Zimny wicher trzaskał niedomkniętą okiennicą, a w świetle latarni, zawieszonej przy wejściu skrzyły się płatki pierwszego w tym roku śniegu. Pogoda nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz, dlatego, pusty zazwyczaj zajazd, pełen był podróżnych. Każdy wolał spędzić noc w przytulnym cieple, niż tłuc się po zmarzniętych bezdrożach Pogranicza.

Data dodania: 2011-07-04

Wyświetleń: 2109

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Zimny wicher trzaskał niedomkniętą okiennicą, a w świetle latarni, zawieszonej przy wejściu skrzyły się płatki pierwszego w tym roku śniegu. Pogoda nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz, dlatego, pusty zazwyczaj zajazd, pełen był podróżnych. Każdy wolał spędzić noc w przytulnym cieple, niż tłuc się po zmarzniętych bezdrożach Pogranicza. Tak jak większość przybyłych, również krasnolud dał się skusić przydrożnej karczmie, chociaż od kilku godzin coraz mniej był przekonany o jej gościnności. Przy największym stole rozsiadła się grupa ludzi, sądząc po strojach kupców, którzy podpiwszy sobie nieco zaczęli stroić niewybredne żarty z siedzącego przy kominku krasnala. W pewnym momencie miał nawet ochotę wstać i pójść spać do stajni, ale wycie wiatru ostudziło jego zamiary. Już miał położyć się na ławie, gdy, razem ze śniegiem, do karczmy wszedł wysoki, niesamowicie chudy mężczyzna, szczelnie okutany w postrzępiony niebieski płaszcz.
- Witam szanownych zebranych i niech pokój i miłosierdzie Bogów będzie z wami. – wyrecytował schylając się w drzwiach. – Czy strudzony wędrowiec znajdzie dla siebie odrobinę miejsca dobrzy ludzie?   Odpowiedzią na słowa przybyłego był ryk śmiechu. Przywódca kupców, niewysoki, pękaty chłopek, wyskoczył na środek izby i naśladując głos rycerza wyrecytował:
- Ależ oczywiście dobry panie, przyjdźcie i usiądźcie z nami, a napijcie się wina naszego.
Krasnolud poprawił się na ławie, łyknął piwa i z szerokim uśmiechem czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Znał przybysza od dawna i wiedział co za chwilę może się stać.
- Dzięki ci dobry człowieku – rycerz skłonił się dwornie –za twe słowa i zaproszenie, alem ja biedny rycerz, nieposiadający majątku ziemskiego, tak też zapłacić ci za twą dobroć nie mogę, ale z chęcią zaproszenie na wieczerze przyjmę.
- Azaliż prawdą to jest? – pękaty dalej drwił – Tak znamienita postać bez złota chodzi? Toż to wstyd normalnie, żeby biednych ludzi naciągać. Za drzwi z darmozjadem!
Chudy mężczyzna popatrzył zdziwiony na rozmówcę.
- Ale jak to? Nie godzi się przecie strudzonego w wicher wyrzucać?
- Witaj Lefhard. – krasnolud wylazł zza stołu – Daj spokój, oni zaczepki cały czas szukają, chodź postawie ci wieczerze. A i kubek wina dla ciebie się znajdzie.
- Tjor! Przyjacielu najmilejszy, druhu jedyny, tyś to naprawdę jest? Oto i kowal najznamienitszy, kompan umiłowany, – rozłożył ręce ruszając w stronę krasnala – a niechże cię uścisnę bracie mój.
Kowal widząc co się święci, czmychnął czym prędzej na swoje miejsce. Lefhard usiadł naprzeciwko niego, z uśmiechem radości przyjmując od karczmarza kubek wina.
- Dolicz to do jego rachunku, miły panie, - skinął głową w stronę kowala – a i strawę jakowąś podaj, bom zgłodniał okrutnie. Opowiadaj braciszku, opowiadaj co u ciebie słychać, bośmy się lata całe nie widzieli przecie.
- Taaa, będzie za dwa księżyce, jakem cie ostatni raz widział. Nieźleś mnie wtedy naciągnął, nie ma co. – zachmurzył się krasnolud.
- A zbroje przyjacielu nadal tak cudne kujesz? – wymlaskał rycerz pomiędzy kęsami – Bo mi się moja cośkolwiek zniszczyła w walce o słuszną sprawę.
- A pieniądze masz? – odparł pytaniem na pytanie kowal –Boś mi już, cholera, majątek winien.
- No jakże to? – zdziwił się Lefhard – Przecie wiesz, żem ubóstwo ślubował i majątku nijakiego mieć nie mogę.
- Taaa, - Tjor jeszcze bardziej zmarkotniał – jakbyś tyle nie chlał, to byś już niezgorszy zameczek miał.
- O żeś druhu jedyny przypomniał, - rozpromienił się rycerz – a napitku jakiegoś szlachetnego tu nie mają? Ostatecznie, może być piwo, byle mocne. – otarł wierzchem dłoni wąsy – Byle likieru nie dawali, bom po nim słaby okrutnie i ognie piekielne w brzuchu się palą. Zresztą nie lubię, jak ci zapewne wiadomo, słodkich trunków. Dobre one dla dwórek, a nie rycerza znamienitego. Więc na czym to skończyliśmy? Aaaa, na zbroi!
- Te chudzielec! – pękaty przerwał Lefhardową perorę –Taki z ciebie rycerz jak z koziego zadka dudy.
Sala ryknęła śmiechem. Niezrażony tym rycerz wstał, prostując dumnie chudą sylwetkę.
- Czyżby ktoś miał chęć i zamiar wyzwać mnie na honorowy pojedynek? Jeżeli tak to służę swą skromną osobą. – kolejna salwa śmiechu zagłuszyła dalsze słowa.
Na te słowa od stołu kupców wstał potężnie zbudowany młodzik. Widząc to goście zaczęli usuwać stoły, tworząc naprędce arenę do walki.
- Ano dyć, mościa wojaku. Dawnom nikogo nie sprał.
- Pozwolisz panie, iże się rozdzieję lekko, bo w płaszczu trochę niewygodnie. – na widok ogromnego, dwuręcznego miecza zawieszonego przy pasie rycerza, młodzikowi nieco zrzedła mina, ale popchnięty przez kamratów wypadł na środek sali.
Rycerz tymczasem spokojnie odpasał miecz, zdjął lekki kolczy kaftan i mrugając wesoło do kowala, wystąpił dumnie na środek izby.
- Jak mniemam, drogi przyjacielu, jedynym orężem naszym będą pięści, zresztą wybacz, ale nie chcę ci krzywdy uczynić, dlatego, widząc żeś miecza nie zwyczajny, innego oręża proponować nie chcę.
Stanął w lekkim rozkroku przez mocno już zdziwionym chłopakiem.
- Zaczynaj więc, drogi przyjacielu. – powiedział unosząc pięści.
Młodzik zamachnął się z całej siły i lekko pchnięty w plecy poleciał na stół. Zerwał się natychmiast, runął na rycerza, ale zamiast niego złapał powietrze.
- Oj, przyjacielu drogi, coś ci walka nie idzie. Może ja się ruszać przestanę? – z powagą stwierdził Lefhard – Zapewne łatwiej ci będzie.
Rozsierdzony jego słowami chłopak wychylił się do przodu, łapiąc rycerza za koszulę na piersiach. Ten jakby nic się nie stało, chwycił młodzika za pasek, podniósł jak piórko i walnął jego głową w sufit. Cały czas trzymając popatrzył na swoje dzieło, po czym, jak szmacianą kukiełką, rzucił w stronę siedzących. Młokos wylądował w samym środku suto zastawionego stołu i rozrzucając talerze wleciał do kąta. W sali zapanowała cisza, przerywana jedynie krztuszeniem się, rechoczącego kowala.
- Kupą chłopy dziadyge. – wrzasnął przywódca kupców i wszyscy rzucili się na stojącego spokojnie rycerza.
Tjor obserwował szamotaninę zastanawiając się, czy nie skoczyć przyjacielowi na pomoc, kiedy lekkie trącnięcie wyrwało go z zadumy.
- A wina braciszku nie masz przypadkiem? – obok niego siedział radośnie uśmiechnięty Lefhard – Niech się tłuką, dobrze im to zrobi, nawet nie zauważyli, że sobie poszedłem.
- Cholera! A kiedyś ty… - roześmiał się krasnolud – No no! Widzę żeś z wprawy nie wyszedł
- Starzeję się, przyjacielu najmilejszy, oj starzeję. Siła już nie ta, refleks też. Trzeb będzie o grobie jakowymś pomyśleć. Niechybnie trzeba.
- Taaa, na pewno, Lef, na pewno.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena