Lumpeksy, szmateksy, ciucholandy czy second- handy- wiele nazw, jedno znaczenie. Szturmem podbijające rynek odzieżowy sklepy z „przechodzoną” odzieżą przez jednych są uwielbiane przez innych znienawidzone. Na czym polega ich fenomen?

Data dodania: 2011-08-01

Wyświetleń: 1772

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 3

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

3 Ocena

Licencja: Creative Commons

Cofając się w czasie o kilkanaście lat, na szyldach takich sklepów ujrzelibyśmy hasła tj. „Tania odzież z zachodu”, „Odzież na wagę”. Asortyment był daleki od ideału- ubrania często były poplamione, pogniecione, marnej jakości, nie wspominając o woni jaka unosiła się w całym sklepie.

Lecz czasy lumpeksów z ubraniami jak z koszmarów odchodzą w niepamięć. Przeobrażają się one w second- handy, w których już nie kupują tylko ci których nie stać na normalne sklepy. Obecnie często są to komfortowe butiki z odzieżą starannie wyselekcjonowaną, upraną, uprasowaną, schludnie poskładaną na sklepowych półkach lub powieszoną na wieszakach.

W lumpeksach część ubrań przeżywa swoje drugie życie, ale niejednokrotnie możemy w nich znaleźć także tzw. „nówki- sztuki”, które nadal mają na sobie firmowe metki. Szafiarki, czyli modowe blogerki twierdza, że w second- handach można znaleźć nawet takie perełki jak Chanel, Armani czy pożądane przez kobiety torebki z monogramem LV (Louis Vuitton).

Jak wszystko na tym świecie tak i używana odzież ma swoich zwolenników i przeciwników, chociaż liczba tych pierwszych w ostatnim czasie zdecydowanie rośnie. Miłośnicy odzieży „z historią” argumentują swoje uwielbienie oryginalnością i niepowtarzalnością ubrań, które da się wyszperać- „wytrawnym graczom” udaje się wyszukać elementy garderoby, których na pewno nie zobaczą na kimś innym gdyż są to pojedyncze egzemplarze.
Za wzór stawiają sobie ikony mody tj. Sienna Miller czy Kate Moss, które w arcymistrzowski sposób łączą lumpeksowe „rodzynki” z designerskimini rzeczami z górnej półki. Kolejnym argumentem przemawiającym „za” jest oszczędność zarówno pieniędzy jak i środowiska. W second- handzie można ubrać się od stóp do głów za śmieszne pieniądze, a przy okazji wspomóc środowisko uprawiając tzw. ubraniowy recykling. Ponadto  natknąć się można na częste wyprzedaże- w dniu dostawy towar jest wyceniany lecz już dwa, trzy dni później można go kupić taniej. Dla zwolenników szmateksów liczy się też ich dostępność. Nie ma miasta, miasteczka czy nawet wsi gdzie nie znajdowałoby się ich co najmniej kilka.
Zupełnie innym aspektem jest motyw zabawy towarzyszącej rajdowi po sklepach z odzieżą używaną- jest to swoistego typu polowanie, konkurencja w której wygrywa ten kto zdobędzie ciekawszy, rzadszy, ładniejszy „łup”. Istnieją jednak osoby, których to polowanie nie bawi. Część osób która jest przeciwna zaopatrywaniu się w second- handach popiera swoje zdanie tezami, że ubrania, nawet jeśli oryginale i niepowtarzalne, są kiepskiej jakości, że nadal specyficznie pachną, że brak im rozmiarówki, że ewentualne reklamacje nie są akceptowane, że w sklepach panuje bałagan i ogólny chaos.
Czasami przyznają, że nie byli w lumpeksie od lat, a ich niechęć jest wywołana uprzedzeniem- obrazkiem zapamiętanym z początku lat dziewięćdziesiątych.    

Punkty sprzedaży odzieży używanej wyrastają jak grzyby po deszczu zarówno na ulicach jak i w Internecie. Koncept cieszy się powodzeniem gdyż przeciętnie na „rozkręcenie” ciuchowego biznesu potrzebny jest nakład w wysokości 20- 40 tys. zł. przy czym tygodniowe obroty mogą sięgać 20 tys. zł. Wartość rynku rośnie w tempie 10- 15 % rocznie, a kryzys gospodarczy i moda na styl vintage zapowiada jeszcze lepsze ugruntowanie się i zwiększenie obrotów second- handów.
Zatem zwolennicy polowań na ciuchy mogą się cieszyć, że nowych miejsc na łowy przybędzie, a przeciwnicy może powinni się przełamać i spróbować odnaleźć w ekstremalnych warunkach ciucholandowych zakupów- być może przejdą na druga stronę „barykady”.

Licencja: Creative Commons
3 Ocena