Drzwi karczmy otworzyły się z łomotem i do środka weszło czterech, najwyraźniej szukających rozrywki, młodzików. Rozejrzeli się, po czym, zamówiwszy krzykiem piwo, usiedli przy stojącej z boku ławie.
- Patrzcie kowal! – zarechotał jasnowłosy – Nawalony jak stodoła.

Data dodania: 2011-07-08

Wyświetleń: 2107

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Faktycznie w kącie siedział niechlujnie ubrany krasnolud.
- A skąd wiesz? Przecie na czole mu nie pisze.
- A stąd, że zamiast miecza ma młotek, głupku, a który jełop tak chodzi. Tylko kowal. – ryknęli śmiechem
Gwarna dotychczas sala ucichła. Najbliżej siedzący, przezornie zaczęli zmieniać miejsca, a przerażony karczmarz, trzęsąc brzuchem, przytruchtał z dzbanem w ręku.
- Panowie, - zaskomlił stawiając dzban na stole – dajcie spokój. Proszę, dopiero co remont robiłem. To na mój koszt, pijcie sobie spokojnie.
Młodzi popatrzyli na niego z politowaniem.
- Idźcie se ojczulku i nie przeszkadzajcie w komwersacji.
- Mówi się konwersacji, jełopie. – stwierdził cichy, ale wyraźny i nad wyraz trzeźwy głos.
- Eee… że co. – jasnowłosy lekko stracił rezon – Kto to, krucy, powiedział. Łeb urwe u samej…
- Ja, jełopie. – krasnolud podniósł głowę – Co na słuch ci padło? I nie wyrażaj się przy damach.
- Och żeż go! Widzieliście, toto umi mówić. A w łeb chcesz łamago! – wrzasnął wyraźnie rozeźlony młodzik.
- Na waszym miejscu to ja bym sobie stąd poszedł. – starszy, siwowłosy mężczyzna odwrócił się od kontuaru – Póki jeszcze możecie.   - Nie wtrącajcie się panie, to nie wasza sprawa. A tobie kurduplu zaraz flaki wypruje i psom dam. – jasnowłosy wyciągając miecz zaczął się podnosić z ławy, ale celnie rzucony kufel zatrzymał go na miejscu. Chłopak zamrugał oczami i z rumorem zwalił się na podłogę. Jego towarzysze jęli wstawać z miejsc, lecz krasnolud przeskoczył przez stół, zapewne zupełnie przypadkiem lądując na nogach jasnowłosego. Razem z chrupotem łamanych goleni rozległ się wrzask bólu, gdy jeden z jego kompanów został trafiony młotkiem w głowę, drugi w brzuch, a trzeci… Cóż, młodzian nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, sprawnie czmychnął przez otwarte na oścież okno.
- Mają szczęście, że toporka nie miałem. – krasnolud z zaciekawieniem przyglądał się leżącym – No ten to na konia długo nie wsiądzie.
Kompani jasnowłosego zaczęli powoli odzyskiwać przytomność.
- No, jełopy, - warknął krasnolud – brać tego tu i wynocha, ale już!
Młodzi ludzie pozbierali się i towarzysza, i z wyraźnym trudem opuścili niegościnną karczmę.
- No i po co ci to? – starszy mężczyzna spojrzał na kowala – Mało masz kłopotów?
- Ano widzicie panie dowódco, jakoś tak nie lubie jak mie szczyle wyzywają, a kłopoty? A kto ich nie ma panie dowódco. – uśmiechnął się radośnie kowal.
- Wiesz Tjor, że grododzierżca kazał cię na zbity łeb wywalić? Karczmarzu, daj nowy dzbanek, bo coś sucho mamy.
-Tjor, na bogów, dopiero remont robiłem.- zapłakał karczmarz stawiając na stole dzban piwa – A tu patrz, okno mi wyrwali, ława złamana… - miły brzęk pękatego mieszka uciszył lament.
- Masz i nie jęcz. A za reszte piwa przynieś jak nam braknie. O czym żeście to, panie dowódco, mówili?
Dowódca straży z podziwem spojrzał na kowala.
- Czy ty się nigdy nie przejmujesz?
- A czym, panie dowódco? – kowal był najwyraźniej zdziwiony pytaniem – Jak se pożyjecie tyle co ja, wybaczcie, ale jakbyście se tyle pożyli, to też byście się przestali przejmować.
- Ty naprawdę marnie skończysz. Mówiłem, że gdyby nie ja to już byś dawno za murami siedział, albo w więzieniu. Alem wytłumaczył, że takiego kowala to my nigdy nie będziemy mieć z naszą kasą i tak żeś został. Chociaż się grododzierżca strasznie upierał. A tak ogólnie to co ty tak cały czas panie dowódco, w wojsku byłeś?
- Heh! A bo to w jednym. - kowal pociągnął łyk z kufla – Pamiętacie panie dowódco, nie, – przyjrzał się dokładnie mężczyźnie – nie możecie, przecie was wtedy na świecie nie było. Słyszeliście panie dowódco o wielkiej wojnie?
- Każdy słyszał. Tylko mi nie mów żeś tam był? – spojrzał zdumiony na krasnoluda– To ile ty Tjor do cholery masz lat?
- Ech, dużo za dużo panie dowódco i na dodatek jakoś tak się złożyło, że ta cholerna śmiertka mnie nie chce ruszyć. Chociaż refleks już nie ten co kiedyś. – skrzywił się.
- Taaaa. Widziałem ten twój brak refleksu. – roześmiał się cicho dowódca – Czterech młodzików…
- Tylko czterech, – przerwał mu kowal – a jeden zdążył przez okno uciec. Wstyd panie dowódco, dobrze, że towarzysze tego nie widzieli, ale by mieli zabawe.
- Nie zmieniaj tematu, zacząłeś coś o wielkiej wojnie. Naprawdę tam byłeś? Śpiewają bardowie o drużynie… Czekaj! – dowódca przybladł – Jeden z tej kompani to krasnolud imieniem Tjor.
- Ano widzicie panie dowódco. Tyle lat już minęło, że se wszyscy o mnie zapomnieli. Nie tylko o mnie. Czwórka nas była, ja, dwóch ludzi i elf…


Ogromna polana jak okiem sięgnąć usłana była namiotami ludzi, zebranymi pod wodzą Anwina Łagodnego, syna Marderica Małego. Od północy zamykały ją góry, tam rozłożyły się krasnoludy, pod dowództwem Targela Żelaznej Stopy, syna Bolina Dębowej Tarczy. Od południa rozciągały się lasy, gdzie obóz założyły elfie plemiona, którym przewodził Baredealin, syn Faindora. Wszyscy gotowali się do wielkiej bitwy z drowimi plemionami, do których dołączyły olbrzymie gromady orków, goblinów i innego plugastwa, które do tej pory sporadycznie wyłaziło na powierzchnie, napadając nadgraniczne osady.
Z wolna nad obozowiskiem zapadał mrok, rozświetlany niezliczoną ilością ognisk i pochodni. Większość przybyłych układała się do snu, ale kilku w najlepsze, jakby to nie był wojskowy obóz, a piknik pod miejskimi murami, zasiadła do suto zakrapianej uczty.
- A dajże te manierke elfia pokrako. – lekko podchmielony krasnolud spojrzał krzywo na przystojnego elfa – Zabrał co najlepsze i myśli, że mu odpuszcze.
- Zamknij się kurduplu, trzeba było więcej wziąć, a nie spijać innym. – elf przezornie odsunął się od stolika – Gerferd powiedz temu brodaczowi, że jak nie zamknie swojej niewyparzonej gęby, to jej jutro nie pozna.
- Och żesz ty! – ryknął krasnal – Ja nie poznam?! Ja?! Zaraz ci te twoje śpiczate uszka poprzycinam!
- Nie drzeć się do cholery. –spokojny głos Gerferda powstrzymał krasnalowe zapędy – Po bitwie się będziecie dochodzić, a teraz dość tej popijawy i do spania. Jutro macie być trzeźwi jak niemowlaki.
- Tjor, obiecałeś mi zbroje wykuć.
- Dabin, bratku, daj pożyć. Ty nic ino zbroja, tarcza, hełm, a cholera zapłacić to nie masz czym. Co ja jestem zakon nieustającego miłosierdzia czy co? Żebyś przynajmniej materiału przyniósł, to jeszcze, a ty nic.
- Wiesz, że mnie okradli. – Dabin spokojnie czyścił paznokcie.
- Taaa, cholera, ciebie zawsze okradną zanim do mnie przyjdziesz. A zresztą siedzimy tu już drugi tydzień, to mogłeś przynajmniej do krasnoludów w góry skoczyć i jakiegoś materiału przynieść. A ty nic, dupe w zydel wsadził i czeka. Ja przez ciebie osiwieje bratku.
- E tam, przecie już żeś siwy. – mężczyzna podniósł głowę – To jak zrobisz? Zapłacę po bitwie.
- Tak, jak przeżyjesz. – zarechotał krasnolud – Dobra chodź do kuźni, niech będzie moja strata. Ale to już ostatni raz.
- Żebyś nie wykrakał krasnalu. – elf uśmiechnął się niewesoło.
- Idź się obwieś, durny elfie. – wyszczerzył się krasnolud.

Licencja: Creative Commons
2 Ocena