Grubasy to ludzie nierozsądni i niezdyscyplinowani. Zamiast przejąć kontro­lę nad swoim ciałem, ryzykują życiem - w tej kwestii wyjątkowo zgodni są i lekarze, i kolorowe magazyny, promujące styl życia, w którym chude równa się zdrowe. Czy rzeczywiście?

Data dodania: 2012-06-21

Wyświetleń: 1985

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 8

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

8 Ocena

Licencja: Creative Commons

O otyłości mówi się jako o epidemii naszych cza­sów. Epidemii niosącej śmiertelne zagrożenie całej populacji. W ślad za nią idą bowiem nadciśnienie, cukrzyca, choroby sercowo-naczyniowe, zaburze­nia gospodarki tłuszczami i czynności układu odde­chowego, udary mózgu, zapalenia kości i stawów, niektóre nowotwory. Wskutek tego średnia dłu­gość ludzkiego życia, wzrastająca nieprzerwanie od dwóch stuleci, mogłaby się skrócić nawet o pięć lat.

Lekarze biją na alarm, każą nam zrzucać zbędne kilogramy, proponują diety lub radykalne interwen­cje chirurgiczne, nie przyjmując do wiadomości, że większość ich zaleceń jest niewykonalna.

Tymczasem w środowisku naukowym, nie medycznym jednak, coraz głośniejsze stają się opi­nie sceptyków, oskarżających służbę zdrowia i media o wyolbrzymianie wpływu nadwagi na zdrowie.

To prawda - mówią oni - że w ciągu ostatnie­go ćwierćwiecza odsetek otyłych mieszkańców Stanów Zjednoczonych (za dużo waży 60% Amerykanów) i niektórych rejonów Europy (w Pol­sce nadwagę ma 34% dorosłych, 19% Polaków jest otyłych) się podwoił, ale nie przełożyło się to wcale na statystyki umieralności. Wszelkie alarmistyczne publikacje biorą się z niestarannych analiz i swobod­nej ich interpretacji.

Czasami nawet ze złej woli. Część badań notowa­na jest przez firmy farmaceutyczne oraz innych pro­ducentów środków służących kontroli wagi, bezpo­średnio zainteresowanych wynikiem. Wojna z tłusz­czem toczy się po to, by niektórzy mogli się wzbogacić - z żalem konstatują obserwatorzy.

Eric Olivier, politolog z University of Chicago, uważa, że stosunkowo niewielka grupa naukowców i lekarzy, w większości bezpośrednio finansowanych przez przemysł dietetyczny, stworzyła arbitralne i nie­naukowe definicje nadwagi i otyłości. A wszystko na podstawie przesadzonych opinii i przeinaczonych sta­tystyk dotyczących konsekwencji tycia, ignorujących przy tym skomplikowane zdrowotne aspekty bycia grubym.

Jednym z tych aspektów jest powszechnie uzna­ny fakt, że za zróżnicowanie skłonności do tycia w 50-80 procentach odpowiadają geny. Maga­zynowanie nadmiaru kalorii w tkance tłuszczowej jest bowiem zjawiskiem naturalnym, wytworem ewolucji, która przebiegała w środowisku ubogim w pożywienie. Dobór naturalny faworyzował tych naszych przodków, którzy lepiej przyswajali i maga­zynowali związki energetyczne. I mimo że zmieniły się warunki życia i pokarmy stały się dostępniejsze, nasze organizmy wciąż starają się jak najefektywniej wykorzystywać dostarczane im surowce.

Wtóruje mu Paul Campos, profesor prawa Uni­versity of Colorado, który podkreślił, iż w sytua­cji, kiedy nie znaleziono bezpiecznej i praktycznej metody trwałej utraty przynajmniej 5% masy ciała, władze medyczne, zalecając ludziom utrzy­manie współczynnika masy ciała (BMI) na pozio­mie tzw. zdrowej wagi, dają im radę, która jest po prostu niemożliwa do zrealizowania.

BMI, z angielskiego Body Mass Index, to wskaźnik odpowiadający stosunkowi wagi ciała wyrażonej w kilogramach do wzrostu wyrażo­nego w metrach i podniesionego do kwadratu. Powszechnie wykorzystywany jest właśnie do określania stopnia zagrożenia chorobami powią­zanymi z otyłością, choć gołym okiem widać, że może być zawodny i osobę o rozbudowanej muskulaturze określić jako tłustą.

Obydwaj naukowcy są pewni, że Świato­wa Organizacja Zdrowia i amerykańskie służ­by medyczne wyolbrzymiają ryzyko związane z otłuszczeniem i przeceniają łatwość zrzuce­nia wagi.

Największym paradoksem jest to, że aby stwo­rzyć chorobę, wystarczyło nadać jej nazwę - pod­sumowuje Paul Campos. I dodaje: Te domnie­mane szkody zdrowotne, ponoszone przez „puszy­stych", nie są jedynie wyolbrzymieniem faktów, owe fakty w większości są po prostu sfabrykowane.

Nowa, staranna analiza badań epidemio­logicznych i testów klinicznych wyka­zuje, że ma sporo racji. W tym przypad­ku duże, reprezentatywne dla całych Stanów Zjednoczonych, badania pomiarowe, przepro­wadzone na początku i końcu lat siedemdzie­siątych oraz na początku dziewięćdziesiątych, zestawiono z danymi z rejestru zgonów. Okaza­ło się, że Amerykanie z nadwagą mniej są zagro­żeni przedwczesną śmiercią niż ci, którzy się mieszczą w arbitralnie ustalonej normie. Ozna­cza to, że „epidemia nadwagi i otyłości" w części dotyczącej nadwagi, wbrew obiegowym sądom, raczej zmniejsza niż zwiększa poziom umieralno­ści. Większość Amerykanów ważących zbyt wiele należy właśnie do tej kategorii - podkreśla Cam­pos.

Co ciekawe, okazało się, że to niedowaga, chociaż dotyczy niewieikiej części populacji, jest przyczyną większej umieralności niż otyłość pierwszego stopnia.

Co do tego, że poważna otyłość (BMI powy­żej 40) znacznie podwyższa ryzyko wielu cho­rób, panuje zgoda. Czy jednak wzrost często­ści nadwagi oraz łagodnej bądź średniej otyło­ści wiąże się ze wzrostem ryzyka chorób serca, raka i cukrzycy?

W przypadku chorób serca odpowiedź brzmi „nie" lub „na razie jeszcze nie". W ciągu ostatnich czterdziestu lat w Stanach Zjednoczonych czę­stość występowania nadciśnienia zmniejszyła się o połowę. Podobnie spadł poziom cholesterolu we krwi. I choć wysokie ciśnienie jest nadal dwu­krotnie wyższe wśród otyłych niż wśród chudych, to w poświęconym temu problemowi artykule w kwietniowym numerze „Journal of the Ameri­can Médical Association" zaznaczono, że obec­nie osoby otyłe mają lepszy profil ryzyka chorób sercowo - naczyniowych, niż osoby szczupłe 20 - 30 lat temu. Być może - sugerują autorzy - lep­sze rozpoznanie i leczenie nadciśnienia oraz sku­teczniejsze terapie obniżające poziom choleste­rolu więcej niż zrównoważyły skutki narastającej otyłości. Możliwe też, że otyli są obecnie bardziej aktywni fizycznie, a regularny wysiłek doskonale chroni przed chorobami serca.

Jeśli chodzi o raka, to w raportach wskazu­je się na znaczący wzrost umieralności spo­wodowanej niektórymi typami nowotwo­rów wśród osób z nadwaga lub otyłych, jednak większość tych nowotworów to choroby rzadkie, zabijające kilkadziesiąt osób na każde sto tysięcy badanych. Warto jednak wspomnieć, że wśród kobiet z wysokim BMI nieco podwyższone było zarówno ryzyko raka jelita grubego, jak i raka piersi po menopauzie, u mężczyzn zaś obok raka jelita grubego także raka prostaty. Z kolei nad­waga i otyłość wyraźnie chroniły tak kobiety, jak i mężczyzn przed rakiem płuc, który był najczęst­szą przyczyną zgonów. Zależność ta utrzymywa­ła się nawet po uwzględnieniu wpływu palenia papierosów.

Otyłość jest też powszechnie uważana za przyczynę rozwoju cukrzycy typu 2. Lekarze zna­leźli zależność między spożywaniem i maga­zynowaniem tłuszczu, insuliną oraz wysokim poziomem cukru we krwi, który jest objawem definiującym chorobę. Szacuje się, że 55% diabe­tyków jest otyłych, podczas gdy w całej dorosłej populacji odsetek ten wynosi 31%.

Skoro otyłość staje się coraz powszechniejsza i coraz powszechniejsza staje się cukrzyca, zwią­zek przyczynowy między nimi wydaje się oczy­wisty. Krytycy nie są tego tacy pewni. A może to cukrzyca typu 2 powoduje tycie - argumentuje Campos. Albo jakiś trzeci czynnik powoduje zarów­no cukrzycę, jak i otyłość. A może jest to jakaś kom­binacja tych mechanizmów - spekuluje. Sprawdzić by to mogły długofalowe badania, w których można manipulować jednym czynni­kiem (np. masą ciała), pozostawiając na niezmie­nionym poziomie pozostałe. Naukowcy przepro­wadzili jednak niewiele tego typu badań. Nie przez przeoczenie. Nie wiemy, co się stanie, jeśli zmienimy grubego człowieka w chudego - pisze Campos. Po prostu nie wiemy, jak to zrobić. Trzech na czterech mieszkańców Stanów Zjednoczonych stara się pozbyć nadmia­ru kilogramów lub walczy o utrzymanie dotychczasowej wagi. Wydatki na diety i usługi związane z odchudzaniem to w skali kraju dzie­siątki miliardów dolarów. Jak na takie zaangażo­wanie środków, skutki są niewielkie. W ubiegłym roku przeprowadzono na przykład blisko 140 tys. operacji bariatrycznych, polegających na chi­rurgicznym zmniejszeniu, przez założenie spe­cjalnej opaski, żołądka. Tymczasem z archiwów amerykańskiego Centers of Disease Control and Prevention (Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom) wynika, że tylko 6% osób z prawidło­wą wagą dziesięć lat wcześniej miało ją za dużą.

Potwierdza to ubiegłoroczne duże epidemio­logiczne badanie pielęgniarek. 39% z nich zrzu­ciło wagę, ale wkrótce ponownie przytyło. Osta­tecznie ważyły 4,5 kilograma więcej niż kobiety, które nie rozpoczynały diety.

Zwolennicy odchudzania przypominają z kolei dwie próby zakończone w 2001 roku, w których wykazano 58% spadek zachorowalno­ści na cukrzycę typu 2 wśród ludzi, którzy zaczę­li się lepiej odżywiać i więcej ćwiczyć. Uczestnicy programu schudli niewiele - 2,7 kg w pierwszym z badań w ciągu dwóch iat i 5,6 kg w drugim w ciągu trzech lat.

Mówi się, iż te badania dowodzą, że zmniejszenie wagi chroni przed cukrzycą - komentuje Steven N. Blair, jeden ze specjalistów zajmujących się otyłością - choć te wnioski nie są słuszne. Nie było grupy porów­nawczej, która stosowałaby zbilansowaną dietę i ćwiczenia bez zrzucenia wagi., nie można wiec wykluczyć, że niewielki spadek wagi był po pro­stu efektem ubocznym. Rzeczywiście, w stycz­niu tego roku ogłoszono dane o dalszych losach badanych, z których wynika, że spacery trwające łącznie ponad 2,5 godziny tygodniowo obniżały ryzyko cukrzycy o 63 - 69%, w zasadzie niezależ­nie od czynników dietetycznych czy BMI.

Każdy złożony problem ma proste, błędne roz­wiązanie - zastanawia się Blair. Musimy powstrzy­mać rozgłaszanie wszem i wobec, że otyłość jest szkodliwa, że otyli ludzie są paskudni i mają słaby charakter, wreszcie że świat byłby piękniejszy, gdy­byśmy wszyscy schudli. Potrzebujemy bardziej wszechstronnego, wnikliwego spojrzenia na prob­lem. Niestety, nic nie wskazuje, by miało to wkrót­ce nastąpić.

opr. Anna Mineyko

Licencja: Creative Commons
8 Ocena