DH w Polsce staje się coraz bardziej popularne, ale gdyby ktoś chciał pogłębić swoją wiedzę, odsyłam do „cioci Wiki” albo na profesjonalne, downhillowe strony internetowe.
A czym jest DH dla mnie?
Powiedzieć, że wszystkim?- zbyt prosta i wymijająca odpowiedź…
Hm. Na pewno jest wolnością. Wsiadam na rower i zapominam o problemach, o zbyt szybkim ludzkim świecie. Pędzę przed siebie, przez las. Wraz ze zwiększającą się prędkością, staję się jakby częścią natury, staję się… dziki. Wyścig z wiatrem między drzewami. Jedna banda. Druga. Hopa. Krew huczy, w głowie się kręci, ale to właśnie wtedy człowiek czuje harmonię i coś, co chyba mogę nazwać wiecznością. To jest niesamowite.
Gorzej sprawa ma się z finansowaniem takiego sportu, ponieważ downhill, jak większość sportów ekstremalnych, do tanich nie należy. A bez dobrego i odpowiedniego sprzętu lepiej nie wybierać się na trasę. Kiedy korzysta się ze wsparcia sponsorów, kwestie dotyczące finansów, przestają być tak wielkim problemem dla zawodników, jakim są dziś w naszym kraju. Na razie nie mamy takich wygód i sami musimy zajmować się kupnem sprzętu, wyjazdami na treningi, zawody, leczeniem ewentualnych kontuzji, itd… Ja, na przykład, swój rower składałem przez dwa lata. Ciężka praca, oszczędzanie pieniędzy i kupowanie część po części, a efekt to rower wart ok. 10 tys. zł ( samochód juz bym sobie za to kupił ;P ).Pasja jest pasją. To silniejsze od nas…
Ostatnio udało nam się zorganizować z ekipą małe, downhillowe wakacje-kilkudniowy trening w Wiśle. Byliśmy tam w szóstkę: Piotrek Gaik, Krzysiek Miśkowieć, Mateusz Smoter, Krzysiek Smoter (rowerzyści), Paweł Gaik (kamerzysta) i Andrzej Gaik (fotograf). Udało nam się załatwić darmowy nocleg, ale w zamian za to byliśmy zatrudnieni do budowy nowej trasy rowerowej. Przy okazji mogliśmy ją też przetestować . Przedpołudniem roboty budowlane, a druga połowa dnia przeznaczona na trening. To, jak wyglądały nasze wakacje, można zobaczyć, oglądając zdjęcia . Podczas naszego genialnego wypadu miało miejsce kilka niewesołych sytuacji. Mateusz Smoter miał stwerdzone „skręcenie nadgarstka wyższego stopnia”, a Misiek trafił do szpitala z podejrzeniem krwiaka w okolicach nerki. Jakby tego było mało, po powrocie do domu urządziłem sobie mały trening na mojej miejscówce i złamałem obojczyk.
Teraz pomału wszystko wraca do normy, a za kilka tygoni znowu spotkamy się w komplecie na trasie i pomkniemy w dół.