Dość naturalnym jest przyjąć, że chcemy osiągnąć sukces nie tyle dla samego sukcesu ale dla osiągnięcia szczęścia (dla niektórych będzie to uznanie, dla innych pieniądze itd.). Niestety są i tacy, którzy cieszą się, gdy komuś dołożą lub podstawią nogę, ale zgodzicie się, że to brzydki sukces.
Oczywiście nie chodzi o angielskie słowo luck, ale bardziej o szczęście wg klasycznej definicji W. Tatarkiewicza z traktatu "O szczęściu": Szczęście to trwałe i uzasadnione zadowolenie z życia.
Dziś może nie bylibyśmy tak rygorystyczni - często wystarcza nam okresowa radość, nawet jeśli nie do końca jest uzasadniona. Tak czy inaczej, szczęście to już sukces.
Zachodzi jednak pytanie odwrotne - czy sukces zawsze przynosi szczęście?
Po pierwsze, Sukces może być też "po trupach" i wtedy byłoby to dziwne szczęście. Po drugie, sukces jest subiektywny w tym sensie, że ktoś może wysoko cenić jakieś nasze osiągnięcie, ale nam nie przynosi to satysfakcji. Przykładem jest wiele karier aktorskich, przypomnijmy sobie np. tragiczny koniec Marilyn Monroe, pomimo że była przykładem sukcesu. (Przy okazji: podoba mi się powiedzenie Marilyn: "Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy."....).
Klasyczne pytanie: czy pieniądze dają szczęście, było przedmiotem badań naukowych. I co się okazało?
Po pierwsze, że na ogół, przyrost bogactwa powyżej pewnego poziomu nie powoduje przyrostu szczęścia. Może raczej dostarczyć trosk a nawet dramatów. Po drugie, na przykładzie analizy zachowań osób którym poszczęściło się na loterii, wynika że początkowa euforia na ogół szybko mija (podobnie jak klęska po pewnym czasie nie wydaje się tak dotkliwa), i stan ducha takich osób powraca do poprzedniego stanu - zwłaszcza gdy z natury nie są typem ludzi szczęśliwych.
Potwierdza to znaną tezę, że szczęście nie koniecznie zależy od warunków zewnętrznych. Radykalna opinia na ten temat mówi: co to za szczęście, które zależy od warunków zewnętrznych, nad którymi nie mamy kontroli?
Jeśli nie warunki (okoliczności), to co? Ten czynnik najzwięźlej możemy opisać słowem charakter.
Są ludzie, którzy z charakteru czy usposobienia są generalnie szczęśliwi.
Skąd im się to "bierze"?
Badania (np. na bliźniakach) pokazują, że zależy to mniej więcej po połowie od czynnika genetycznego i od wychowania. Na czynnik genetyczny mamy mały wpływ (aczkolwiek świadomy rodzic, chcąc by dziecko było szczęśliwe, może zwiększyć mu tę szansę przez odpowiedni dobór partnera). Zatem ważna jest postawa wychowawcza, szczęścia można po części nauczyć. I na tym zasadza się nadzieja, jaką dają nam motywatorzy, nauczyciele duchowi i wychowawcy. Pomaga pozytywne myślenie, śmiech, zdrowy tryb życia itp.
Jakimi głównymi cechami charakteryzują się ludzie szczęśliwi?
Przede wszystkim szacunek do siebie. To też jest główna teza literatury motywacyjnej.
Dalej - poczucie kontroli nad własnym losem. Składa się na to zarówno zabezpieczony byt (okoliczność zewnętrzna, choć można jej pomóc charakterem) jak i pewność siebie.
Kolejna cecha to optymizm. Wykazano też naukowo, że wśród ludzi szczęśliwych dużo więcej jest ekstrawertyków niż introwertyków. Warto więc otwierać się na innych. To wydaje się oczywiste, jeśli uwzględnić, że w grupie łatwiej, raźniej i ciekawiej, ale także dużo szczęścia daje pomaganie innym.
Czy to wszystko jest łatwe? Zapewne tak, ponieważ, ku zaskoczeniu niektórych, większość ludzi deklaruje, że jest szczęśliwa. Choć to może zniecierpliwić Polaków, podam dane amerykańskie, które akurat mam: 90% to ludzie "w miarę szczęśliwi", a około jedna trzecia określa siebie jako "bardzo szczęśliwą". Amerykańskie "I am fine" jest może przesadzone, ale właśnie wykształca konsekwentnie postawy sprzyjające szczęściu. Dobrą samoocenę możemy poprawić nawet wbrew nikłym obiektywnie sukcesom. Naukowo udowodniono, że można udawać, że jest się szczęśliwym, a odpowiednie sprzężenia psychosomatyczne spowodują, że naprawdę poczujemy się lepiej - podobnie jak robi się to np. w śmiechoterapii.
Najkrótsza formuła brzmi: "Jak być szczęśliwym? Po prostu bądź szczęśliwy".
Możemy oceniać takie szczęście jako naiwne, płytkie, niemodne, mało intelektualne itp.
Rzeczywiście, nawet próbowano (chociaż raczej żartobliwie) zakwalifikować stan bycia szczęśliwym jako objaw choroby umysłowej, co nie dziwi, gdy obserwuje się zakochanych.
Ludzie w stanie szczęśliwości wykazują oderwanie od rzeczywistości, naiwność, przesadne zaufanie, bezkrytyczne samozadowolenie, ograniczone spostrzeganie, i ... obniżenie sprawności intelektualnych.
Ta ostatnia obserwacja trochę burzy wyobrażenie, że szczęście pomaga efektywności.
Trzeba wybrać odpowiedni dla nas kompromis: czy bardziej kultywować nasze twórcze zdolności czy poczucie szczęścia. Wiadomo, że niektórzy twórcy tworzyli wielkie dzieła w całkiem nieoptymalnych warunkach: w stresie, w nędzy i prześladowaniach. Czy oznacza to, że czuli się nieszczęśliwi? Niekoniecznie. Mogli czerpać satysfakcję z wysokiej samooceny i pewności że czynią coś wartościowego, ale także po prostu przeżywać ten stan uniesienia, który amerykański badacz Mihaly Csikszentmihalyi (uf, ale to nazwisko węgierskie) określa jako "przypływ" (po angielsku flow - patrz jego książka "Przepływ" wydana przez Studio EMKA). Jest to mierzalny stan szczęścia biorący się z zaangażowania i dużej koncentracji. Jest to zgodne ze starowschodnią maksymą - od rezultatu ważniejszy jest proces dochodzenia do niego.
Jednocześnie błędny jest pogląd, że im mniej pracujemy i mamy mniej stresów oraz więcej wolnego czasu, tym jesteśmy zawsze szczęśliwsi. Na szczęście (nomen omen) tak nie jest - spróbujcie długiego nieróbstwa a przekonacie się jak was znudzi a może i wpędzi w chorobę.
Tak więc, zobaczmy sukces przez pryzmat szczęścia i radości, doskonalenia się i poczucia harmonii między celem a drogą.
Leszek Korolkiewicz
(artykuł opublikowałem kiedyś na swej stronie www.L-earn.net o osobistym rozwoju i efektywności).
Inspirujące myśli i przykłady do tego artykułu zawdzięczam profesorowi Krzysztofowi Szymborskiemu