Praktycznie każda grupa zawodowa ma swój specyficzny język, w którym istnieją zwroty niezrozumiałe dla innych. Tak samo jest w sportach, szczególnie tych, które jeszcze niedawno należały do niszowych.

Data dodania: 2007-03-30

Wyświetleń: 9919

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 2

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

2 Ocena

Licencja: Creative Commons

Anglojęzyczne zapożyczenia, skróty czy czasami dość dziwne określenia na daną ewolucję czy sprzęt w snowboardzie są na porządku dziennym. Warto poznać choć część z nich, by później można było zrozumieć rozmowy snowboardzistów na stoku lub ich posty na forum.

Początkujący snowboardziści, oglądający filmiki snowboardowe, gdzie co chwilę padają tajemnicze określenia typu shred, Ollie czy goofy, mają czasami problemy ze zrozumieniem języka, którym posługują się bardziej zaawansowani miłośnicy jazdy na desce. Faktem jest, że w snowboardzie, podobnie jak w innych sportach, obowiązuje specyficzny żargon, pełny zapożyczeń od surferów czy osób jeżdżących na skateboardzie. O ile w krajach anglojęzycznych sprawa jest w miarę prosta, to mowa polskich snowboardzistów przypomina czasami język naszych rodaków z Chicago. Owszem, część słów pozostała niezmieniona, jak choćby wspomniany shred, czy nazwy większości ewolucji, ale próby odmiany ich zgodnie z rodzimą gramatyką, czy też czasami stosowany zapis fonetyczny mogą sporo osób doprowadzić do bólu głowy.

Tak więc, riderzy (broń Panie Boże raiderzy), czyli snowboardziści, którzy lubią kręcić triki (czyli wykonywać ewolucje), ćwiczą swoje umiejętności na railach (czyli poręczach), boxach (czyli wszelkich przeszkodach przekrojem przypominających podłużne pudła) albo na hopkach (czyli skoczniach). Inni wybierają shred – czyli po prostu jeżdżą tak, jak potrafią - dla samej radości jazdy. Ci bardziej zaawansowani szukają miejscówek (czyli miejsc, w których się jeździ, a nie rezerwacji) gdzie mogą poszaleć na pipie (spokojnie, to tylko slangowe określenie halfpipe, czyli konstrukcji śnieżnej w kształcie rynny, w której wykonuje się ewolucje), a jak umówią się tam wcześniej, to urządzają sobie jam session (czyli zawody, w których oceny przyznają inni zawodnicy lub publiczność, a nie sędziowie). A gdy nie ma śniegu, idą oglądać filmiki snowboardowe i komentować graby (czyli chwyty), slide'y (czyli ześlizgi po railach) czy też flipy (salta w powietrzu) wykonywane przez innych miłośników jazdy na desce. Aby się dowartościować i trochę rozerwać oglądają też shred w wykonaniu początkujących i wspominają swoje własne próby zapanowania nad deską.

W snowboardzie, dla większości osób, najgorszy jest hiking, czyli piesza wspinaczka z deską, na szczęście wynagradzana późniejszym freeridem po nietkniętym puchu (czyli jazdą poza wyznaczonymi trasami, na dziewiczym śniegu). Ale trzeba uważać, bo to czasami prawdziwy hardcore (czyli jazda przy dużej prędkości w trudnych warunkach). Shred w snowparku (czyli specjalnie przygotowanej trasie, na której ustawione są różnorakie przeszkody) jest zdecydowanie bezpieczniejszy, choć ci, którzy dopiero co dowiedzieli się, że nie są regular tylko goofy (czyli używają prawej nogi jako przedniej), powinni raczej umówić się na małe session (czyli jazdę grupową) z instruktorem. Na airy (czyli skoki), alpine shred czy jibbing przyjdzie czas później.

Osoby, które chcą wiedzieć więcej na temat języka snowboardzistów, mogą zajrzeć choćby na forum snowboardowe na http://www.prosnow.pl, po tym krótkim wstępie na pewno będzie im łatwiej zrozumieć poszczególne posty.

Licencja: Creative Commons
2 Ocena