Zapewne już widziałeś artykuły poruszające ten temat. Jest w nich sporo piętnowania tej pogoni za wynikami – za osiągnięciami, pieniędzmi czy sławą. Jest w nich też trochę racji. Ja jednak napiszę trochę przewrotnie – jest też dużo dobrego w takim stylu życia.
W psychologii sukcesu wychodzimy od tego, że człowiek ma jedno życie i nie należy go zmarnować na „bylejakość”. Bo nie musisz się bać czy wystarczy Ci do pierwszego, możesz zarabiać duże pieniądze, które z kolei na wiele Ci pozwolą. Bo pieniądze same w sobie są martwe… ale podróżowanie poszerza horyzonty, czujesz że żyjesz. Mieszkanie czy dom w dobrej lokalizacji, prywatna opieka medyczna, dobre szkoły dla dzieci – to ma przecież wartość, prawda? Ale też kosztuje.
Nie musisz oglądać gwiazd popkultury, korzystając z eskapistycznej funkcji mediów. Możesz sam osiągnąć sławę. Nie każdy chce tego, ale niektórzy tak.
Chodzi mi o to, że podążając „drogą sukcesu” obieramy sobie ambitne cele, a potem je realizujemy. Nie zgadzamy się na status quo – dążymy tam, gdzie chcemy.
Konsumpcjonizm, mimo pejoratywnych skojarzeń, również nie musi być taki zły… Przecież fajnie coś mieć, ładnie się ubrać. Niekoniecznie jestem za skrajnymi zachowaniami i jakimś ponadprzeciętnym materializmem, zakupoholizmem, wypruwaniem sobie żył, żeby kupić nowy model smartfona. Ale w umiarze…
Oczywiście sukces nie zawsze oznacza tę sławę czy pieniądze. Ostatnio przeprowadzałem wywiad ze znanym coachem i przedsiębiorcą. Powiedział coś bardzo ważnego, parafrazując - sukces to nie zawsze Rolls-Royce i wydzwanianie do klientów o 6 rano, czasem sukces to usiąść na balkonie i wypić w spokoju kawę, usiąść na ławce w parku i poczytać książkę. Także to nie jest tak, że pęd za sukcesem jest czymś bardzo dobrym.
Uważam, że zawsze należy zdefiniować, co jest dla nas ważne. Czy to pieniądze czy może spokój, zdrowie psychiczne. Potem należy po to sięgnąć, ponieważ marzenia są po to, aby je realizować. Jednak trzeba pamiętać o tym, że we wszystkim należy zachować umiar.