Zacznijmy więc od samiuśkiego początku.
W czasie II Wojny Światowej w Ameryce utworzono nową formę służby, tzw. Civilian Public Servis, która stała się alternatywą dla czynnej służby wojskowej. Młodzieńcy, którzy nie przejawiali chęci do zabijania bliźnich (nawet nazistów), mogli odsłużyć swoje, pracując np. na farmach, czy w szpitalach psychiatrycznych. Właśnie do nich zaadresowany był plakat zachęcający do udziału w eksperymencie:
Czy będziesz głodować, by inni mogli być lepiej odżywieni?
Dr Ancel Keys, młody profesor i konsultant Departamentu Wojny Stanów Zjednoczonych, postanowił przeprowadzić roczny eksperyment głodowy. Był rok 1944, Amerykanie doskonale zdawali sobie sprawę z sytuacji w Europie, a ta od dawna zmagała się z niedoborami żywności. Głównymi założeniami przedsięwzięcia było sprawdzenie jak głodowanie wpływa na ciało i umysł człowieka, a także opracowanie najskuteczniejszego sposobu na przywrócenie wyniszczonych ciał do stanu pierwotnego.
Z 200 ochotników naukowcy wybrali 36 mężczyzn (w wieku od 20 do 33 lat), silnych fizycznie i psychicznie, wykształconych. Większość z nich była zatwardziałymi pacyfistami, chcącymi jednocześnie wypełnić swój obowiązek względem ojczyzny.
Roczny eksperyment podzielono na cztery fazy:
1. Faza kontrolna trwająca 12 tygodni, kiedy wszyscy otrzymywali jednakowe posiłki , dające dziennie około 3210 kcal.
2. Głodówka trwająca 24 tygodnie. Drastycznie ograniczono dzienną zawartość kaloryczną o połowę (1600kcal to i tak więcej niż w większości diet!). Posiłki, podawane o godzinie ósmej i osiemnastej, pichcono ze składników najłatwiej dostępnych w tym czasie w okupowanej Europie, np. pszenny chleb, kapusta, ziemniaki, makaron.
3. Faza ograniczonej rehabilitacji trwająca 12 tygodni. Ochotnicy zostali podzieleni na cztery grupy o zróżnicowanej ilości kalorii, protein i witamin w dziennej racji żywnościowej.
4. Faza nieograniczonej rehabilitacji trwająca 8 tygodni, kiedy wszyscy mogli wsuwać co tylko chcieli i ile chcieli, a naukowcy dokładnie to odnotowywali.
Uczestnicy byli zobligowani do odbywania codziennego spaceru (45-60 minut), prowadzenia dziennika i wykonywania drobnych prac w administracji, czy przy utrzymaniu czystości w miejscu zakwaterowania (dormitorium, stołówka jak i laboratorium mieściły się w budynku Uniwersytetu Minnesoty). Co ciekawe, mogli uczestniczyć w zajęciach uniwersyteckich i wielu z nich korzystało z tego przywileju.
Wydawać by się mogło, że postawione przed ochotnikami wymagania i nałożone restrykcje nie były szczególnie dotkliwe, a przetrwanie eksperymentu nie powinno im nastręczać większych trudności.
Więc jak to się stało, że niejaki Sam Legg, z wysiłkiem podnosząc siekierę, odrąbał sobie z rozmysłem trzy palce?
Spieszę z wyjaśnieniami.
Uczestnicy byli zupełnie pozbawieni prywatności. Wspólne spanie, jedzenie, prysznice, każdy ruch kontrolowany i skrzętne zapisywany przez naukowców, nie sprzyjały znalezieniu kącika do kontemplacji. W miarę upływu czasu wszystkie ich myśli zaczęły koncentrować się na jedzeniu. Niektórzy zaczęli maniakalnie zbierali przepisy i książki kucharskie. Stopniowo wpadali w apatię i letarg, żadne światowe tragedie nie były w stanie przykuć ich uwagi, libido tych młodziaków niemal zanikło. Z przebojowych i wesołych mężczyzn zaczęli zamieniać się w drażliwych introwertyków. Wybuchy agresji były na porządku dziennym, tak samo jak depresja i brak motywacji.
Obsesyjne myśli o jedzeniu doprowadziły ich niemal do obłędu, a sam akt spożywania posiłku stał się rytuałem. Czasem rozrzedzali jedzenie z wodą, by mieć wrażenie, że jest go więcej. Niekiedy z namaszczeniem przetrzymywali w ustach każdy kęs. Jeden z uczestników tak to opisał (proszę wybaczyć nieumiejętne tłumaczenie):
Ten eksperyment był jedną z niewielu rzeczy w moim życiu, których końca pragnąłem tak bardzo. Nie chodziło o dyskomfort fizyczny, ale o to, że jedzenie stało się najważniejszym faktem w moim życiu… jedzenie było centralnym i jedynym faktem. A życie jest całkiem nudne, kiedy tylko to się liczy. Chodzi o to, że jeśli poszedłeś do kina, to właściwie nie interesowały cię sceny miłosne, ale za każdym razem zwracałeś uwagę kiedy jedli i co jedli.
Wahania nastroju i nerwowość skłaniały ochotników do palenia tytoniu i obgryzania paznokci. Odczuwali ciągłe osłabienie. Męczyły ich zawroty głowy i dzwonienie w uszach, wypadały im włosy, zmalała odporność na zimno, zakłóceniu uległa koordynacja ruchów.
Stres potęgowały dodatkowo niezliczone testy: badania EKG, prześwietlenia, pobieranie krwi, testy na metabolizm, psychomotoryczne i wytrzymałościowe, na inteligencję i osobowość.
Z założenia każdy z ochotników miał stracić w trakcie eksperymentu 25% swojej wagi, dlatego dieta była ciągle uaktualniana i kalibrowana, by każdy ze „szczurów laboratoryjnych” osiągnął wyznaczoną wagę. Co piątek wywieszano listę z obowiązującym jadłospisem. Daniel Peacock opisywał to tak:
Staliśmy po posiłek w kolejce, więc jeśli koleś przed tobą dostał pięć kromek chleba, trudno było to zataić. A jeśli ty dostawałeś tylko trzy, sprawa stawała się drażliwa. […] w każdy piątkowy wieczór wywieszali listę nazwisk z przypisanymi racjami żywnościowymi na następny tydzień… kalorie… więcej lub mniej… Niektórzy… wychodziliśmy do kina. Innymi słowy, robiliśmy wszystko, żeby przesunąć w czasie odczytanie tej listy; przerażało nas, że możemy tam zobaczyć zmniejszone racje… Było cholernie pewne, że nie wyczytamy z niej nic dobrego, bo powinniśmy ciągle tracić na wadze.
Od pewnego momentu objawy głodówki zaczęły być wyraźnie widoczne: zapadnięte policzki i brzuchy, wystające żebra, zmiany skórne, opuchnięte nogi, kostki i twarze. Wtedy eksperymentem zainteresowały się media. Na łamach magazynu Life opublikowano pierwsze zdjęcia.
Reporter St. Paul Dispatch napisał: “ …wygłodzeni ludzie są tak osłabieni fizycznie i psychicznie, że ich ambicja i chęć parcia naprzód całkiem zniknęły. Nie mogą wykonywać żadnych ciężkich prac jak rolnictwo, górnictwo, leśnictwo i innych, niezbędnych do odbudowy rozdartej przez wojnę Europy.”
Kiedy zakończono głodówkę, rozpoczęła się trzecia faza eksperymentu. Dla wielu z ochotników, był to, o dziwo, najcięższy okres. To właśnie wtedy nieszczęsny Sam Legg, w przypływie frustracji, pozbawił się trzech palców. Pomimo zwiększonych racji żywnościowych, nie były one na tyle duże, by chłopcy mogli odchylić się na krześle, poklepać po brzuszku i błogo westchnąć.
Jeśli chodzi o zdrowie i samopoczucie uczestników, najpierw zniknęły zawroty głowy i apatia, ale wyeliminowanie zmęczenia, osłabienia i przywrócenie popędu seksualnego trwało dużo dłużej.
W ostatniej fazie eksperymentu, jak i po jego zakończeniu, mężczyźni dosłownie rzucali się na jedzenie. Niektórzy z nich wchłaniali dziennie ponad 10000 kcal. Niejaki Henry Scholber wylądował nawet w szpitalu na płukaniu żołądka – ot, trochę przesadził. Pomimo ogromnych ilości pożywienia jakie w siebie wrzucali, nie odczuwali sytości. Pełna rehabilitacja zabrała ochotnikom od 2 miesięcy do 2 lat! Finalnie każdy z nich ważył średnio o 10% więcej niż przed eksperymentem.
Pomimo wszystkich niedogodności i nieprzyjemności, mężczyźni wypowiadali się pozytywnie o swoim doktorze, chwalili jego profesjonalizm i podkreślali, że czuli się całkowicie bezpiecznie w trakcie doświadczenia.
Sześćdziesiąt lat później, w ramach projektu zatwierdzonego przez John Hopkins School of Medicine, przeprowadzono wywiady z osiemnastoma ciągle chodzącymi po tym świecie ochotnikami. Wszyscy zapewnili, że, gdyby mieli znów po 25 lat, bez wahania powtórzyliby badanie (pomogło pewnie to, że nie doznali trwałych uszkodzeń na ciele i umyśle). Niewątpliwie było to dla nich jedno z najważniejszych życiowych doświadczeń i nadało nowe znaczenie przyszłym działaniom.
Eksperyment zakończył się w październiku 1945 roku. Cóż… trochę po czasie, ale dalej można było wykorzystać zdobytą wiedzę przy przywracaniu Europy do stanu używalności. Niestety ukazały się tylko krótkie raporty z badań. Pełne opracowanie wydano dopiero w latach 50tych!
Teraz, skoro przebieg eksperymentu jest Czytelnikom znany, mogę się pokusić o wyciągnięcie wniosków i nauk.
Zacznę od tych mniej globalnych, które przypuszczalnie najbardziej zainteresują piękną część naszej zachodniej populacji. Pokutuje w nas przekonanie, że odchudzanie polega na zmniejszeniu ilości pożywienia, odrobinie ćwiczeń i silnej woli. Z każdą nową dietą zakończoną fiaskiem (Och! W końcu móc znów się nażreć!) rośnie w nas poczucie, że jesteśmy słabeuszami. Wieczne pokutnice! Kiedy nasze myśli nieustannie krążą wokół leżącej w lodówce czekolady (tudzież porcji tłustej golonki – niepotrzebne skreślić), gdy w końcu zatapiamy w niej zęby i niemal pochłaniamy w całości, zrzucamy to na karb własnej nieudolności. Chłoszczemy się tym domniemanym brakiem silnej woli, zamiast pogodzić się z faktem, że to tylko naturalna potrzeba naszych organizmów!
Współczesne odchudzanie w większości przypadków sprowadza się do cyklu:
jedz mniej=> zrób się głodna=> spowolnij metabolizm => podkręć chęć uzupełnienia energii=> zmniejsz chęć zużywania energii=> przytyj=> jedz mniej itd.
Jednym słowem, im bardziej ograniczasz ilość energii, tym bardziej organizm dąży do uzupełnienia braków.
Opisany wyżej eksperyment dobitnie pokazuje, jak silnie ciąży na nas ewolucyjne uwarunkowanie do zaspokajania podstawowych potrzeb. Gdzieś w nas siedzi wczesny homo sapiens, albo nawet australopitek, dla którego głód był jednym z największych zagrożeń. Organizm automatycznie ustawia za priorytet wsuwanie kotletów (jak widać, wyprzedza nawet rozmnażanie), gdy tylko próbujemy nałożyć ograniczenia.
Jeśli więc nasze ciało tak usilnie stara się przeżyć i na pewno samo się nie przeprogramuje gdy zaczniemy jeść mniej, to co robić? Na pewno się domyślacie: jeść lepiej!
Za wskazówkę w przyszłych próbach odchudzania może posłużyć też inny eksperyment. W latach 60-tych John Yudkin przez dwa tygodnie odżywiał jedenastu ochotników posiłkami o niemal identycznej zawartości kalorycznej, jak w diecie pana Keys’a (1560-1570 kcal. dziennie). Jedyna różnica polegała na tym, że u Yudkin’a posiłki zawierały więcej tłuszczów, a mniej węglowodanów (Keys: 30g tłuszczów, 225g węglowodanów; Yudkin: 105g tłuszczów, 67g węglowodanów). I, w przeciwieństwie do ochotników z Minnesoty, ci panowie nie odczuli zmęczenia, wręcz ich nastrój i samopoczucie uległy poprawie. Najważniejsze było to, że wcale nie musieli się pilnować, by trzymać się wymogów diety!
Zostawiam już panie ze słodkimi wałeczkami i brzuszkami. Wezmę teraz na warsztat coś, w co angażują się czasem hollywoodzkie gwiazdy i kandydatki na miss, a więc głód na świecie. Może ten temat dotyka Europejczyków w mniejszym stopniu, nie jest tak mocno odczuwalny, ale niezaprzeczalnie nas także dotyczy. Jesteśmy przekonani, że żyjemy w czasach, kiedy bród i wojny się nas nie imają. Nie chcę uprawiać czarnowidztwa, nie wiadomo jednak kiedy przyjdzie kryska na Matyska i będziemy musieli zmierzyć się z wizją braku wody pitnej i niedostatków żywności. Oby aktualna obfitość trwała jak najdłużej, ale nie oszukujmy się – wszystko się kiedyś kończy.
Nawet jeśli przyjmiemy, że ten złoty okres dziejów prowadzi bez żadnych potknięć prosto do bram Raju, zatrzymajmy się przez chwilę nad tymi, którzy znajdują się daleko od drogi.
Nie każdy musi być społecznikiem, czy aktywistą (i chwała za to!), ale fakt, że co 3,6 sekundy ktoś umiera z głodu, powinien nas skłonić do krótkiej choćby dyskusji nad zapobieganiem takim nieszczęściom.
Zanim przeczytałam artykuł o eksperymencie, byłam święcie przekonana, że polityka „daj wędkę, nie rybę” jest w pełni uzasadniona. Logicznie rzecz biorąc jest to najlepsza opcja, ponieważ uczy zaradności, wartości pracy i posiadanych zasobów, nowych umiejętności. Niestety ludzki umysł, tym bardziej ten wygłodniały, mija się z logiką o lata świetlne. Człowiek apatyczny, skrajnie osłabiony, bez chęci do życia, którego najwyższą wartością staje się kęs chleba, nie jest w stanie sam wykarczować lasu, zasiać pola i zebrać roślin (o ile w ogóle dożyje do tego etapu). Jak powiedział sam A. Keys – głodni ludzie nie zbudują demokracji (a ja dodam, że nie zbudują także piekarni, szpitala, ani szkoły).
Nie chcę sugerować, że pompowanie w Afrykę, Koreę Pn., czy Indie wszystkich nadwyżek żywności przyniosłoby oczekiwany skutek i raz na zawsze zlikwidowało głód. Nic nie jest tak proste i oczywiste. Trzeba jednak pamiętać, że sama wędka przyniesie równie mizerny skutek, a bez zmiany mentalności ludzi głodujących, wszystkie nasze działania na starcie skazane są na porażkę.
Podsumowując: jedzcie póki możecie, byle zdrowo!
Korzystałam z:
http://jn.nutrition.org/content/135/6/1347.full
http://civilianpublicservice.org/camps/115
http://www.possibility.com/wiki/index.php?title=EffectsOfSemiStarvation
http://www.proteinpower.com/drmike/metabolism/is-a-calorie-always-a-calorie/
http://www.zoeharcombe.com/2009/12/the-minnesota-starvation-experiment/
Borezja Tomasz, Głód zabija duszę, Przekrój nr 14 (3483), Warszawa, 2012