Odstawmy skandynawskie kryminały na półki. Nadchodzi nowa era polskiego kryminału.

Data dodania: 2015-09-19

Wyświetleń: 1292

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

FELIETON

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

 Jestem fanatykiem czytania i nie ukrywam tego, a wręcz uważam to za powód do dumy. Czytam dużo, maniakalnie, książki zajmują większość mojego czasu. Ze wstydem muszę przyznać, że czytam nawet kosztem swoich obowiązków domowych czy zawodowych. Literatura to sens mojego życia, moja pozytywna karma, coś niezbędnego tak jak powietrze. Gatunek, który czytam nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia, no chyba że to jest romans, tych unikam jak ognia, na papierze oczywiście.

Jestem miłośnikiem fantastyki wszelakiego autoramentu, ale nie pogardzę też np. dobrym kryminałem czy sensacją. Zaczytywałem się w klasyce, Chandler, Christie, Forsythe, Ludlum, Follet. Skandynawskich pisarzy takich jak Larson, Lackberg, Nesbo, również nie pomijałem, ale polskich autorów już tak. Kiedyś tam miałem styczność z nieśmiertelnymi gazetowymi wydaniami Joe Alexa lub Zeydlera – Zborowskiego i w zasadzie to było wszystko. Znajomi, rodzina, bibliotekarki męczyły mnie polskimi kryminałami, podsuwając ten czy inny tytuł, ale uparcie odmawiałem.

Pewnej soboty włączyłem telewizor, znany kanał informacyjny, a na ekranie pani Agata Passent, którą notabene bardzo lubię i pan Filip Łobodziński, nieśmiertelny, ale jakże już poważny Duduś, przeprowadzali wywiad z młodym polskim pisarzem Zygmuntem Miłoszewskim. Sympatyczny brodacz, mówiący ładną polszczyzną z zapałem opowiadał o swojej trylogii przygód prokuratora Teodora Szackiego. Słuchałem z zainteresowaniem i powoli w mojej głowie kiełkowała uparta myśl, a może by tak to przeczytać. Wysłuchałem wywiadu i jak to zazwyczaj bywa zapomniałem, zaczytując się dalej w swojej ukochanej fantastyce. Aż nadszedł ten dzień kiedy postanowiłem sięgnąć po pierwszy tom trylogii, „Uwikłanie”. Włączyłem Kindla, usiadłem wygodnie i odpłynąłem, pogrążyłem się zupełnie. Wróciłem do Polski roku 2005, roku przełomów i wydarzeń których nie sposób zapomnieć. A bohater, sam Szacki, to rasowa postać z krwi i kości, typowy produkt swojej epoki, człowiek z problemami takimi z jakimi zmagało się i nadal zmaga wielu z nas. Z jednej strony elegancki, trochę zmanierowany sztywniak, a z drugiej strony typowy Kowalski, mający problemy rodzinne i niezadowolony ze swojej egzystencji. To pierwszy taki prokurator na kartach polskiej powieści kryminalnej, idealnie dopasowany do rzeczywistości, która nas otacza.

Pan Miłoszewski pokazał w trylogii absolutne mistrzostwo świata w ukazaniu realiów naszego kraju, nie tworzy jakiejś nierealnej rzeczywistości, ale pokazuje Polskę tego okresu taką jaka była i w kolejnych tomach z powodzeniem dalej maluje ten nasz szary obraz. Obraz bolączek, kłopotów dnia codziennego, naszych przywar czy wad narodowych. W jego języku czuć lekkość i takie mistrzostwo jakiego dotychczas nie było, on nie opisuje historii, on sprawia, że mamy wrażenie w niej uczestniczyć. Czytamy o cząstce samych siebie, o tym z czym każdy z nas niejeden raz już się w życiu spotkał. Panie Miłoszewski, ja proszę o więcej takich powieści, najlepiej o kontynuację trylogii, bo przecież chyba pozostawił Pan otwartą furtkę, aby prokurator Szacki ponownie zapukał do naszych drzwi.

Jako, że o tym przedstawicielu polskiego wymiaru sprawiedliwości dowiedziałem się od duetu Passent – Łobodziński, mimo że nie lubię telewizji stałem się fanem ich programu. I znów pewnej soboty ujrzałem na ekranie ładną blondynkę w okularach, o ciekawym nazwisku – Katarzyna Bonda. Słuchałem i już wiedziałem, że muszę zawrzeć znajomość z Saszą Załuską, bohaterką powieści „Pochłaniacz”. Profilerka w polskim kryminale, oj to coś nowego. Wziąłem do ręki to opasłe tomiszcze, i zanurzyłem się w mrocznym półświatku bliskiego mi Trójmiasta. I znów całkowite zaskoczenie, styl, język, dogłębna znajomość tematu i fascynująca historia morderstwa w nocnym klubie. Ponownie żywa bohaterka, z nią również można się utożsamiać. Kobieta po przejściach, która stara się pogodzić pracę z wychowaniem córki, walcząc jednocześnie z demonami przeszłości. To lubię najbardziej, a szczególnie ucieszyła mnie informacja, że to dopiero pierwszy tom z czterech, więc literacką przyjaźń z paniami Bondą i Załuską z pewnością będę kontynuował.

Skandynawskie kryminały, zgadzam się, są dobre, przyznaję bez bicia, ale Panie i Panowie oznajmiam, że nadeszła nowa era polskiego kryminału.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena