****
Siedzę na parapecie. Piję zieloną herbatę. Liście bawią się w chowanego z promieniami zachodzącego słońca. Patrzę na niebo i wiem, że teraz znaczy nigdy więcej. Bo chociaż może nawet jutro usiądę znowu na parapecie i znowu będę piła herbatę, to będzie już zupełnie inna herbata, inne niebo i inna ja - z innymi myślami w głowie. A kiedyś przyjdzie czas, że mnie też nie będzie...Kiedyś zapytałam Kogoś, czego najbardziej się boi? Odpowiedział, że tego, że nie zdąży się zakochać. Potem zapytał mnie, czego się boję, odpowiedziałam, że śmierci. On zakochał się, ja nadal się boję i wiem, że bać się nie przestanę. Siedzę na parapecie i tak mocno czuję tezę Huma, że życie jest impresją, wiązką doznań, migającym przed naszymi oczami obrazem. Kiedy zaczęłam studiować filozofię, to moje upracie powracające pytanie zyskało patronów. Odtąd zastanawiam się, czy jesteśmy bytem-ku-śmierci, jak twierdził Heidegger, czy może bytem-jeszcze-nie-umarłym, jak uważał Levinas. Dwie perspektywy. Nie wiem, która lepsza. Nie wiem, czy życie miałoby większy sens, gdyby trwało wiecznie. Ale wiem, że nie ma nic bardziej przerażającego niż to, że przemija. Wymyka nam się z rąk i nie możemy zacisnąć palców. Skąd u mnie ten lęk? Może dlatego, że przez tyle czasu nie umiałam się niczym cieszyć, niczego chcieć, i teraz desperacko wręcz próbuję to wszystko nadrobić. A jednocześnie wciąż się chowam przed życiem, wciąż nie jestem gotowa, choć już świadoma jak to jest żyć pełnią życia, śmiać się, cieszyć, kochać. Może bardziej żal mi straconego czasu niż tego, który jeszcze stracę? Jestem niecierpliwa, wszystko chcę już, teraz. A im mocniej chcę, im szybciej chcę, tym wolniej się wszystko dzieje. Jakbym chciała zmienić rytm, odwieczny, pulsujący rytm, oszukać czas i chyba siebie samą...A może trzeba żyć tak, jak pisał Fellini, że "nie ma początku, nie ma końca, jest tylko niezaspokojona pasja życia"? I pogodzić się z tym, że ta pasja zawsze pozostawi niedosyt, przed którym po prostu nie ma ucieczki?