„Boska” – tak nazywał się spektakl Teatru Telewizji emitowany w poniedziałek 24 października. TT wrócił do tradycji przedstawień na żywo, a obsada była znakomita (Krystyna Janda, Maciej Stuhr, Wiktor Zborowski). Co jednak dla nas najważniejsze spektakl oparto na autentycznej historii Florence Foster Jenkins, znanej jako „najgorsza śpiewaczka świata”. A postać to totalnie nietuzinkowa.
Florence urodziła się w Wilkes-Barre w Pensylwanii w 1868 roku. Od dziecka kochała śpiewanie. Niestety - brakowało jej talentu. Ojciec dziewczyny, choć człowiek bogaty, nie dał jej pieniędzy na zagraniczne studia muzyczne. Pan Charles Foster umarł jednak w 1909 roku i córka odziedziczyła po nim fortunę. Florence, już po czterdziestce, wykorzystała pieniądze na rozwój muzycznej kariery. Nie hamował jej już ani ojciec, ani mąż - lekarz, z którym się kilka lat wcześniej rozwiodła.
Jenkins nie miała głosu. Posiadana przez nią skala nie pozwoliłaby zapewne czysto zaśpiewać prostej rymowanki Disco Polo. Nie miała też wyczucia rytmu i kiepską dykcję, co było szczególnie zabawne podczas wykonań zagranicznych utworów. Ale Florence śpiewała. Dawała koncerty, na które sama dystrybuowała bilety wśród zaufanych osób i przyjaciół. Wydała trzy płyty, za co sama zapłaciła. Na recitalach słyszała szyderstwa części widowni, co określała mianem „profesjonalnej zazdrości”.
Posłuchaj jak w rzeczywistości Florence śpiewała Mozarta.Ciekawe, czy wytrzymasz całe nagranie ;).
http://www.youtube.com/watch?v=qtf2Q4yyuJ0
W sztuce teatralnej z Krystyną Jandą w roli głównej początkowo postrzegamy Jenkins jako postać negatywną, głupią bogaczkę. Z czasem zaczynamy widzieć w niej kogoś więcej. Osobę, która mimo braku jakichkolwiek ku temu racjonalnych przesłanek, realizuje swoje marzenie. Poza tym jest to także po prostu dobra, serdeczna kobieta. Staje się więc nie tyle życiową nieudacznicą co „pozytywną wariatką”. Gdy w 1943 roku uczestniczyła w wypadku samochodowym, stwierdziła po nim, że jest w stanie śpiewać „F” wyżej niż wcześniej. Taksówkarzowi, który ją wiózł, nie wytoczyła sprawy sądowej, tylko wysłała pudełko znakomitych cygar.
Współcześni z niej się śmieli, ale na swój sposób stała się w Stanach bardzo popularna. Do tego stopnia, że publika wymusiła na niej występ w nowojorskiej Carnegie Hall, jednej z najbardziej prestiżowych sal koncertowych na świecie. Bilety rozeszły się długo przed przedstawieniem. Podobno był to niezapomniany spektakl z reakcjami publiczności, które nigdy później się zdarzyły.
Jenkins zmarła miesiąc po koncercie w Carnegie Hall w wieku 76 lat. Życie miała niezwykłe. Do dziś się ją pamięta. Piszą o niej sztuki i piosenki. Myślę, że nigdy nie żałowała swojego wyboru. Robiła to, co kochała choć natura i niebiosa poskąpiły jej ku temu talentu. Swój szalony plan wcieliła w życie, była człowiekiem czynu.
Warto się nad tą biografią pochylić, gdy zastanawiamy się czy chcemy realizować marzenia, które wydają się nieosiągalne. Przecież – tak naprawdę – możemy próbować wcale nie wychodząc przy tym na głupka lub dziwaka. Florence Jenkins swoim krytykom zwykła odpowiadać: Ludzie mogą powiedzieć, że nie umiem śpiewać, ale nikt nie może powiedzieć, że nie śpiewałam.
Przez pryzmat współczesnych Japonek zobaczmy, jak sztuka staje się sposobem wyrażania siebie. Pomimo presji społecznych oczekiwań, kobiety te odnajdują siłę w realizacji swoich pasji. Jeśli pragniesz odkryć tajemnice pełnego radości życia i wewnętrznej satysfakcji, serdecznie zapraszam do dalszego czytania – czeka Cię podróż po fascynującym świecie japońskiej kobiecości.