Małe dziecko nie zna czegoś takiego. Swoje ciało uważa za doskonałe niezależnie od tego jakie ma. Nie boi się okazywania uczuć i akceptuje siebie dokładnie takim jakie jest. Może okazać swoje niezadowolenie, ale nie ma to nic wspólnego z brakiem akceptacji. Wyraża tylko to co czuje. Gdzie i kiedy w takim razie to wszystko później znika? Wyrasta się z tego czy co… Patrząc na skalę zjawiska, można by faktycznie tak pomyśleć. Czy aby na pewno tak jest?
Od samego początku swojego rozumienia świata mały człowiek zasypywany jest całą masą informacji na temat tego jaki ma być.
Najpierw rodzice go programują swoimi tekstami typu:
Jak ty wyglądasz, cały jesteś brudny. Kto to widział, żeby tak się ubrudzić.
Daj, ja zrobię to lepiej.
Rozlałeś mleko, co z ciebie za fajtłapa.
No chodź już, nie marudź, przez ciebie nie zdążymy do przedszkola.
Nie zadawaj głupich pytań.
Zobacz, wszystkie dzieci same już wiążą sznurówki (co niekoniecznie jest prawdą ale co tam, trzeba mobilizować malucha) a ty nie potrafisz, wstydź się.
Gdy coś takiego małe dziecko słyszy, uczy się, że ubrudzenie ubrania jest czymś złym, że wszystko należy robić idealnie, a jak coś zrobi źle to jest złym człowiekiem, że nawet to jak szybko chodzi może być złe i to, że jak czegoś nie wie, to absolutnie nie może się do tego przyznawać.
No i taki mały człowiek już w przedszkolu buduje sobie solidne przekonanie na swój temat, że coś jest z nim nie tak, że nie jest wystarczająco dobry. Kończy się pierwszy etap nauki, że nie jest dobrze pokazywać się takim jakim się jest. Zaczyna się nauka udawania bycia kimś innym, to znaczy kimś kto zasługuje na akceptację i miłość. Pierwsza lekcja przerobiona, a potem jest kolejny etap utrwalania materiału gdy dziecko idzie do szkoły. Do kształtowania postawy młodego człowieczka dołączają nauczyciele z nowymi tekstami:
Znowu jesteś nieprzygotowany do lekcji, co z ciebie wyrośnie.
Jak ty się zachowujesz, to nie wypada, żeby taki duży chłopak ciągnął koleżankę za warkoczyk (a co ma robić jak mu się dziewczyna podoba :)
Co to za gadanie tam w ostatniej ławce! Zobaczymy co będziecie mieli do powiedzenia na klasówce.
I wiele podobnych. Wtedy już poczucie wartości ugruntowuje się dokładnie w okolicach bliskich zera, a kolejna lekcja żeby udawać kogoś innego jest przyswojona.
Przychodzi czas nastolatka i wtedy słyszy nowe teksty:
Jak się nie będziesz uczył, to będziesz kopał rowy.
I tak z ciebie nic nie będzie.
A cóż ty na siebie włożyłaś. Widziałaś się w lustrze?
To ja padam ze zmęczenia, żeby was utrzymać a wy się tak odwdzięczacie?
Taki nastolatek już dobrze wie, że ani wygląd zewnętrzny, ani jego intelekt nie nadają się do ujawniania, więc robi co może, żeby pokazać się kimś innym niż jest. Jeśli chodzi o jego wnętrze, potrafi już dobrze ukrywać swoje myśli i uczucia, gorzej jest z wyglądem. Dlatego godzinami przesiaduje przed lustrem żeby choć trochę poprawić to co uważa że nie jest dość dobre. Ma już konkretnie ukształtowany obraz samego siebie i wynika z niego, że za wszelką ceną musi ukrywać to jaki naprawdę jest, bo jakby się wydało, to, no koniec świata.
No i wchodzimy w wiek dorosły mając pełną jasność co do tego, że bycie sobą to niebezpieczna sprawa. Trzeba się pokazać lepszym niż się jest, bo inaczej całe społeczeństwo nas odrzuci. No i zaczyna się zabawa.
Wychodzimy na ulicę i zakładamy maskę nr 15 (jestem człowiekiem sukcesu) i przyklejamy do niej uśmiech nr 5 ( powinny pasować do siebie). Następnie wchodzimy do biura, zakładamy więc dodatek do maski nr 15 (kompetencja) i rozpoczynamy pracę. W sobotę spotykamy się ze znajomymi, więc odpowiednia będzie maseczka nr 12 (wszyscy mnie lubią) i przyklejamy do niej uśmiech nr 5 (jestem życzliwa). Jeszcze rozmowa z teściową, więc szybciutko maska nr 9 (dobra żona/mąż). Jedziemy na wakacje, więc możemy założyć trochę luźniejszą maskę, np. nr 3 (szczęśliwa rodzinka). Idziemy do lekarza więc najodpowiedniejsza będzie ta z numerem 6 (chory człowiek). Daję jałmużnę bezdomnemu na ulicy, więc na chwilę zakładamy tą z numerem 11 (dobry człowiek). I tak sobie zmieniamy szybciutko te maski w zależności od sytuacji. Idzie nam to sprawnie, bo przecież trening czyni mistrza, a my to trenujemy od dziecka, więc mamy wprawę. I w końcu wracamy do domu i co? Okazuje się, że zbyt długo założona maska nie chce zejść, a jak już uda się ją zdjąć to okazuje się że pod spodem jest następna i następna. Ale o tym przekonują się już tylko nieliczni, którzy spróbowali zdjąć tą przyklejoną na wierzchu maskę. Cała większość ludzi zasypia codziennie nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że mają jakąkolwiek założoną.
A jak to jest z naszymi maskami możemy się przekonać wtedy gdy zadamy sobie pewne pytania.
Jaki naprawdę jestem?
Co naprawdę lubię?
Czego naprawdę w życiu chcę?
Co jest dla mnie ważne?
Może się wtedy okazać że nie potrafimy odpowiedzieć na żadne z tych pytań. To zresztą żaden problem. Jeżeli damy sobie trochę czasu to dotrzemy do prawdziwych odpowiedzi.
A gdy już odpowiemy sobie na te pytania to warto wtedy zadać to najważniejsze:
Czy moje odpowiedzi są naprawdę moje czy to tylko kolejna maska, czyli pokaz tego jaki uważam, że powinienem być?
Myślę, że warto się nad tym zastanowić, bo odpowiedź może być zaskakująca…