Przyszedł jednak taki czas, że postanowiłem podjąć swoją próbę. Do mojej decyzji przyczyniły się okoliczności w jakich się akurat znalazłem. Przypadek? Był piątek, koniec tygodnia. Skończyły mi się papierosy. Zawsze miałem zwyczaj kupowania kilku wagonów na zapas. Pierwszy raz dopuściłem do takiej sytuacji, że nie miałem więcej papierosów. Skandal. Właśnie nadchodził upragniony koniec pracy i mogłem pojechać do ulubionej hurtowni...
...i tu właśnie się zaczyna - pomyślałem, że może jednak nie pojadę dookoła, tylko od razu do domu. Po prostu, jak mnie będzie nosić, to kupię sobie paczkę czy dwie w kiosku i przetrwam łikend, a potem już normalnie pojadę po wagoniki. Wszedłem do domu, zrobiłem sobie obiad, a zamiast papieroska po jedzeniu, rozebrałem się i włożyłem pod kołderkę. To był listopad 2004, zimno i mokro, a pod kołdrą przyjemnie. Jedzenia miałem dość, telewizji kilkadziesiąt kanałów. Książki i cały kran wody do wanny.
Łikend minął niespodziewanie bezboleśnie. Czułem się wręcz zawiedziony(!), że nie będzie o czym opowiadać. Żadnej męki i czeluści nałogowych. Łażenia po ścianach, ani nocnego wycia. Zajadania się w nadmiarze. Jakoś tak nudnie i bez konsekwentnie.
Rano postanowiłem, że jeśli w godzinach pracy nie zapalę, to już nie palę. W tamtym czasie, nie miałem wpływu, na to gdzie i z kim pracuję. Miałem przełożonych, którzy o tym decydowali. Tego dnia przyszło pracować mi w grupie ludzi niepalących i nie palę do dziś.