Zanim przejdę do omawiania dzieciństwa sprzed 20 lat, najpierw zajmę się obecnym. Najbardziej znanym zabijaczem czasu i przedmiotem, dzięki któremu rodzice mają „święty spokój” jest najwątpliwiej komputer. No właśnie. Pozwalanie dziecku na przesiadywanie przed monitorem jest najgorszym rozwiązaniem. Teraz, gdy mamy wakacje, dzieciaki całodziennie grają w gry. Byłam w szoku, gdy 5-letnia kuzynka, zaraz po przyjeździe, pierwsze pytanie jakie zadała to: czy mogę iść pograć na komputerze? Spróbowałam małej wyperswadować pomysł z głowy, próbowałam zająć ją rysowaniem, ewentualnie bawieniem się pluszakami czy lalkami. Hmm... nie chciała. Po dłuższych namowach na zajęcie się czymś innym prawie zaczęła płakać. Byłam w szoku. Teraz dzieci trzeba wyganiać na podwórko, by odetchnęły świeżym powietrzem, kiedyś było na odwrót.
Jeśli chodzi o wszelakie filmy i muzykę. Wszystko dostępne jest na wyciągnięcie ręki. Internet stał się naprawdę kopalnią wszelkich informacji. Kiedyś trzeba było iść do wypożyczalni filmów, a dziś wypożyczalnia przychodzi do nas. Wszystko można znaleźć w sieci lub też kupić w sklepie.
A jak wygląda komunikacja w dzisiejszych czasach? Wystarczy mieć telefon. Szybka rozmowa i wiadomo co dzieje się u innych. Kiedyś, aby się spotkać i porozmawiać, umawiało się na konkretną godzinę, w konkretnym miejscu.
Teraz wpadł mi pomysł do głowy jeśli chodzi o prezenty - weźmy na przykład taką komunię: kiedyś rower, zegarek czy radiomagnetofon (dla niezorientowanych: wyglądem przypomina radio z tym, że posiada szufladkę na kasety) to był szczyt marzeń. Dzieci cieszyły się i miały czym pochwalić się przed rówieśnikami. Dziś bez smartfona, tabletu czy laptopa najlepiej nie pokazywać się na przyjęciu komunijnym...
Nasuwa się niestety ponury wniosek - dzieci stały się małymi, bezwzględnymi materialistami. Wszystko mają pod nosem, na wyciągnięcie ręki. Porównując to co mamy teraz z tym co ja miałam w dzieciństwie, śmiem stwierdzić, że jestem dumna z tego, iż mogłam cieszyć się nim w latach 90.