Ukraińskie Karpaty – duża i niepowtarzalna w swoich naturalnych właściwościach, górzysta kraina, w górnej części złożona z alpejskich roślin. Łączna powierzchnia Karpat wynosi 188.000 km kw. których średnia wysokich gór i najwyższych masywów rzadko przekracza 2000 m. Łączna długość łuku Karpat to ponad 1300 km. Mamy zatem co zwiedzać podziwiać z motocyklowego siodła. Nieogrodzone płotami, górskie łąki i pastwiska, gdzie słabo docierają zdobycze rolniczej cywilizacji, pomieszane z zapachem świeżych traw, a wszystko to w surowej osnowie, wyrzeźbionej przez naturę – wiejskiej ścieżki. Jest tu dokładnie to wszystko co dla enduro motocyklisty jest potrzebne do szczęścia:
- przyroda,
- góry bez komercji,
- przyjaźni ludzie,
- surowe ścieżki ziemne,
- pozbawione płotów ogromne górskie połoninki.
Właściwie wszystko wygląda inaczej. Patrzysz i widzisz, słuchasz i słyszysz, wąchasz i czujesz. To zupełnie inne wrażenia od atmosfery miasta. W mieście ludzie idą nie patrząc co się wokół nich dzieje. Na uszy naciągają słuchawki aby nie słyszeć otoczenia. Zatykają nos wchodząc do autobusu, aby nie dostać porażenia węchu. Krótko mówiąc izolują się od całej tej reszty.
Starają się być sami mając wokół setki ludzi. W tutejszych górach postępujemy odwrotnie, uzależniając często własne decyzje od otaczającej przyrody Karpat.
Lecimy drogą dalej przed siebie, ja z tyłu. W sumie wygodna poza – na leniucha. Górki, dołki. Laski, polany. Drogi, dukty i leśne ścieżki. Z czasem trafiają się wyjazdy na mniejsze lub większe zielone połoninki. Zjeżdżając z jednej takiej trafiam na ostrą jazdę w dół. I może nie byłoby w tym nic strasznego gdyby droga nie wiodła dość gęstymi zaroślami. W dodatku wąska ścieżka miała nawierzchnię z rozbełtanej krowimi kopytami wodno błotnej melasy. Jakiż ja byłem szczęśliwy, że jest w dół, a nie pod górę. Mimo mocno klockowych skorpionów na tylnej feldze odstawiałem przysłowiowy taniec pingwina na szkle.
Szczęśliwy byłem, ale do czasu. Już byłem u drzwi, już witałem się z gąską i … Skończyło się szczęście. Już widać było normalna drogę. Oczywiście z racji pilnego szlifowania tanecznych figur jechałem sporo za resztą. Zanim dotarłem do końca żlebu oni stali już naszykowani z aparatami. Widzę, że od regularnej drogi dzieli mnie już tylko mały rów, wypełniony wodą. Widzę aparaty. Trzeba wypaść fachowo.Staję na podnóżki i pędzel. Trza zapracować na prezencję. Nie ? Iiiiii … zamiast fachowej fontanny i bryzgów pod niebo zaliczam piękny ślizg i ląduje centralnie ryjem w tą gnojowicę. Efektownie wypaść to trzeba potrafić. Nie ? No cóż każdy ma to na co zasługuje. Taki lajf. Jedni mają temat do polewki, a inni błoto miedzy zębami. Na dodatek bajoro było z tych wrednych. Mimo, że mój deerek masą nie powala w porównaniu do takiej Afryki czy Geesa, to jednak tak się w tym błocie zassał, że wyrwać go nie było łatwo. No dobra, może to ja nie mam torsu Herkulesa. Na dodatek w tej nierównej walce zostałem pokonany na przemian rosnącą we mnie złością i histerycznym śmiechem.
No cóż – nie udał mi się ten skok. Gwiazdą fotoreporterów nie zostałem, za to sakwa z moją jedyną mapą i kilkoma jeszcze innymi rzeczami okazała się zupełnie szczelna. Znajdujemy kolejną ukraińską ścieżkę. Jest nieźle. Dochodzimy do takiego zrytego krowimi kopytami miejsca na łące. Źle się namierzyłem i postanawiam zawrócić, aby przymierzyć się do tego w innym miejscu. Ale coś jest nie tak. Skorpiony w porównaniu do Mitasów są zarąbiście miękkie. O braku powietrza dowiadujesz się natychmiast.
No to mamy pierwszy postój. Łyżki idą w ruch. Wydobycie dętki ukazuje nagą prawdę. Nie mamy dętki tylko płaski kawał gumy z wentylem. W Karpatach trzeba być przygotowanym na wszystko.