Zastanawiając się, co oznacza to dziwne określenie, warto najpierw sięgnąć do wyjaśnienia , kim jest ów hipster.
Słowo „hipster” jest ostatnio bardzo modnym określeniem. W założeniu miało się odnosić do osób, które odrzucają kulturę masową oraz jej wszelkie przejawy, zamiast tego wyznając wyższość kultury niszowej, niezależnej. Hipster miał cenić nonkonformizm oraz indywidualizm oraz w sposób ironiczny, czy nawet pogardliwy odnosić się do wszystkiego co niesie ze sobą tak zwany mainstream. Brzmi bardzo zacnie. Tego typu postawy kojarzą się z czasami buntowników, z czasami wielkich kultur alternatywnych, takich jak kultura beatników, hipisów czy punków. A jednak jest całkiem inaczej. Grunt w tym, że kultura hipsterów mało ma wspólnego z wyżej wymienionymi kulturami. Podczas gdy tamte stanowiły prawdziwą kontrkulturę, opartą na ważnych ideach związanych z wolnością jednostki, tu wszystko wydaje się powierzchowne i na pokaz. Niestety. I to jest właśnie główna różnica między indywidualistą a hipsterem. Ten pierwszy robi to z głębokiej potrzeby, ten drugi, bo tak jest najbardziej modnie. Bycie hipsterem to coś, co jest dziś „cool”, a pojęcie „jestę hipsterę” ma z tym byciem „cool” duży związek.
Współcześni hipsterzy mają to do siebie, że przesadnie akcentują swój wizerunek. Można odnieść wrażenie, że to głównie o ten wizerunek w ich postawie chodzi, a nie o rzeczywistą walkę z kulturą masową. Strój hipstera musi być koniecznie jak najbardziej niecodzienny. Przebywając w obecności hipstera z krwi i kości można odnieść wrażenie, że jest on zakochany w sobie, w swojej rzekomej niezależności i wyjątkowości. Będzie dużo mówił o muzyce której słucha, koniecznie tej niszowej, takiej, o której nie mają pojęcia szare masy. Będzie rozprawiał o niezależnej kinematografii, komercyjne kino to przecież ostatni chłam. Pewnie pod niebiosa będzie wychwalał swoją jedynie słuszną postawę buntownika, wcale nie zdając sobie sprawy z tego, że tak naprawdę niewiele ma ona z prawdziwym buntem wspólnego. Całym swym jestestwem będzie zdawał się mówić: „jestem taki ą, ę”. I dlatego właśnie powstało pojęcie „jestę hipsterę”.
Wolność absolutna. Brzmi kusząco, prawda? Ale czy to naprawdę możliwe? Anarchistyczne społeczności przeszłości próbowały zrealizować ten ideał – bez hierarchii, bez rządów, bez prawa narzuconego siłą. Były jak marzenia o świecie, w którym człowiek jest sam sobie panem. Tylko że te marzenia z reguły kończyły się boleśnie. Dlaczego? Czy wolność to tylko iluzja, czy może po prostu ludzkość nie dorosła do życia bez łańcuchów? Spójrzmy na historię, żeby to zrozumieć.