O otyłości mówi się jako o epidemii naszych czasów. Epidemii niosącej śmiertelne zagrożenie całej populacji. W ślad za nią idą bowiem nadciśnienie, cukrzyca, choroby sercowo-naczyniowe, zaburzenia gospodarki tłuszczami i czynności układu oddechowego, udary mózgu, zapalenia kości i stawów, niektóre nowotwory. Wskutek tego średnia długość ludzkiego życia, wzrastająca nieprzerwanie od dwóch stuleci, mogłaby się skrócić nawet o pięć lat.
Lekarze biją na alarm, każą nam zrzucać zbędne kilogramy, proponują diety lub radykalne interwencje chirurgiczne, nie przyjmując do wiadomości, że większość ich zaleceń jest niewykonalna.
Tymczasem w środowisku naukowym, nie medycznym jednak, coraz głośniejsze stają się opinie sceptyków, oskarżających służbę zdrowia i media o wyolbrzymianie wpływu nadwagi na zdrowie.
To prawda - mówią oni - że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza odsetek otyłych mieszkańców Stanów Zjednoczonych (za dużo waży 60% Amerykanów) i niektórych rejonów Europy (w Polsce nadwagę ma 34% dorosłych, 19% Polaków jest otyłych) się podwoił, ale nie przełożyło się to wcale na statystyki umieralności. Wszelkie alarmistyczne publikacje biorą się z niestarannych analiz i swobodnej ich interpretacji.
Czasami nawet ze złej woli. Część badań notowana jest przez firmy farmaceutyczne oraz innych producentów środków służących kontroli wagi, bezpośrednio zainteresowanych wynikiem. Wojna z tłuszczem toczy się po to, by niektórzy mogli się wzbogacić - z żalem konstatują obserwatorzy.
Eric Olivier, politolog z University of Chicago, uważa, że stosunkowo niewielka grupa naukowców i lekarzy, w większości bezpośrednio finansowanych przez przemysł dietetyczny, stworzyła arbitralne i nienaukowe definicje nadwagi i otyłości. A wszystko na podstawie przesadzonych opinii i przeinaczonych statystyk dotyczących konsekwencji tycia, ignorujących przy tym skomplikowane zdrowotne aspekty bycia grubym.
Jednym z tych aspektów jest powszechnie uznany fakt, że za zróżnicowanie skłonności do tycia w 50-80 procentach odpowiadają geny. Magazynowanie nadmiaru kalorii w tkance tłuszczowej jest bowiem zjawiskiem naturalnym, wytworem ewolucji, która przebiegała w środowisku ubogim w pożywienie. Dobór naturalny faworyzował tych naszych przodków, którzy lepiej przyswajali i magazynowali związki energetyczne. I mimo że zmieniły się warunki życia i pokarmy stały się dostępniejsze, nasze organizmy wciąż starają się jak najefektywniej wykorzystywać dostarczane im surowce.
Wtóruje mu Paul Campos, profesor prawa University of Colorado, który podkreślił, iż w sytuacji, kiedy nie znaleziono bezpiecznej i praktycznej metody trwałej utraty przynajmniej 5% masy ciała, władze medyczne, zalecając ludziom utrzymanie współczynnika masy ciała (BMI) na poziomie tzw. zdrowej wagi, dają im radę, która jest po prostu niemożliwa do zrealizowania.
BMI, z angielskiego Body Mass Index, to wskaźnik odpowiadający stosunkowi wagi ciała wyrażonej w kilogramach do wzrostu wyrażonego w metrach i podniesionego do kwadratu. Powszechnie wykorzystywany jest właśnie do określania stopnia zagrożenia chorobami powiązanymi z otyłością, choć gołym okiem widać, że może być zawodny i osobę o rozbudowanej muskulaturze określić jako tłustą.
Obydwaj naukowcy są pewni, że Światowa Organizacja Zdrowia i amerykańskie służby medyczne wyolbrzymiają ryzyko związane z otłuszczeniem i przeceniają łatwość zrzucenia wagi.
Największym paradoksem jest to, że aby stworzyć chorobę, wystarczyło nadać jej nazwę - podsumowuje Paul Campos. I dodaje: Te domniemane szkody zdrowotne, ponoszone przez „puszystych", nie są jedynie wyolbrzymieniem faktów, owe fakty w większości są po prostu sfabrykowane.
Nowa, staranna analiza badań epidemiologicznych i testów klinicznych wykazuje, że ma sporo racji. W tym przypadku duże, reprezentatywne dla całych Stanów Zjednoczonych, badania pomiarowe, przeprowadzone na początku i końcu lat siedemdziesiątych oraz na początku dziewięćdziesiątych, zestawiono z danymi z rejestru zgonów. Okazało się, że Amerykanie z nadwagą mniej są zagrożeni przedwczesną śmiercią niż ci, którzy się mieszczą w arbitralnie ustalonej normie. Oznacza to, że „epidemia nadwagi i otyłości" w części dotyczącej nadwagi, wbrew obiegowym sądom, raczej zmniejsza niż zwiększa poziom umieralności. Większość Amerykanów ważących zbyt wiele należy właśnie do tej kategorii - podkreśla Campos.
Co ciekawe, okazało się, że to niedowaga, chociaż dotyczy niewieikiej części populacji, jest przyczyną większej umieralności niż otyłość pierwszego stopnia.
Co do tego, że poważna otyłość (BMI powyżej 40) znacznie podwyższa ryzyko wielu chorób, panuje zgoda. Czy jednak wzrost częstości nadwagi oraz łagodnej bądź średniej otyłości wiąże się ze wzrostem ryzyka chorób serca, raka i cukrzycy?
W przypadku chorób serca odpowiedź brzmi „nie" lub „na razie jeszcze nie". W ciągu ostatnich czterdziestu lat w Stanach Zjednoczonych częstość występowania nadciśnienia zmniejszyła się o połowę. Podobnie spadł poziom cholesterolu we krwi. I choć wysokie ciśnienie jest nadal dwukrotnie wyższe wśród otyłych niż wśród chudych, to w poświęconym temu problemowi artykule w kwietniowym numerze „Journal of the American Médical Association" zaznaczono, że obecnie osoby otyłe mają lepszy profil ryzyka chorób sercowo - naczyniowych, niż osoby szczupłe 20 - 30 lat temu. Być może - sugerują autorzy - lepsze rozpoznanie i leczenie nadciśnienia oraz skuteczniejsze terapie obniżające poziom cholesterolu więcej niż zrównoważyły skutki narastającej otyłości. Możliwe też, że otyli są obecnie bardziej aktywni fizycznie, a regularny wysiłek doskonale chroni przed chorobami serca.
Jeśli chodzi o raka, to w raportach wskazuje się na znaczący wzrost umieralności spowodowanej niektórymi typami nowotworów wśród osób z nadwaga lub otyłych, jednak większość tych nowotworów to choroby rzadkie, zabijające kilkadziesiąt osób na każde sto tysięcy badanych. Warto jednak wspomnieć, że wśród kobiet z wysokim BMI nieco podwyższone było zarówno ryzyko raka jelita grubego, jak i raka piersi po menopauzie, u mężczyzn zaś obok raka jelita grubego także raka prostaty. Z kolei nadwaga i otyłość wyraźnie chroniły tak kobiety, jak i mężczyzn przed rakiem płuc, który był najczęstszą przyczyną zgonów. Zależność ta utrzymywała się nawet po uwzględnieniu wpływu palenia papierosów.
Otyłość jest też powszechnie uważana za przyczynę rozwoju cukrzycy typu 2. Lekarze znaleźli zależność między spożywaniem i magazynowaniem tłuszczu, insuliną oraz wysokim poziomem cukru we krwi, który jest objawem definiującym chorobę. Szacuje się, że 55% diabetyków jest otyłych, podczas gdy w całej dorosłej populacji odsetek ten wynosi 31%.
Skoro otyłość staje się coraz powszechniejsza i coraz powszechniejsza staje się cukrzyca, związek przyczynowy między nimi wydaje się oczywisty. Krytycy nie są tego tacy pewni. A może to cukrzyca typu 2 powoduje tycie - argumentuje Campos. Albo jakiś trzeci czynnik powoduje zarówno cukrzycę, jak i otyłość. A może jest to jakaś kombinacja tych mechanizmów - spekuluje. Sprawdzić by to mogły długofalowe badania, w których można manipulować jednym czynnikiem (np. masą ciała), pozostawiając na niezmienionym poziomie pozostałe. Naukowcy przeprowadzili jednak niewiele tego typu badań. Nie przez przeoczenie. Nie wiemy, co się stanie, jeśli zmienimy grubego człowieka w chudego - pisze Campos. Po prostu nie wiemy, jak to zrobić. Trzech na czterech mieszkańców Stanów Zjednoczonych stara się pozbyć nadmiaru kilogramów lub walczy o utrzymanie dotychczasowej wagi. Wydatki na diety i usługi związane z odchudzaniem to w skali kraju dziesiątki miliardów dolarów. Jak na takie zaangażowanie środków, skutki są niewielkie. W ubiegłym roku przeprowadzono na przykład blisko 140 tys. operacji bariatrycznych, polegających na chirurgicznym zmniejszeniu, przez założenie specjalnej opaski, żołądka. Tymczasem z archiwów amerykańskiego Centers of Disease Control and Prevention (Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom) wynika, że tylko 6% osób z prawidłową wagą dziesięć lat wcześniej miało ją za dużą.
Potwierdza to ubiegłoroczne duże epidemiologiczne badanie pielęgniarek. 39% z nich zrzuciło wagę, ale wkrótce ponownie przytyło. Ostatecznie ważyły 4,5 kilograma więcej niż kobiety, które nie rozpoczynały diety.
Zwolennicy odchudzania przypominają z kolei dwie próby zakończone w 2001 roku, w których wykazano 58% spadek zachorowalności na cukrzycę typu 2 wśród ludzi, którzy zaczęli się lepiej odżywiać i więcej ćwiczyć. Uczestnicy programu schudli niewiele - 2,7 kg w pierwszym z badań w ciągu dwóch iat i 5,6 kg w drugim w ciągu trzech lat.
Mówi się, iż te badania dowodzą, że zmniejszenie wagi chroni przed cukrzycą - komentuje Steven N. Blair, jeden ze specjalistów zajmujących się otyłością - choć te wnioski nie są słuszne. Nie było grupy porównawczej, która stosowałaby zbilansowaną dietę i ćwiczenia bez zrzucenia wagi., nie można wiec wykluczyć, że niewielki spadek wagi był po prostu efektem ubocznym. Rzeczywiście, w styczniu tego roku ogłoszono dane o dalszych losach badanych, z których wynika, że spacery trwające łącznie ponad 2,5 godziny tygodniowo obniżały ryzyko cukrzycy o 63 - 69%, w zasadzie niezależnie od czynników dietetycznych czy BMI.
Każdy złożony problem ma proste, błędne rozwiązanie - zastanawia się Blair. Musimy powstrzymać rozgłaszanie wszem i wobec, że otyłość jest szkodliwa, że otyli ludzie są paskudni i mają słaby charakter, wreszcie że świat byłby piękniejszy, gdybyśmy wszyscy schudli. Potrzebujemy bardziej wszechstronnego, wnikliwego spojrzenia na problem. Niestety, nic nie wskazuje, by miało to wkrótce nastąpić.
opr. Anna Mineyko