(19.11.10) Listopad ze względu na swą ponurą i smętną aurę naturalnie jest czasem refleksji i rozważań, które to ogarniają również klubowy świat futbolu. Początek sezonu i związana z nim ostrożność w wyciąganiu pochopnych wniosków już dawno za nami.

Data dodania: 2010-12-17

Wyświetleń: 1672

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Rozgrywki ligowe rozkręciły się na dobre, a w europejskich pucharach niebawem dojdzie do decydujących rozstrzygnięć związanych z fazą grupową. Głównym tematem rozmyślań większości ekspertów zajmujących się piłką nożną jest zapewne postawa włoskiego Interu Mediolan. Gra mediolańczyków jest chyba największym rozczarowaniem, a zarazem największą zagadką pierwszej fazy sezonu piłkarskiego na Starym Kontynencie. Początkowo nic nie zapowiadało nadchodzącego kryzysu. Po sezonie pełnym sukcesów, na pierwszy rzut oka wydawało się, że kierownictwo włoskiego klubu latem postępuje właściwie i nie popełnia błędu. Chociaż zespół stracił nieocenionego Mourinho, to w jego miejsce sprowadzono innego świetnego fachowca – Rafaela Beniteza. Do tego utrzymano praktycznie cały mistrzowski skład, co nie było łatwe wobec ogromnego zainteresowania innych drużyn graczami klubowego mistrza Europy. Gdy wszystkich ogarniał letni szał zakupów, Inter po raz pierwszy od długich lat przypominał pod tym względem oazę spokoju, a kolejne trofeum zdobyte w sierpniu zdawało się potwierdzać słuszność obranej strategii. Mimo, iż nie udało się zdobyć Superpucharu Europy, to nikt się tym za bardzo nie przejął, a przyczyn porażki upatrywano głównie w tym, iż był to początek sezonu, a zawodnicy nie są jeszcze zgrani i muszą się przyzwyczaić do nowych koncepcji trenera. I choć oczywiście trudno było przypuszczać, że Inter już w tym meczu pokaże piękny futbol, to jednak fakt, że przez dziewięćdziesiąt minut nie potrafił stworzyć praktycznie żadnego zagrożenia pod bramką Atletico był bardzo zastanawiający. Co ciekawe w Serie A gra wyglądała bardzo podobnie, jednak początkowo zespół odnosił zwycięstwa. Tak więc nikt nie miał prawa głośno narzekać, a pierwsze efekty pracy miały być widoczne już niebawem. Mediolańczycy kontynuowali więc siermiężną grę, zmieniając oblicze tylko raz  - na pucharowy meczu z Werderem. W międzyczasie przyszła też plaga kontuzji i Benitez zaczął mieć coraz poważniejsze problemy. Początek potężnego kryzysu nastał wraz z drugą połową meczu z Tottenhamem, kiedy to Inter grając w przewadze na własnym stadionie niemal oddał rywalowi pewne zwycięstwo, tracąc trzy identyczne bramki oraz Dejana Stankovicia, który dołączył do pokaźnego już wówczas grona kontuzjowanych. Tamto spotkanie odebrało resztki pewności siebie drużynie, która była już i tak wystarczająco zagubiona. Benitezowi posypała się też niemal cała linia pomocy, dlatego musiał eksperymentować i sięgać po zawodników z Primavery. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Inter nadal grał słabo, ale w końcu przestał wygrywać. W ostatnich 5 meczach gra wyglądała wręcz żenująco, a zawodnicy mistrza Włoch mieli problemy ze skleceniem choćby jednej składnej akcji. Doszło do tego, że dla Nerazzurrich kłopotem stało się ogrywanie ligowych słabeuszy i to nie tylko na wyjazdach, ale również na własnym boisku. Czarę goryczy przelało jednak niedzielne derby z Milanem. Na nic zdały się powroty Sneijdera, Milito i Stankovicia, głośny doping ponad 80 tysięcy widzów i ranga spotkania. Zawodnicy Interu w całym meczu oddali dokładnie dwa (!) celne strzały w światło bramki, ani przez chwilę nie zagrażając lokalnemu rywalowi. Jakby tego było mało, przerwali oni tym samym trwającą od dwóch lat passę meczów bez porażki na Giuseppe Meazza. Nerwowo zareagowali więc nie tylko kibice, ale również sam Massimo Moratti, jak dotąd zachowujący spokój. W czym tkwi więc problem Interu i kto ponosi odpowiedzialność za obecną sytuację? Problem jest oczywiście bardzo złożony i według mnie należy go rozdzielić - choć nie w równym stopniu – na wszystkich.

W pierwszej kolejności, jako winnego wskazałbym właśnie samego Massimo Morattiego, gdyż to on w głównej mierze odpowiada za politykę transferową. A prawda jest taka, iż kierownictwo wybitnie nie popisało się podczas letniego mercato. Moratti - inaczej niż ma to w zwyczaju i po raz pierwszy od kilkunastu lat - poskąpił pieniędzy na transfery. Za główny sukces uznał tymczasem fakt, iż utrzymał skład z poprzedniego mistrzowskiego sezonu. Szybko jednak okazało się, że „sukces” ten jest największym przekleństwem jego drużyny. Bowiem w zespole w którym dominują zawodnicy spełnieni, nasyceni sukcesami i pieniędzmi, wyraźnie brakuje świeżej krwi w postaci nowych, młodych piłkarzy, którzy wnieśliby ożywienie i zwiększyli rywalizację. Gwiazdom z poprzedniego sezonu w większości brakuje motywacji do gry w klubie, z którym zdobyli już niemal wszystko. Na dodatek kilka z tych gwiazd w zamian za zasługi otrzymało wyższe kontrakty, co zadziałało zapewne jeszcze bardziej demobilizująco. W praktyce zawodnicy ci już nic nie muszą, gdyż zdają sobie sprawę z tego, że w razie słabszej dyspozycji oraz w obliczu braku wartościowych konkurentów, i tak ławka im nie grozi, o co postarał się właśnie sam prezydent klubu wykazując bierność w letnim okienku transferowym. Moratti powtórzył w zasadzie błąd działaczy Milanu z 2007 roku, kiedy to Rossoneri sięgnęli po Puchar Ligi Mistrzów. Zrezygnowali oni wówczas z zakupienia nowych zawodników wychodząc z założenia, że skoro mają najlepszych w Europie to nikt nowy nie jest im potrzebny. Czas pokazał jak bardzo błędna była to polityka. Przez niemal trzy lata Milan nie zdobył żadnego trofeum, a w podstawowej jedenastce trudno było znaleźć piłkarza poniżej trzydziestego roku życia. Działacze Rossonerich rozumiejąc w końcu, że bez znaczących i odpowiednich wzmocnień nic się w tej materii nie zmieni, przyszli w końcu po rozum do głowy i Milan w tym roku stał się królem polowań letniego mercato. Pierwsze efekty już są widoczne i patrząc na grę obydwu lokalnych rywali niewykluczone, że to tym razem Inter czekają chude lata oraz mozolne odmładzanie zespołu, będące konsekwencją zaniedbań w kwestii transferów. Pojawiają się też głosy, że Moratti w końcu dojrzał. Może i dojrzał, ale mam wrażenie, że w negatywnym tego słowa znaczeniu. Już teraz bowiem ciężko znaleźć w składzie Interu piłkarza, któremu nie stuknęła jeszcze trzydziestka. Zdaje się też, że prezes Nerazzurrich zapomniał, iż to głównie przedsezonowe wzmocnienia (Sneijder, Milito, Motta, czy Lucio) pozwoliły Mourinho na zbudowanie mistrzowskiej drużyny.  Brak transferów sprawił, iż w obliczu plagi kontuzji, które dotknęły Inter, nie ma komu godnie zastąpić rekonwalescentów. Na dzień dzisiejszy z graczy kontuzjowanych można by stworzyć jedenastkę kto wie, czy nie lepszą niż ta,  która obecnie jest do dyspozycji trenera. Do tego wszystkiego należy dodać fakt, iż pomysł zatrudnienia Beniteza był autorskim pomysłem Morattiego, a wiele wskazuje na to, że decyzja ta nie była strzałem w dziesiątkę.

I tak oto pojawia się kolejny współwinowajca, a więc obecny trener mediolańczyków. Według mnie właśnie upada mit Beniteza, jako taktyka, który jest w stanie poradzić sobie w każdej lidze. Dlaczego jestem tak krytyczny wobec niego? Bo przez okres 4 miesięcy nie wypracował on sobie ani jednego argumentu, który mógłby go obronić - zawodzi dosłownie na każdym polu. Rafa nie podjął się jakiegoś wybitnie wielkiego wyzwania. Nie otrzymał on przecież w spadku zlepku przeciętnych zawodników, z których miałby uczynić potęgę, tylko gotową drużynę, z której nikt znaczący nie ubył. Zadaniem Beniteza nie było przeprowadzanie rewolucji kadrowej i budowanie zespołu od podstaw, tylko utrzymanie go w czubie i pilnowanie, by w tej świetnie pracującej maszynce nie doszło do awarii. Tymczasem już na wstępie zdecydował się on na zmianę stylu gry zespołu na typowo hiszpański, w którym to stawia  na długie utrzymywanie się przy piłce i atak pozycyjny. Dziwi to tym bardziej, że Inter nie posiada odpowiednich do tego wykonawców, a jego siła opierała się głównie na kontratakach. W efekcie w grze mediolańczyków trudno doszukać się jakichkolwiek założeń taktycznych i pomysłowości w konstruowaniu akcji. Zamiast tego widzimy ślamazarnie poruszających się graczy, którzy nie bardzo wiedzą co mają robić na boisku. Oczywiście Benitez broni się twierdząc, że wszystkiemu winne są kontuzje. Tymczasem, po pierwsze -  nawet w spotkaniach, w których miał on do dyspozycji niemal całą kadrę gra wyglądała tak samo, a po drugie - liczne urazy nie mogą tłumaczyć gubienia punktów z ligowymi słabeuszami, a to charakteryzuje ostatnio drużynę mistrza Włoch. Poza tym problemy zdrowotne również nie wzięły się znikąd. Choć trzeba przyznać, iż poprzedni sezon wiele kosztował graczy Nerazzurrich, a wielu z nich dodatkowo uczestniczyło w mundialu, to trudno przypuszczać, żeby taka kumulacja była nieszczęśliwym zrządzeniem losu. Po pierwsze bowiem, kontuzjowani są również piłkarze, którzy albo nie grali w zeszłym sezonie w Interze, albo też nie uczestniczyli w mistrzostwach, a po drugie wiele z tych kontuzji to kontuzje mięśniowe. To daje wiele do myślenia, tym bardziej, gdy po uwagę weźmie się fakt, iż Benitez zapowiedział zastosowanie specjalnego, „angielskiego systemu treningowego”. Jak na razie system ten przynosi rezultat przeciwny od zamierzonego, gdyż  motorycznie zespół również nie prezentuje się najlepiej.  Czyją też winą, jeśli nie trenera jest fakt, że zespół wychodzi na murawę bez ambicji, a w grze nie widać walki i zaangażowania. Okazuje się, że Benitez nie potrafi odpowiednio zmobilizować zawodników, wyzwolić z nich cech wolicjonalnych, co w przypadku materiału z jakim przyszło mu obecnie pracować jest kwestią nadrzędną i podstawową. Do tego wszystkiego dochodzą też fatalne w skutkach decyzje. Przed jednym z najważniejszych meczów tego sezonu Rafa nagle zmienia ustawienie zespołu, a w podstawowym składzie decyduje się wystawić Materazziego, który ostatni raz na boisku zameldował się w sierpniu i rozegrał wówczas całe…10 minut. Co gorsza Benitez nie dostrzega swoich błędów i uważa, że wszystko jest ok. Kibice powoli tracą cierpliwość i trudno im się dziwić – w końcu po 4 miesiącach pracy widoczne powinny być chociaż minimalne efekty, a takowych jak nie było, tak nie ma.

W całą tą mozaikę problemów idealnie wpisują się też rzecz jasna sami piłkarze, którzy również nie są bez winy, gdyż to od nich w największej mierze zależą wyniki zespołu. A prawda jest taka, że w znakomitej większości są oni cieniami zawodników z poprzedniego sezonu. Słabo prezentuje się defensywa - Maicon myślami jest chyba cały czas w Realu Madryt, a duet stoperów Lucio-Samuel, który jeszcze całkiem niedawno stanowił zaporę nie do przejścia, teraz gra bardzo niepewnie i popełnia masę błędów. Jeszcze gorzej wygląda ofensywa. Sneijder zupełnie nie może się odnaleźć w nowej taktyce, a jego znakiem rozpoznawczym, zamiast świetnie bitych stałych fragmentów gry stały się dyskusje z sędziami. Natomiast najlepszy snajper Interu – Diego Milito zatracił swój największy atut, jakim był niewątpliwie instynkt strzelecki. Świetnie opłacani, wiekowi zawodnicy, których nie brakuje w zespole mistrza Włoch, coraz rzadziej pragną umierać na boisku za barwy klubowe, a bez maksymalnego zaangażowania ciężko o dobre wyniki.

Tak więc sytuacja, w której znalazł się Inter jest nie do pozazdroszczenia. Co ciekawe nic nie wskazuje na to, by stan ten mógł w najbliższym czasie ulec zmianie. Zawodników kontuzjowanych przybywa z każdym meczem, a rekonwalescencja innych się wydłuża. Niebawem do i tak już napiętego terminarzu zawodnikom Nerazzurrich dojdą mecze w Pucharze Włoch oraz Klubowe Mistrzostw Świata, po których to z pewnością nie staną się bardziej wypoczęci. Nawet jeśli wkrótce do zdrowia zaczną stopniowo wracać rekonwalescenci, to ciężko przypuszczać, by mogli oni od razu błyszczeć – czeka ich raczej wolne wchodzenie do składu i odbudowywanie formy. Nierealne jest też to, że Benitez nagle zmieni swój charakter i stanie się mentorem dla podopiecznych, skoro nie potrafił tego zrobić w ciągu czterech miesięcy. Myślę, że obecnie nikt nie ma rozsądnej recepty na zmianę sytuacji. Niewybaczalne błędy zostały już popełnione, a czasu nie da się cofnąć. Wielu symptomów zmian upatruje w zbliżającym się okienku transferowym, jednak zimowe wzmocnienia służyć powinny raczej tylko uzupełnianiu składu, aniżeli szukaniu na gwałt zawodników mogących odmienić oblicze zespołu. Zresztą nazwiska, które wymienia się przy tej okazji  również nie rzucają na kolana (Inler, Poli, Barzagli, Cahill, Lucas). Nie można też dać odpoczynku najbardziej wyeksploatowanym zawodnikom, w tym mózgowi zespołu – Sneijderowi, z racji tego, że nie ma ich kim zastąpić. Konieczność odrabiania strat do rywali sprawia z kolei, że nie ma już czasu na eksperymenty ze składem i ustawieniem. Zawsze można jednak zmienić trenera. I choć na tym etapie  sezonu takie posunięcie wydaje się mało rozsądne, to jest to jedyne działanie jakie może podjąć Moratti by zmienić cokolwiek, a zmienić trzeba wiele. Wszystko wskazuje na to, że problem tkwi głównie w głowach zawodników, i nie jest w stanie tego zmienić ani prestiż meczu, ani nagrody finansowe, ani tym bardziej Benitez. Nie odmawiam oczywiście obecnemu trenerowi mediolańczyków niewątpliwej fachowości, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że Inter mu po prostu nie leży, a Serie A to nie jego bajka. Wielu twierdzi, że zmiana trenera nic nie da, gdyż nie ma na tą chwilę lepszego od Hiszpana. Tylko, czy koniecznie musi to być trener najlepszy? Czy nie lepiej, aby był po prostu najodpowiedniejszy? Być może Interowi obecnie nie jest potrzebny piłkarski omnibus z wielką wiedzą taktyczną, tylko mentalista potrafiący skutecznie zmotywować zawodników. I chociaż Moratti zapewnia, że nadal ma pełne zaufanie do Beniteza, to z każdym kolejnym meczem bez zwycięstwa jego cierpliwość będzie malała. Najbliższe tygodnie pokażą więc, czy te zapewnienia to tylko gra słów, czy też Moratti naprawdę zrozumiał po wielu latach, że pochopne decyzje w futbolu nie są wskazane.

Licencja: Creative Commons
2 Ocena