Jestem prawie pewien, że wybierając się na koncert znanego zespołu lub wokalisty, nie zawracamy sobie głowy takimi "bzdurami", że pomimo dużej odległości od niego słyszymy go. Tak po prostu ma być. Dopiero gdy coś z nagłośnieniem zaczyna nawalać uświadamiamy sobie, że to dzięki skomplikowanej technice może być dobrze lub źle działające udźwiękowienie sali koncertowej.

Data dodania: 2007-05-31

Wyświetleń: 5065

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Na początek może trochę przynudzającej teorii. - Jeżeli byśmy fali dźwiękowej przyjrzeli się dokładniej, to zauważyli byśmy, że stanowią go cykliczne zgęszczenia i rozrzedzenia powietrza. Te obszary zagęszczeń i rozrzedzeń przesuwają się z prędkością dźwięku w pewnym kierunku, i jeżeli tak się zdarzy - mogą wpaść do czyjegoś ucha i wywołać w nim wrażenie dźwięku. Większość „normalnych” dźwięków jest mieszaniną wielu tonów, przy czym jedne tony mogą trwać dłużej, inne krócej; narastać szybko, lub wolno; falować, urywać się itp. Wszystko to razem powoduje, że muzyk potrafi z dobrego instrumentu wydobyć cudowny nastrój, wprawić nas w szampański humor, zasmucić, wzruszyć, poirytować. Od strony fizycznej patrząc, lepszy instrument wytwarza zazwyczaj więcej tonów niż zły, a dodatkowo nie wytwarza np. tzw. "wilczych tonów", czyli tonów niepożądanych w widmie dźwięku. Nasze wrażenie barwy dźwięku, zależy jednak nie tylko od samej obecności tonów, ale także od ich "zachowania". Istotne jest które tony szybciej zanikają, a które wolniej, jak odbywa się to zanikanie itp. Łatwo możemy odróżnić dźwięk fortepianu, od dźwięku skrzypiec - wynika to przede wszystkim z faktu, że instrumenty smyczkowe mogą grać bardzo "długie" nuty, a do tego kontrola nad trwaniem dźwięku jest tu większa, niż w przypadku fortepianu. Fortepian ma zupełnie inny sposób wydobywania dźwięku - tu każde naciśnięcie klawisza owocuje tylko jednorazowym uderzeniem młoteczka o strunę.
To tyle teoretycznego marudzenia. Gdy dochodzimy do praktyki najlepiej jest gdy słuchamy koncertów w stanie "nieprzetworzonym" czyli bez jakiejkolwiek ingerencji techniki. Takie kameralne spektakle możliwe są tylko dla wybrańców …lub na imieninach u cioci. Chociaż w tym ostatnim przypadku, czasami wolelibyśmy być głusi, gdy kuzynka Zosia rzępoli niemiłosiernie, a nam wypada uśmiechać się i klaskać. Powróćmy jednak do prawdziwych mistrzów. Jakże świat byłby ubogo bez tej „zniekształcającej” techniki. Miliardy ludzi nigdy by nie poznały (usłyszały) legendarnych wirtuozów oraz zwykłych, a jakże umilających życie, popularnych piosenkarek i piosenkarzy. Wielkie wytwórnie płytowe stać na sprzęt, który tylko w minimalnym stopniu odbiera pełnię odbioru na żywo. Ale co zrobić gdy chcemy zorganizować np. zakładowe party na kilkaset osób. Firma potrząsnęła kiesą i zaproszono jakąś gwiazdę. A techniki mamy jedynie gniazdka 230 V. Moim skromnym zdaniem, nie należy w takich przypadkach odkrywać koła lub wynajdywać prochu. Wystarczy zaprosić do współpracy wyspecjalizowaną firmę, która "załatwi" nam nagłośnienie sali lub miejsca pod chmurką, jeżeli to widowisko plenerowe. Fachowcy dobiorą i przywiozą odpowiednią aparaturę, dziesiątki kabli połączeniowych, mikrofony, itp. Nam zaś pozostanie wygłosić jakąś gładką mowę powitalną, życzyć udanej zabawy…i zbierać laury
Licencja: Creative Commons
2 Ocena