest dobrym pomysłem. Z pewnością kształtuje to wrażliwość, a to bardzo duży plus. U mnie miało to także inne skutki. Zdarzało mi się płakać z powodu smutnego Kłapouchego, niechcianego Brzydkiego Kaczątka czy nawet Pszczółki Mai, która w zakończeniu wieczorynki pływała na wielkim liściu. Nie mam pojęcia, co smuciło mnie w ostatnim przykładzie, lecz z opowieści rodziców wiem, że zawsze w tym momencie nadciągał mój ryk. Obecnie jestem chyba nadwrażliwa. Szczególnie na cierpienie niewinnych. Na swoje problemy potrafię krzyknąć, potrafię je spoliczkować. Nie mam pojęcia, czy jest to wyłącznie kwestią charakteru, czy może fakt, iż w fazie kształtowania się mojej psychiki znany mi był Syndrom Kłapouchego.
To trochę jak hartowanie. Zamiast wyrzucić pięcioletnie dziecko z domu na mróz i zamknąć drzwi, by poznało, czym jest cierpienie czy smutek, pokazuje się mu bajkę. To w końcu lepszy wariant, a dziecko trzymane pod kloszem, na które się dmucha i chucha, nie wyrośnie na altruistę. Nie próbuję napisać poradnika dla rodziców. Nie mam doświadczenia w tej kwestii ani nie chcę nikomu narzucać sposobu wychowywania.
Dziękuję twórcom bajek, autorom baśni i wszystkim innym, którzy mieli na tyle oleju w głowie, by oprócz magicznego, kolorowego świata (który musi być obecny w świecie pięciolatka) pokazali mi smutek i nauczyli mnie współczuć. Bo uważam tak, jak Kłapouchy : "Jest dostatecznie smutno, jeżeli samemu jest się nieszczęśliwym, ale jest jeszcze smutniej, kiedy wszyscy inni twierdzą, że też są nieszczęśliwi".
A na koniec wyborny żart mojego autorstwa: Jak nazywa się wymarzona impreza Kłapouchego? Balsam.
Wiersz opowiada o Mariolach i ich wychowaniu