Zatem szybko o fabule: Dwóch znajomych z Ameryki postanawia zwiedzić Europę, aby poczuć mityczną rozpustę serwowaną przez europejskie kobiety, a okraszoną niebotyczną ilością alkoholu i narkotyków. W drodze poznają pewnego Olego i razem z nim postanawiają wybrać się do okrytego sławą współczesną Sodomą i Gomorą hostelu w Bratysławie. Jak się domyślacie na miejscu wszystko okazuje się wyglądać zgoła inaczej...
Biedna Bratysława dla przeciętnych reżyserów stała się chyba ulubionym miejscem-ikoną do sportretowania stereotypowego miasta we wschodniej Europie. Przypomnijmy sobie chociażby „Eurotrip”, gdzie stolica Słowacji została oznaczona na mapie jako popielniczka z zagaszonymi papierosami...
Przecież równie dobrze mógłby zostać przedstawiony Wrocław, czy Praga. Hostel Wrocław lub hostel Praga. Nie wiem z jakiego powodu filmowcy tak się doczepili do Bratysławy, ale moim zdaniem nie jest to wcale miejsce gorsze od wielu naszych miast, a hostele w Bratysławie są na lepszym poziomie niż chociażby hostel Wrocław, mieście, w którym mieszkam.
Jednak już abstrahując od tych dwóch konkretnych przykładów, to jednak obraz Europy Środkowo-Wschodniej w filmach amerykańskich prezentuje się naprawdę źle. Zazwyczaj są to brudne, zapyziałe lokacje, gdzie rządzi nie jaki Stiepa, Władek czy inny Pavel o łysej glacy odziany w dres, czy dla odmiany posiadający długie, przetłuszczone włosy. I jak tu człowieku uciec od stereotypu człowieka wschodu?
Na szczęście będąc na naszej pozycji to my tak naprawdę możemy się śmiać z filmowców amerykańskich. Ich płytkość i ograniczenie nie ogranicza się tylko do naszej części świata, lecz wszystkiego, co nieamerykańskie. Dlatego przy oglądaniu tych pozycji filmowych polecam nie przejmować się i rozsiąść wygodnie z popcornem na kanapie. Ewentualnie wyobrazić, że akcja filmu toczy się gdzieś w południowej części USA, niechaj będzie to i Alabama, czy Missisipi, to i my się pośmiejemy.