Na przeglądanie serwisów informacyjnych zwykle szkoda mi zdrowia. Nie mam po prostu ochoty słuchać ani czytać o kolejnym rewelacyjnym pomyśle organów ustawodawczych, niespecjalnie pasjonują mnie celebryckie seksskandale, nie interesuje mnie, która z piosenkarek akurat powiększyła sobie cycki...

Data dodania: 2014-10-18

Wyświetleń: 1759

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

...a który z księży obmacywał ostatnio ministranta.

 

Krytykowanie to jedno z najprostszych zajęć. Nie wymaga specjalnych kwalifikacji ani nawet angażowania wielkich rezerw umysłowych – wystarczy po prostu stwierdzić, że coś jest do dupy i ewentualnie podać jakiekolwiek racjonalnie brzmiące uzasadnienie deklarowanego stanowiska. Poza tym – sensowna krytyka powinna chyba zawierać propozycje sensownych, bardziej, niż te krytykowane akceptowalnych rozwiązań opisywanego problemu, a – jak zauważyłem – zwykle ich nie zawiera. Ja także nie mam żadnego szczególnie odkrywczego pomysłu na poprawę skuteczności funkcjonowania związanych z sądownictwem procedur. Dlatego ten artykuł nie jest krytyką, jest tylko wyrażeniem mojego zdania na temat spraw, które od lat niezmiennie mnie niepokoją. 

 

Z mojego punktu widzenia nie istnieje coś takiego, jak sprawiedliwość. Jest to pojęcie bardzo względne i między innymi z własnej praktyki zawodowej wiem, że postaci sprawiedliwości jest co najmniej tyle, ile jest osób domagających się sprawiedliwego postępowania w określonej sprawie. Raczej rzadko się zdarza, by ktokolwiek doczekał się w sądzie satysfakcjonującego rozwiązania problemu. Każdy kij ma co najmniej dwa końce, a każdy arbitraż musi być formą wymuszenia pewnego kompromisu. Muszę przyznać, że niemal wszyscy znani mi sędziowie, a widziałem ich w akcji wielu, zwykle naprawdę stawali na głowie, by w konkretnej sprawie nikt nie czuł się za bardzo pokrzywdzony. Jednak każde sądowe rozwiązanie ma swoje dobre i złe strony a każda decyzja jest korzystna dla kogoś i niekorzystna dla kogoś innego. Między innymi dlatego określenie „wymiar sprawiedliwości” uważam za co najmniej nietrafne. Z drugiej strony – na obecnym etapie rozwoju ludzkiej cywilizacji żadne społeczeństwo nie może istnieć bez zinstytucjonalizowanego systemu rozstrzygania sporów. Że wszelkie znane nam systemy tego typu są totalnie nieudolne – nie trzeba chyba nikogo przekonywać. 

 

Kto jest „przestępcą”? 

 

Nie znam prawniczej definicji pojęcia „przestępstwa” ale podejrzewam, że jeśli definicja taka istnieje, zawiera przede wszystkim określenie postępowania wbrew obowiązującym przepisom. Moje blogowe rozważania mają zawsze charakter psychologiczny, zastanawiam się zatem kto i dlaczego z psychologicznego punktu widzenia staje się przestępcą, albo inaczej – jaka jest psychologiczna definicja „przestępstwa”. Myślę, że w tym przypadku istotna jest przede wszystkim ewentualna intencjonalność dokonanego czynu – przestępcą jest osoba, która czynu zabronionego dokonuje w sposób dowolny, zamierzony i z pełną świadomością znaczenia własnego działania, zwłaszcza zaś faktu, że działanie to naraża na szkodę inne osoby.

 

Problem ten ma swoje odzwierciedlenie w psychopatologicznym pojęciu poczytalności. Mówiąc potocznie, badanie poczytalności sprawcy przestępstwa ma na celu ustalenie, czy czyn zabroniony popełniony został z pełną świadomością i premedytacją, czy też zaistniały czynniki ograniczające lub wyłączające poczytalność (np. choroba psychiczna, upośledzenie umysłowe itp.). W myśl kodeksu karnego z niepoczytalnością mamy do czynienia wtedy, kiedy osoba dokonująca czynu zabronionego z powodu występujących zaburzeń psychicznych nie miała świadomości popełnianego przestępstwa i/lub nie była w stanie pokierować własnym postępowaniem. Nietrudno zauważyć, że definicja niepoczytalności jest definicją właściwie dość pojemną, co – rzecz jasna – bywa polem do najrozmaitszych nadużyć. 

 

Z tego punktu widzenia nazywanie „przestępcą” osoby, która przez nieuwagę spowodowała wypadek uważam za idiotyczne. Samo nazywanie to jednak mniejszy problem, dużo gorzej, jeśli człowiek taki jest przez instytucje i osoby prywatne traktowany jak prawdziwy bandyta.   

 

Psychologiczny sens kary

 

W języku psychologii behawioralnej kara to każde przykre i deprymujące zdarzenie, które następuje po niepożądanym zachowaniu i jest z nim bezpośrednio powiązane przyczynowo w ten sposób, że zachowanie niepożądane wywołuje konsekwencję w postaci kary. Innymi słowy karą jest przykra konsekwencja generowanego zachowania.  

 

Behawioralnym sensem kary jest nadzieja na eliminację karanego zachowania przy pobożnym założeniu, że ukarana jednostka zaniecha podejmowania działań niepożądanych jeśli zrozumie zależność, na mocy której zachowanie niestosowne skutkuje nieprzyjemnymi konsekwencjami. A zatem kara powinna z założenia zmniejszać prawdopodobieństwo wystąpienia karanego zachowania w przyszłości. Idąc dalej można się spodziewać, że sama świadomość grożącej kary w wielu przypadkach stanie się czynnikiem powstrzymującym od podejmowania działań niepożądanych. 

 

W wielu przypadkach kara jest zrównywana znaczeniowo z tzw. „wzmocnieniem negatywnym” (czasami spotykam nawet w literaturze sformułowanie „wzmocnienie negatywne czyli kara”). Takie porównanie jest zupełnie nieuprawnione – czym jest wzmocnienie negatywne zainteresowany Czytelnik dowie się tutaj.   

 

Nawet z tradycji i doświadczeń samej psychologii behawioralnej w sposób dość jednoznaczny wynika, że karanie jest wyjątkowo nieskuteczną formą motywowania. Implikacje praktyczne są takie, że w miarę możliwości należy stosować inne sposoby kontroli zachowania. 

 

Dlaczego kary tak słabo działają? 

 

Po pierwsze – skuteczne karanie musi być bezwzględnie konsekwentne. Oznacza to, że aby kara odniosła zamierzony efekt, musi następować ZAWSZE, w sposób NIEUCHRONNY po każdorazowym wystąpieniu zachowania, które chcemy wyeliminować. W praktyce życiowej jest to postulat wyjątkowo trudny do spełnienia. 

 

Dziecko szybko się uczy, że włożenie ręki w ogień skutkuje niebezpiecznymi i bardzo bolesnymi oparzeniami. Zazwyczaj wystarczy jeden przykry wypadek, by mały człowiek na całe życie nauczył się unikać ognia. Jest tak dlatego, że poparzenie nastąpi zawsze i nieuchronnie w przypadku każdego kontaktu ciała z ogniem. Przestępca nader często żywi nadzieję, że w ten czy inny sposób uniknie kary – jego przestępstwo nie zostanie wykryte lub zgłoszone, można będzie zatrudnić dobrego adwokata, sprawę uda się przeciągnąć, a następnie przestępstwo ulegnie przedawnieniu albo po prostu, że tak czy inaczej wymiga się od odpowiedzialności, choćby z uwagi na kiepską wydolność tzw. „wymiaru sprawiedliwości”, itd.

 

Wielu ludziom towarzyszy naiwne przekonanie, że wprowadzenie kary śmierci czy tortur zniechęciłoby wielu przestępców do dokonywania zbrodni. Tak niestety nie jest – przed popełnianiem przestępstw ewentualnie powstrzymuje nie wysokość kary, lecz jej nieuchronność, na którą w naszych warunkach niestety nie można liczyć. Istnieje sto tysięcy powodów, dla których ukaranie może nie dojść do skutku i wie o tym każdy najdrobniejszy złodziejaszek, o prawdziwym bandycie nie wspominając. Emocjonalnie zaburzonemu przestępcy (a prawdziwy, faktyczny przestępca przez duże „P” to człowiek z całą pewnością emocjonalnie zaburzony) perspektywa kary jawi się mgliście i nierealnie, a to tylko jeden z wielu powodów, dla których „prawdziwy” przestępca nie boi się kary.

 

Po drugie – skuteczna kara powinna być tak surowa, jak to tylko możliwe. Wracając do psychologii behawioralnej należy zaznaczyć, że kara w każdym przypadku powinna być maksymalnie dotkliwa. Nie jest to może humanitarne, ale jest bardzo prawdziwe – im większy dyskomfort i ból związany z karą, tym większe prawdopodobieństwo, że kara odniesie względnie trwały skutek. W odniesieniu do wielu, jeśli nie większości przestępców kara przymusowego odosobnienia, jaką stosuje się w naszym kręgu kulturowym jest właściwie żadną karą, a z pewnością karą nie na tyle dotkliwą, by mogła mieć moc powstrzymywania przed recydywą.  

 

Po trzecie – kara powinna następować natychmiast po dokonanym czynie zabronionym. Z punktu widzenia psychologii behawioralnej niezbędne jest bliskie, czasowe i przyczynowe powiązanie zachowania z karą – w przeciwnym razie karany nie widzi żadnego związku pomiędzy własnymi reakcjami a deprymującymi konsekwencjami karzącymi. W przypadku wszelkich kar stosowanych przez tzw. „wymiar sprawiedliwości” trudno jest liczyć na pośpiech i natychmiastowość, a powodem takiego stanu rzeczy niekoniecznie musi być czyjekolwiek niedbalstwo. Niemal każde postępowanie karne składa się z wielu lub bardzo wielu osobnych wątków i elementów. Każdy z tych elementów wymaga wielu skoordynowanych działań, a na każdym etapie postępowania istnieją liczne czynniki opóźniające, zwłaszcza przy odpowiedniej dobrej woli osób z tych czy innych względów zainteresowanych przewlekaniem sprawy… 

  

Po czwarte – kara musi być zjawiskiem trwałym. Oznacza to, że za konkretne zachowanie kara musi grozić ZAWSZE i nie można jej wycofać. Jeśli czynnik karzący ustaje, tendencja do podejmowania karanego zachowania zwykle natychmiast znowu się pojawia i czasem jest dużo bardziej wyraźna, niż w okresie poprzedzającym wystąpienie kary. 

 

Warto podkreślić, że żaden z wymienionych warunków nie działa wystarczająco efektywnie jeśli występuje w izolacji od pozostałych. Kara bywa skuteczna, jeśli spełnione są wszystkie postulaty skutecznego karania. Gdyby kary za przestępstwa następowały nieuchronnie, były szybkie i bardzo dotkliwe jest wielce prawdopodobne, że przestępczość stałaby się zjawiskiem marginalnym. 

 

Zdarzyło mi się pracować na brytyjskiej wyspie Jersey (kanał La Manche). Wyspa jest mała i ma niewiele (ok. 91 000) mieszkańców. Przestępczość na Jersey praktycznie nie istnieje – mieszkańcy nie mają zwyczaju zamykania domów ani samochodów, a policja ma niewiele do roboty. Myślę, że jednym z powodów niskiego wskaźnika przestępczości jest w pewnym sensie nieuchronność kary – dla przykładu złodziej, po dokonaniu kradzieży, nie miałby po prostu dokąd uciekać. Wystarczy zablokować ruch lotniczy i morski, by odwrót z wyspy stał się zwyczajnie niemożliwy.   

 

Tak naprawdę, rzecz jasna, kara to tylko część procesu resocjalizacji i proszę pamiętać, że zawarte tu rozważania mają charakter bardzo skrótowy. 

 

W tym miejscu warto też wspomnieć o teorii reaktancji, autorstwa Jacka Brehma. Koncepcja reaktancji opisuje i wyjaśnia opór, jaki ludzie wykazują przeciwko zabranianiu czegokolwiek i koresponduje ze znanym powiedzeniem, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Alkohol nigdy nie sprzedaje się łatwiej, niż w czasie prohibicji, a religie rozkwitają pod rządami ateistów. Dla wielu, zwłaszcza wykazujących pewną specyficzną konstrukcję psychiczną ludzi nic nie jest bardziej atrakcyjne, niż wszelkie rzeczy zabronione…  

 

„Nieumyślne” spowodowanie śmierci 

 

W związku z powyższym od lat nurtuje mnie pytanie, czy osoba popełniająca przestępstwo w sposób niezamierzony lub bez świadomości przestępczego charakteru czynu powinna być traktowana jak przestępca i nazywana przestępcą. W tym miejscu pojawia się problem kary – czy jakiekolwiek zachowanie niezamierzone powinno być karane? I jeśli tak, to czy karane w taki sposób, jak przestępstwo popełnione z pełną premedytacją?  

 

 

Wypadek

 

Czasem zdarza się wypadek, w którym w sposób bezsprzeczny zawiniła jakaś osoba. Całkiem niedawno słyszałem o bardzo przykrym zdarzeniu drogowym, w którym, o ile dobrze pamiętam, zginęły chyba trzy osoby – kierowca ciężarówki zjechał na sąsiedni pas ruchu, zderzając się czołowo z samochodem dostawczym. Nie chodzi jednak o ten, konkretny wypadek – zdarzeń tego typu jest naprawdę wiele i każde z nich ma zwykle bardzo dramatyczny wyraz. 

 

W takich przypadkach często stwierdza się, że kierowca, który spowodował wypadek, był trzeźwy, dysponował wszelkimi koniecznymi uprawnieniami, prowadził sprawny samochód, zaś powodem tragedii była zbyt brawurowa jazda lub katastrofalne w skutkach pogwałcenie przepisów ruchu drogowego. 

 

W sprawie sądowej rodzina poszkodowanych zwykle usilnie domaga się najwyższego możliwego wymiaru ewentualnej kary. Jeśli sąd, wziąwszy pod uwagę wszelkie możliwe okoliczności zaostrzające i łagodzące wymierzy obwinionemu karę pięciu lat pozbawienia wolności, prokurator, na fali towarzyszących sprawie emocji domaga się lat dziesięciu, rodzina poszkodowanych najchętniej zaś widziałaby karę śmierci. Nie dziwię się uczuciom osób, które straciły najbliższych, pozwalam sobie jednak wypowiadać się jako osoba postronna, a więc bardziej obiektywna, bo emocjonalnie nie zaangażowana w sprawę. Czy kara w postaci wieloletniej odsiadki obwinionego ma jakikolwiek psychologiczny, społeczny i moralny sens? Moim zdaniem żaden. Jeśli sprawca popełnił czyn nieumyślnie śmiem sądzić, że sama świadomość spowodowania tragedii o takim rozmiarze już złamała mu życie. Nie wyobrażam sobie kary gorszej, niż dożywotni ból sumienia, oczywiście, jeśli sprawca w konkretnej sytuacji dysponuje czymś takim, jak sumienie. Czy w takich przypadkach karą sensowniejszą nie byłby ewentualnie nakaz podjęcia wieloletniej pracy społecznej lub na rzecz poszkodowanych? Czy osoba nieumyślnie powodująca śmierć powinna trafiać do kryminału, pomiędzy złodziei, morderców i gwałcicieli? Czy w odniesieniu do osoby powodującej wypadek jakikolwiek sens ma resocjalizacja?  

  

Seks z nieletnią

 

Czasem słyszę, że trzynastolatka urodziła dziecko i trwają gorączkowe poszukiwania nieznanego ojca. Obława ma na celu, rzecz jasna, ukaranie złoczyńcy. Przespał się wszak z nieletnią, więc odsiedzieć swoje powinien! Czy nie rozsądniej byłoby, gdyby znaleziony ojciec mógł cieszyć się wolnością i poświęcić się wychowaniu dziecka lub przynajmniej łożeniu na jego utrzymanie? Siedząc w pudle niewiele będzie mógł pomóc, dziecko potrzebuje ojca i środków do życia, w myśl prawa jednak szczęśliwy (lub nieszczęśliwy…) tatuś winien na koszt państwa spędzić parę latek za kratkami, przemyśliwując nad znaczeniem i wagą własnego czynu, ewentualnie  (jako sprawca czynu lubieżnego wobec nieletniej) doznając pewnych szczególnych dowodów sympatii ze strony współosadzonych… Jego odsiadka nie przywróci już zapewne nastolatce wianka, a utrata cnoty, jeśli tylko nie odbyła się na drodze gwałtu, w zestawieniu z faktem narodzin dziecka jest chyba problemem raczej pobocznym. 

 

Jedna z najdziwniejszych spraw sądowych, w jakich brałem udział, dotyczyła piętnastolatki, która uprawiała miłość z kolegą z klasy. Zaniepokojona wizją ewentualnego macierzyństwa dziewczyna wykazała minimum odpowiedzialności i odwiedziła ginekologa… Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, pani ginekolog powiadomiła policję. Nie wiem, dlaczego, bo kochankowie byli rówieśnikami, a do zbliżenia doszło przy pełnej dobrowolności po obu stronach. Zarówno sędzia, jak i prokurator, a także wszyscy pozostali, zaangażowani przedstawiciele "wymiaru sprawiedliwości" byli naprawdę zdumieni i nikt za bardzo nie wiedział, co z tą sprawą zrobić. Po przesłuchaniu przestraszonej nastolatki postępowanie zostało, rzecz jasna, umorzone. Obawiam się jednak, że mimo naprawdę pozytywnej, rodzinnej wręcz w pokoju przesłuchań atmosfery, dziewczyna dobrze się zastanowi, zanim następnym razem odwiedzi lekarza, a to, moim zdaniem, wyjątkowo niepożądany efekt rozsądnego działania dorosłych…      

 

Ot, absurdy, jakich wiele.

 
 
Licencja: Creative Commons
0 Ocena